Historia pewnego pierdnięcia, czyli nigdy nie wiesz, co sprawi Ci radość

13:43

Niech rzuci kamieniem ten, kto nigdy, przenigdy nie zaśmiał się na dźwięk odgłosu puszczanego bąka. Taaaaak... to jest ta chwila, w której Czytelnicy z niskim poziomem wrażliwości na rzeczy obrzydliwe klikają czerwony krzyżyk w prawym górnym rogu i stwierdzają, że skoro piszę o bąkach, to zupełnie mi odbiło, więc unlike. 

Ale wracając do bąków. Nie od dziś wiadomo, że dla wielu jednymi z najzabawniejszych żartów są te odnoszące się do czynności i rzeczy, na które - żeby  nie wyjść na prostaków - w pewnym wieku reagujemy przeciągłym fuuuuuj. W końcu wiecie, w naszym kręgu kulturowym nie wypada się roześmiać, gdy komuś obok nas powietrze ujdzie górą, albo dołem. Ba, nie wypada nawet, żeby w ogóle uszło, więc gęba na kłódkę, a zwieracze... ach, co się będę rozpisywać, samo życie.
 
Za to dzieciom wolno więcej. Dziecko, z umysłem niezmąconym jeszcze świadomością savoir vivre'u i skomplikowanymi zasadami panującymi w świecie dorosłych, najzupełniej w świecie nie przejmuje się potrzebą natychmiastowego puszczenia bąka i zamiast wstrzymywać, sadzi aż miło. W ten oto sposób bączka puszczonego przez rocznego brzdąca otoczenie zwykle traktuje jako rzecz urokliwą i reaguje ojejem połączonym z dobrotliwym uśmiechem, lecz gdy bąk wydobędzie się spomiędzy pośladków trzydziestopięciolatka piastującego poważne stanowisko, atmosfera staje się, no cóż.... ciężka. I gdzie tu sprawiedliwość?

Ale dlaczego, do licha ciężkiego, w ogóle piszę o puszczaniu bąków? W końcu mamy teraz wojnę o ellaOne i życie jeszcze nie lub już poczęte, je suis Charlie, mamy atrakcyjną i seksowną kandydatkę na prezydenta, śnieg w Gdańsku, włoskie żarcie w Biedronce, byłoby w czym wybierać. Więc dlaczego? Ano dlatego, że coś się stało. Poduszka pierdząca się stała, nie było, a jest. Całkowicie przypadkowo i jakimś dziwacznym zrządzeniem losu wpadła ona w ręce mojego syna i... żadna, powiadam wam, żadna rzecz nigdy nie bawiła go tak, jak odgłos pierdzącej poduszki, gdy na niej siadam. ŻADNA. Zero spiny, zero kija w tyłku, czyste szczęście, skoro on ma, to mam i ja. Więc siadam raz za razem, spod tyłka wydobywają mi się odgłosy wiadome, a Budda się śmieje, aż mu ślina z buzi kapie. I że bąki niby nie są śmieszne? No błagam...


 


Możesz przeczytać również

0 komentarze

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.