Infantylizm, że aż boli (Izabela Pietrzyk "Wieczór panieński")
Ilość stron: 550
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Ocena (1-10): 3 – słaba
Renata, Izabela i Dorota, czyli nie całkiem poważne przyjaciółki, które są w całkiem poważnym wieku, jadą do Krakowa, gdzie ma się odbyć tytułowa impreza – wieczór panieński. Organizuje go mieszkająca tam koleżanka, która właśnie odkryła, że życie zaczyna się po czterdziestce, bo tyle mniej więcej lat potrzebuje kobieta na odnalezienie normalnego i godnego siebie partnera. Pełne beztroskiej radości „dziewczynki” wsiadają do pociągu, nie podejrzewając, że podróż będzie brzemienna w skutki. Już na miejscu okazuje się, że Renia zgubiła w podróży portfel wraz z dokumentami. Szczęśliwie, niedługo potem, znalazł go nieznajomy, który wracał do domu nocnym pociągiem. Dostarczył zgubę znajomej Renaty, która twierdzi, że facet jest przystojny, a ponad to deklaruje chęć bliższego zapoznania się z Renią. Jej ładne zdjęcie w dowodzie ponoć go zauroczyło... Cała sprawa wydaje się podejrzana, ale ciekawość randki w ciemno przeważa szalę. Co z tego wyniknie? (opis z okładki)
Jeżeli Wieczór panieński jest zabawną książką, oznacza to, że moje poczucie humoru umarło. W dodatku razem z moją zdolnością logicznego myślenia i rozumienia słowa pisanego. Albo więc ze mną jest coś nie tak, albo opis z okładki niewiele ma się do faktycznej treści tej książki, a tytułowy wieczór panieński jest zaledwie kilkustronicowym „wieczorkiem”, niewielkim wycinkiem z ponad pięciuset stronicowej książki.
Dziewczynki tworzyły malowniczą grupę dojrzałych fizycznie i niedojrzałych psychicznie kobiet, które poznały się w ogólniaku i konsekwentnie nie przyjmowały do wiadomości, że od ich matury upłynęło już prawie trzydzieści lat. (str. 14) Jest to zdanie, które mogłoby idealnie scharakteryzować całą powieść, choć osobiście kłóciłabym się ze słowem „malowniczy”, zastępując je zwrotem „godny pożałowania”. Dawno bowiem nie czułam się tak zażenowana żadną książką, a moje zażenowanie rosło wprost proporcjonalnie do czasu, jaki poświęciłam na jej czytanie.
Bohaterkami Wieczoru panieńskiego są infantylne kobiety w średnim wieku, zdające się konsekwentnie, przez cały czas uczestniczyć w konkursie na najbardziej żenującą wypowiedź. Silą się na żart, same siebie nazywają „Dziewczynkami” bądź zdzirami (pani profesor Uniwersytetu Jagiellońskiego też…) i nawet podczas kilkudniowego pobytu w przepięknym Krakowie nie potrafią powstrzymać się przed przesiadywaniem na swoim forum internetowym i dzieleniem się tam każdą, najbardziej nawet prywatną sprawą ze swojego życia (słowo daję, brakowało tu jeszcze tylko informacji o cyklu miesiączkowym poszczególnych bohaterek). Żeby nie było, że przesadzam. „Dziewczynki” do Krakowa wyjeżdżają dopiero na sto pierwszej stronie powieści (poprzednich sto stron to zdania - kwiatki typu: Ponieważ albowiem gdyż minione wakacje trochę nas rozbiły >>str. 73<<), wieczór panieński rozpoczyna się na stronie dwieście trzydziestej piątej (!) i trwa przez czterdzieści stron. Żeby było zabawniej, „Dziewczynki” z Krakowa wracają na stronie trzysta czterdziestej czwartej, a pozostałe dwieście stron to kolejne zdania – kwiatki (Jak debil siedziałam z dwiema słuchawkami i mam teraz zdrętwiałe obydwie ręce i obydwa uszy… Tak się mówi: „obydwa uszy”? str. 427). Nie potrafię oprzeć się wrażeniu, że Wieczór panieński to książka o NICZYM. Nieustające, skrajnie infantylne dialogi (godne gimnazjalistek, a nie kobiet po czterdziestce) są tak męczące, że trudno przez nie przebrnąć. Rozumiem, że bohaterki miały być właśnie takie, ale na litość boską, trochę szacunku dla czytelnika! Jeśli tak ma wyglądać kobieca powieść, to ja dziękuję, odpadam.