­
zielona cytryna: Stephen King - Ręka mistrza

Stephen King - Ręka mistrza

08:31



Tytuł oryginału: Duma Key
Tłumaczenie: Michał Juszkiewicz
Ilość stron: 640
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka

Ocena (1-10): 5 – przeciętna


                Po lekturze rewelacyjnego Dallas ’63, do Ręki Mistrza podchodziłam z entuzjazmem i radosnym oczekiwaniem godnym przyszłej panny młodej na dzień przed wstąpieniem w związek małżeński. Rzeczywistość jednak dość szybko rozwiała moje nadzieje i wypełniła mnie olbrzymim rozczarowaniem… 


                Edgar Freemantle, główny bohater powieści, jest byłym budowlańcem, który wskutek nieszczęśliwego wypadku stracił rękę i doznał poważnych uszkodzeń głowy. Z ich powodu nękany jest  napadami szału, cierpi również z powodu problemów z wysławianiem się i formułowaniem myśli. Gdy żona Edgara postanawia od niego odejść, mężczyzna za radą swojego psychologa udaje się na Florydę, a dokładniej rzecz ujmując, na Duma Key – niewielką, odludną wyspę u jej wybrzeży. Wynajmuje tam dom, w którym zamierza dojść do równowagi i odzyskać siły. Na miejscu poznaje Jerome’a Wiremana, opiekuna sędziwej Elizabeth Eastlake, właścicielki większej części wyspy. Edgar odkrywa u siebie również niezwykły malarski talent, który wręcz ,,zmusza go" do spędzania nocy na tworzeniu niepokojących, surrealistycznych obrazów – jak się wkrótce okazuje – mających drugie dno. 

                I właściwie to by było na tyle. Mogłabym napisać jeszcze parę słów o innych, prawdopodobnie istotnych elementach składających się na fabułę powieści, ale trudno jest mi doszukać się ich sensu. Ręka Mistrza wydawała mi się zbyt długa i momentami nudna. Nie mogę pozbyć się wrażenia, że skrócenie tej książki o jedną czwartą nie wpłynęłoby znacząco na jej akcję i treść, a pozwoliłoby jedynie na utrzymanie jako takiego napięcia. A tego właśnie mi brakowało. Niby jest tu wszystko, co u Kinga najlepsze – tajemnica, bohater z nie do końca prawidłowo funkcjonującą psychiką i może nawet odrobina oniryzmu, ale brakuje „tego czegoś”, co sprawia, że lektura porywa od początku do końca. Druga jej połowa, z rozdziału na rozdział była w moim odczuciu coraz słabsza, zupełnie jakby Kingowi zabrakło pomysłu na mocny akcent, nieprzewidywalne zakończenie mogące zwalić z nóg. Ostatnie sto pięćdziesiąt stron przekartkowałam, pobieżnie tylko wodząc wzrokiem po tekście i było mi naprawdę szkoda, że książka, która zapowiadała się fantastycznie, utknęła w przeciętności.    


Amerykańska okładka podoba mi się szalenie!!!

Możesz przeczytać również