Nie dość dobrze... Gregory Funaro "Rzeźbiarz"
Tłumaczenie: Janusz
Ochab
Ilość stron: 448
Wydawnictwo: Prószyński
i S-ka
Ocena (1-10): 4 –
może być
Okładka Rzeźbiarza głosi: Mrożąca krew w żyłach historia seryjnego mordercy, dla którego
zabijanie jest naprawdę sztuką. Uwierzyłam.
Dziewięćdziesiąt stron później wypominałam sobie
swoją naiwność.
Poczułam się oszukana. Bo choć powieść Gregory’ego
Funaro wydawała się mieć ogromny potencjał, choć wydawała się (przynajmniej na
podstawie opisu) być intrygująca i trzymająca w napięciu, wcale taka nie była.
Z każdą kolejną stroną byłam coraz bardziej rozczarowana, a sceny mające mnie
poruszyć, przerazić i skłonić do oglądania
się za siebie w ciemnych zaułkach, najczęściej budziły we mnie
politowanie. Aj, jestem bezlitosna.
Tytułowym, budzącym postrach Rzeźbiarzem jest
mężczyzna o wypaczonej psychice, który sądzi, że układając ludzkie ciała na
wzór najsłynniejszych rzeźb Michała Anioła, skłoni społeczeństwo do zbudzenia
się z kamiennego snu i otwarcia oczy na to, co najważniejsze. Agent specjalny
FBI, Sam Markham i Cathy Hildebrant, historyk sztuki (jej książką inspirował
się Rzeźbiarz, ale oczywiście zrozumiał ją opacznie), usiłują odnaleźć mordercę
i zaprzestać jego zbrodniczych działań. Następuje więc zabawa w kotka i myszkę
- Rzeźbiarz hasa sobie w najlepsze i przygotowuje kolejne zbrodnie, a Markham i
Hildebrant usiłują za nim nadążyć i przewidzieć jego kolejne ruchy. Jak to
zwykle bywa, raz im się udaje, raz nie. Zakończenie do przewidzenia.
Funaro nie napisał niczego, czego dotąd w literaturze
bym nie spotkała. Po kilkudziesięciu stronach książki można domniemywać, jak
zakończy się historia, nic więc nie dziwi, nic nie zaskakuje. Dwie godziny po
przeczytaniu tej powieści, już o niej nie pamiętałam. Nie rozmyślałam o niej,
nie przeżywałam. Była, przeminęła, to wszystko. Od książki oczekuję czegoś
więcej.