­
zielona cytryna: One day in Paris... (Ellen Sussman "Lekcje francuskiego")

One day in Paris... (Ellen Sussman "Lekcje francuskiego")

07:18

Tytuł oryginału: French lessons
Tłumaczenie: Magdalena Rabsztyn
Ilość stron: 306
Wydawnictwo: Wydawnictwo Literackie

Ocena (1-10): 5 – przeciętna



                W ciągu jednego dnia wszystko może się zmienić! Zwłaszcza w namiętnym Paryżu. Trójka Amerykanów – Josie, Riley i Jeremy – zjawia się w mieście miłości z różnych powodów. Młoda nauczycielka Josie decyduje się na podróż, bo chce zapomnieć o śmierci kochanka. Riley, energiczna, ale sfrustrowana matka i żona, walczy o to, by odzyskać porozumienie ze swoim mężem. Jeremy podpatruje na planie filmowym swoją żonę – wielką gwiazdę – i stwierdza ze smutkiem, że się od niej coraz bardziej oddala. Lekcje francuskiego to żywiołowa opowieść o jednym dniu z życia szóstki młodych ludzi. W paryskiej kawiarni spotykają się lektorzy języka francuskiego – Nico, Chantal, Philippe. Młodzi, piękni, żądni przygód. Przed nimi dzień zajęć i nieprzypadkowo ich uczniami okażą się zagubieni Amerykanie. Pogrążeni w nieszczęściach bohaterowie szybko odzyskują formę: wystarczy spotkać interesującą osobę, dać się porwać, zapomnieć o wszystkim. Ellen Sussman żartobliwie i orzeźwiająco opowiada o przyjemnościach, które może przynieść każdy dzień. To smakowita podróż w głąb miasta i … erotyki. Książka tętni rozkoszą, jaką daje podróż w nieznane, zauroczenie i seks! (opis z okładki)

                Mam wrażenie, że nie zrozumiałam tej książki. Być może powinnam zwalić winę na moje konserwatywne poglądy, staroświeckość i brak luzu. Być może nie potrafiłam odpowiednio wczuć się w nastrój tej powieści i wniknąć w jej świat, współodczuwając z bohaterami. Faktem jest, że zupełnie nie uwiodła mnie historia ludzi, którzy całkowicie otwierają się przed własnymi lektorami języa francuskiego. Rozumiem, że Paryż, nastrój, romantyzm i tak dalej – w porządku, wszystko to może działać rozluźniająco i prawdopodobnie właśnie dlatego autorka tej książki uznała, że bohaterom należy się odrobina uciech. Ale do mnie to nie przemawia. Powiem więcej – mnie to irytuje. 

                Zgadzam się, że każdy z bohaterów tej powieści niesie za sobą ogromny bagaż doświadczeń. Jedni cięższy, inni lżejszy, ale każdy go ma. Nie zawsze są to doświadczenia łatwe. Niektóre są takie, że trudno się po nich pozbierać do kupy i żyć tak, jak przedtem. Wyniszczają, zżerają od środka, sprawiają, że człowiek zamyka się w sobie i dręczą go własne myśli. Sussman stworzyła bohaterów nieszczęśliwych (właściwie można było momentami odnieść wrażenie, że są to chodzące problemy, pretensje i wyrzuty sumienia) i napisała przy okazji o rzeczach, które w literaturze częściej mnie drażnią, niż zachwycają.

                Nie mogę zgodzić się z twierdzeniem, że pogrążeni w nieszczęściach bohaterowie szybko odzyskują formę: wystarczy spotkać interesującą osobę, dać się porwać, zapomnieć o wszystkim. Według mnie, zarówno Josie, jak i Riley i Jeremy stopniowo zapadali się w sobie. Wprawdzie każde z nich intensywnie zastanawiało się nad swoją przeszłością, odczuciami i poglądami, ale nie wydaje mi się, by dzięki lektorom zapomnieli o swoich problemach choćby na chwilę (zwłaszcza Josie). Również twierdzenie, że Ellen Sussman żartobliwie i orzeźwiająco opowiada o przyjemnościach, które może przynieść każdy dzień, zdaje mi się nie mieć absolutnie nic wspólnego z prawdą. Nie widziałam w tej powieści nic zabawnego. Według mnie, tę lekturę prędzej można byłoby nazwać tragiczną, smutną i refleksyjną. I gdyby w tych właśnie kategoriach ją rozpatrywać, wypada znacznie lepiej. Być może przypadnie do gustu komuś, kto lubuje się w tego typu książkach, mnie jednak nie porwała.  



Możesz przeczytać również