Absoutnie Fenomenalny Człowiek
Mija piętnaście godzin. Piętnaście godzin od chwili, kiedy na liście przeczytanych w tym roku książek zapisałam pozycję numer 6. Wciąż nie mogę dojść do równowagi. Jestem poruszona, w głowie kłębią mi się dziesiątki myśli, a każda z nich wydaje mi się być zbyt mała i zbyt płytka, zupełnie nie oddająca ogromu mojego podziwu, jaki żywię dla jednego z największych umysłów w historii.
Czy istnieją w ogóle słowa umożliwiające wyrazić szacunek dla kogoś, kto mając dwadzieścia jeden lat dowiedział się, że zachorował na stwardnienie zanikowe boczne i że zostało mu ledwie kilka lat życia, a mimo to, wykazując się olbrzymią wolą walki oraz determinacją nie poddał się i został gigantem astrofizyki i kosmologii, rozwalając system przez kolejne pół wieku? Zajrzałabym do słownika, bo mi słów brakuje, szlag by to.
Próbuję zrozumieć. Bo wiecie, astrofizyka to nie płatki z mlekiem. Gdy czytam o kolapsie grawitacyjnym, bozonach (cząstki posiadające spin całkowity, czy to nie brzmi ekscytująco? Nie? Ludzie, co z wami?), kwarkach, osobliwości i horyzoncie zdarzeń, to pomijając, że nadal niewiele do mnie dociera, po plecach pełznie mi dreszcz ekscytacji, a wypowiadanie tych słów na głos przyprawia mnie wręcz o fizyczną przyjemność. Hasztag nerdstyle, od razu czuję się mądrzejsza. Biografia Stephena Hawkinga napisana przez Kitty Ferguson to totalne 9/10. Dawno nie czytałam żadnej dziewiątki i choć to nie książka jest tematem tego tekstu, muszę dodać, bo inaczej mnie rozerwie, że czytałam ją tak, jakby miała to być moja ostatnia książka w życiu. Zachłannie! Jak świnia po dwudniowej głodówce. I co więcej, wciąż jestem nienasycona. Szczęście w nieszczęściu, że zaledwie pięć kroków ode mnie leży Krótka historia czasu Hawkinga, w przeciwnym razie byłabym bliska obłędu.
Hawking. Mistrz, po prostu mistrz. W ogóle jest tak, że każdy człowiek, który dobrze ogarnia cyferki, od razu ma u mnie plus dziesięć do szacunku, ale Hawking przekracza tę granicę o tysiąckroć. Mogłabym paść przed nim na kolana i złożyć mu hołd, chociaż pewnie nie byłabym nawet godna tego, by czyścić mu koła od wózka. Ten człowiek od ponad pięćdziesięciu lat przechodzi sam siebie i w ogóle ludzkie pojęcie. Wylądował na pierwszym miejscu listy moich absolutnych autorytetów i wiem to już teraz i wiem to na pewno, jest nie do zdetronizowania. Boże, co za gość.
Próbuję zrozumieć. Bo wiecie, astrofizyka to nie płatki z mlekiem. Gdy czytam o kolapsie grawitacyjnym, bozonach (cząstki posiadające spin całkowity, czy to nie brzmi ekscytująco? Nie? Ludzie, co z wami?), kwarkach, osobliwości i horyzoncie zdarzeń, to pomijając, że nadal niewiele do mnie dociera, po plecach pełznie mi dreszcz ekscytacji, a wypowiadanie tych słów na głos przyprawia mnie wręcz o fizyczną przyjemność. Hasztag nerdstyle, od razu czuję się mądrzejsza. Biografia Stephena Hawkinga napisana przez Kitty Ferguson to totalne 9/10. Dawno nie czytałam żadnej dziewiątki i choć to nie książka jest tematem tego tekstu, muszę dodać, bo inaczej mnie rozerwie, że czytałam ją tak, jakby miała to być moja ostatnia książka w życiu. Zachłannie! Jak świnia po dwudniowej głodówce. I co więcej, wciąż jestem nienasycona. Szczęście w nieszczęściu, że zaledwie pięć kroków ode mnie leży Krótka historia czasu Hawkinga, w przeciwnym razie byłabym bliska obłędu.
Hawking. Mistrz, po prostu mistrz. W ogóle jest tak, że każdy człowiek, który dobrze ogarnia cyferki, od razu ma u mnie plus dziesięć do szacunku, ale Hawking przekracza tę granicę o tysiąckroć. Mogłabym paść przed nim na kolana i złożyć mu hołd, chociaż pewnie nie byłabym nawet godna tego, by czyścić mu koła od wózka. Ten człowiek od ponad pięćdziesięciu lat przechodzi sam siebie i w ogóle ludzkie pojęcie. Wylądował na pierwszym miejscu listy moich absolutnych autorytetów i wiem to już teraz i wiem to na pewno, jest nie do zdetronizowania. Boże, co za gość.
0 komentarze
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.