Piotr Adamczyk - Pożądanie mieszka w szafie
Data wydania: 17 września 2012 (?)
Ocena (1-10): 8 – rewelacyjna
Jeszcze obejmuję wzrokiem ostatnie linijki tekstu, a palce już chciałyby odnaleźć klawiaturę i pisać, pisać, pisać. Gdzieś z tyłu głowy odzywa się głos: Znów, znów ktoś pomyśli, że rozpływasz się nad czyjąś książką tylko dlatego, że zostałaś poproszona o jej przeczytanie. Naprawdę? Udawana ekstatyczność? Nie sądziłam, że tak się w ogóle da.
A sprawa jest prosta jak drut i jak słońce jasna. Napisał do mnie AUTOR. Autor książki, rzecz jasna. Piotr Adamczyk. Tak, dokładnie tak się nazywa. Jak ten słynny aktor, od papieża i Chopina. Autor ów zapytał, czy zechciałabym przeczytać jego książkę. Czy bym zechciała? Serio? Chorego pytają! Dawać ją tu! No i przeczytałam…
Piotr jest redaktorem naczelnym jednej z wrocławskich gazet. Znikającym redaktorem naczelnym, należałoby dodać. Dlaczego znikającym? Cóż… jeśli nie ma cię w Googlach, nie istniejesz. A Piotr Adamczyk, dziennikarz, znika. Zdawałoby się jednak, że znika trochę nieświadomie, bo przecież tak naprawdę istnieje. Żyje i oddycha, uprawia seks (najczęściej z samym sobą) i cierpi na permanentną tęsknotę za Marysią Jezus, miłością ze swych młodzieńczych lat. Brak mu szczęścia, choć nie jest nieszczęśliwy, a kobiety w jego życiu zaczynają się na „M”. Marysia, Magdalena, Mariola, Marlena…
Wciąż jednak odczuwam dezorientację i zadaję sobie pytanie: czytam o autorze, czy o człowieku, którego na potrzeby tej książki Piotr Adamczyk wykreował i obdarzył swoim nazwiskiem? Czy gdyby w istocie pisał o sobie, z tak wielką łatwością przyszłoby mu opisywanie porannych wzwodów i radosnego onanizmu uprawianego zamiast porannej modlitwy? A może właśnie w tym rzecz, że autor napisał o sobie w taki sposób, by czytelnicy, zupełnie jak ja teraz, zastanawiali się nad tym? Nie, nie potępiam bynajmniej prozy dosadnej i erotycznej. Nie chcę, by ktokolwiek wyciągnął z moich wywodów pochopne wnioski. Język Adamczyka jest niezwykle wyrazisty i barwny - taki, jaki najbardziej lubię. Przypomina mi Sieniewicza, Witkowskiego, Drotkiewicz i fantastyczną powieść Biało-czerwony Dawida Bieńkowskiego – prozę, którą nie każdy jest w stanie językowo strawić (z tego względu często jest niesłusznie słabo oceniana), a która mnie rozpieszcza i nieustannie zdumiewa. Umiejętność budowania zaskakujących konstrukcji słownych i talent do wplatania w tekst wielu kulturowych odniesień – ja to kupuję. I kupuję to także w wydaniu Adamczyka. Jest rewelacyjny.
Deszcz idzie do nieba, parując znad rozgrzanych asfaltów i ciepłych kałuż. Wniebowstąpienie pary wodnej, cud powszedni, do którego każdy już się przyzwyczaił. Między zadymionym niebem a brudnymi ulicami miasta musi gdzieś być czyściec, tam deszcz po drodze się myje.
Za możliwość poznania tej książki serdecznie dziękuję jej Autorowi :)