Edward Lee - Sukkub
Tytuł oryginału: Succubi
Tłumaczenie: Bartosz Czartoryski
Ilość stron: 328
Wydawnictwo: Replika
Ocena (1-10): 8 – rewelacyjna
Krew, pot i łzy.
Kanibalizm, dewiacje, brutalny seks, śmierć i sadyzm.
W zalewie krwi chlustającej na ekranie mojego telewizora, porozrzucanych szczątkach ciał ukazywanych przez twórców filmów i seriali, trudno jest mnie czymś zaskoczyć. Próg mojej wrażliwości na ohydę w ciągu ostatnich kilku lat znacznie się podwyższył. Wypijanie krwi w Vampire Diaries i w True Blood (zwyczajne, eleganckie raczenie się krwią z tętnicy szyjnej to już za mało), zabijanie potworów w Supernatural, niezwykle wyszukane morderstwa w Dexterze... producenci muszą się nieźle wysilić, żeby zadowolić dzisiejszego widza. Czym innym jednak jest pokazanie okrucieństwa na ekranie, a czym innym opisanie go słowami. Pod tym względem Edward Lee przebił chyba namiętnie czytywanego przeze mnie kilka lat temu markiza de Sade.
Sukkub to historia odnoszącej sukcesy prawniczki, Ann Slavik. Mieszka ona w Nowym Jorku, wraz z nastoletnią córką Melanie i partnerem, uznanym poetą Martinem. Życie Ann jest dość udane, jednak od pewnego czasu śnią jej się koszmary. Widzi w nich narodziny swojej córki, ale nie takie, jak miało to miejsce w rzeczywistości. Poród ten jest inny od rzeczywistego i pełen niezrozumiałych symboli. Są w nim kobiety pieszczące ciało Ann, mężczyźni funkcjonujący gdzieś z boku i zajmujący się wyłącznie dorzucaniem drewna do ognia, jest też ktoś, kto wypowiada dziwne słowa w nieznanym języku. Ann próbuje skorzystać z pomocy terapeuty, jednak to nie wystarcza – koszmary wcale się nie kończą. Wraz z córką i partnerem postanawia więc spędzić kilka dni w Paryżu i odprężyc się, lecz ich plany nie dochodzą do skutku – ojciec Ann dostaje wylewu i kobieta musi wyjechać do Lockwood, swojego rodzinnego miasteczka, by spędzić z ojcem jego ostatnie chwile.
Na miejscu Ann staje twarzą w twarz ze swoją matką, z którą nigdy nie miała najlepszych relacji. Odczuwa unoszące się w powietrzu napięcie, trudno jest jej jednak zlokalizować jego źródło. Dość szybko okazuje się, że przyjazd do Lockwood zmienia coś we wszystkich – w Ann, w Melanie i w Martinie.
Nie zwykłam mówić, że coś jest przerażające, jeśli takim w rzeczywistości nie jest. Jestem jedną z tych, którzy mogą oglądać brutalne i obrzydliwe filmy, jednocześnie jedząc chipsy, dlatego też zwykle rozczarowuję się rzekomą makabrą, którą to tak często szafują w swoich opisach wydawcy. Sukkub sprawił jednak, że – gdybym aktualnie coś jadła – raczej bym to odłożyła. Trudno jest bowiem czytać o chlebie zrobionym z macicy i polewanym spermą, o gotowanym mózgu, smażonych genitaliach w panierce z mąki kukurydzianej, płucach z malinami podawanymi w formie puddingu, marynowanych jajnikach... Najgorsze (ale może i to stanowi o jakości książki) w Sukkubie jest to, że czytając tę książkę, nie da się nie wyobrażać sobie tego, o czym czytamy. Chce się o tym nie myśleć, ale te obrazy i tak pojawiają się w naszej głowie. Edward Lee wzbił się na wyżyny ohydy, w mistrzowski sposób połączył współczesność i historię, wplótł doskonały wątek okultystyczny i sprawił, że czytelnikowi ciarki przechodzą po plecach. Występujące gęsto w powieści wulgaryzmy były jedynie elementem, który uwiarygadnia bohaterów, dlatego też wyjątkowo mnie nie raziły. Mogę być jedynie zadowolona, że czytałam tę książkę w środku dnia, a nie nocą.
Raz jeszcze dziękuję osobie, dzięki której mogłam tę książkę przeczytać :)))