Książek coraz więcej, a czasu... do dupy, panie! Do dupy!
Trzy tygodnie temu Krzysztof Gonciarz opublikował na swoim blogu fenomenalny tekst zatytułowany Śmierć autorom - anatomia kupki wstydu. Przypomniałam sobie o nim dziś rano, kiedy zerknęłam na stojący na półce stos książek "do przeczytania". Wszystkie nowe. Wszystkie wydane w bieżącym roku. Zero staroci, zero klasyki.
Gonciarz napisał:
Prawdopodobieństwo, że nowa książka – ta, której reklamy i recenzje widujesz ostatnio w sieci – wejdzie do kanonu literatury, albo że w ogóle obiektywnie rzecz biorąc warto ją przeczytać – jest niewielkie. Szczególnie jeśli skontrastujemy to z ogromem *genialnych* dzieł, których jeszcze nie poznałeś. Współczesna kultura, z powodów komercyjnych, potwornie nas orientuje na rzeczy premierowe.*
Szlag. Ma chłopak rację - pomyślałam, gdy czytałam ten tekst po raz pierwszy. Parę dni później przeczytałam go po raz drugi. Dziś po raz trzeci.
W życiu ludzi czytających pojawia się dysonans. Chcielibyśmy być na bieżąco z rynkiem wydawniczym i czytać jak najwięcej świeżynek pojawiających się w księgarniach (zwłaszcza jeśli są szeroko reklamowane i jeszcze szerzej dyskutowane!), a z drugiej strony trudno nam się oprzeć wrażeniu, że klasyka u nas leży kompletnie, że bardzo rzadko łapiemy za książki wydane w ostatnim dziesięcioleciu, a te sprzed dwudziestu lub trzydziestu laty to w ogóle odległa galaktyka.
Przyjrzałam się więc samej sobie i załamałam ręce, westchnąwszy ze smutkiem. Spośród osiemdziesięciu jeden przeczytanych dotychczas w tym roku książek, zaledwie DWANAŚCIE wydanych zostało w ubiegłej dekadzie (w tym Gra Endera, ale tylko dlatego, że dzięki ekranizacji zyskała drugie życie). O czym to świadczy? Ano świadczy to o tym, że jestem idealnym przykładem na poparcie teorii Krzyśka Gonciarza.
Ciekawość świata to już bardziej klątwa niż błogosławieństwo, a ogarnianie kultury jest skazane na porażkę.*
Zastanówmy się, my, blogerzy książkowi i wielbiciele literatury, kiedy ostatnio przeczytaliśmy COŚ starego? Kiedy ostatnio napisaliśmy o jakiejkolwiek książce, której nie można od ręki dostać w pierwszym lepszym Empiku lub Matrasie? Jeśli o mnie chodzi, za cholerę nie mogę sobie tego przypomnieć (mogłabym wprawdzie zerknąć do zakładki 2012 lub 2011, ale lenistwo mi na to nie pozwala) i choć co jakiś czas łapię się na myśleniu o tym, że warto sięgnąć po klasykę, stos nowiuteńkich książek wciąż rośnie. Nawet w bibliotece z przyzwyczajenia kieruję się w stronę półki z nowościami, choć na kilkudziesięciu regałach czekają na mnie setki fantastycznych dzieł, których nigdy nie poznam i nie zrobię tego tylko dlatego, że jestem podatna na to, co nowe. Czy w ogóle można w tej sytuacji mówić o tym, że jesteśmy oczytani? I co tak naprawdę wiemy o literaturze, skoro nasze czytelnicze gusta kształtowane są prawie wyłącznie przez dzieła współczesne?
* cytaty pochodzą z podlinkowanego wyżej tekstu