Ocena a ocena

11:35 ,

źródło: mysterysuspence.blogspot.com
Mam kompletnego bzika na punkcie oceniania. Jest to stan na tyle zaawansowany, że rzadko zdarza się, bym jakiejś książce odpuściła, często zresztą używam ocen w przypadku polecania pewnych książek na moim drugim fanpage'u
Portal lubimyczytac.pl, który odkryłam, o ile mnie pamięć nie myli, pewnego zimowego popołudnia 2011 roku, jest jednym z najlepszych internetowych serwisów dla takich świrów jak ja. Słabość do oceniania chwilami budzi jednak moją konsternację, no bo jak w dziesięciostopniowej skali zestawić ze sobą ósemkę podrzuconą Nędznikom i taką, która poleciała do współczesnej babskiej powieści?

Ktoś gotów drzeć koszulę niczym Rejtan, wykrzykując pełne oburzenia hasła o tym, że nie godzi się! Że zestawianie arcydzieł literatury z powieściami, które za pięć lat zapomniane będą przez ludzi i Boga, to bluźnierstwo świadczące o głupocie i ignorancji czytającego. Czy tak? Cholera wie. Fakt faktem, jest to rzecz dyskusyjna, czasami miewam wrażenie, że jedna skala dla wielu typów literatury to trochę za mało. Ale czy na pewno? W takich chwilach uświadamiam sobie jednak, że każda konkretna ocena przypisana jest przecież konkretnej książce i nie można odnosić oceny Władcy Pierścieni (15.06.2014 - 8.58 - głosowano 8289 razy) do oceny Ojca chrzestnego (15.06.2014 - 8.75 - głosowano 7901 razy), bo to dwie zupełnie inne książki, z dwóch zupełnie innych gatunków i w zasadzie nie ma tu żadnych punktów wspólnych, które można by poddać rzetelnemu porównaniu, na podstawie którego wysnuto by wniosek, która z nich jest lepsza. Moglibyśmy wprawdzie oceniać sposób narracji lub kreację głównych bohaterów... ale po co? 

Na ocenę każdej książki składa się mnóstwo czynników, a każdy oceniający ma swoje własne kryteria, jakimi się kieruje. Ja na przykład zwykle biorę pod uwagę czynniki następujące (kolejność przypadkowa):
- język / jakość tłumaczenia;
- fabuła;
- sposób kreacji bohaterów;
- łatwość mojego "wejścia w lekturę" i to, czy plastyczny języka autora pozwala mi bez trudu "odgrywać sobie książkę w głowie";
- stopniowanie napięcia i zwroty akcji;
- ogólny nastrój książki i to, w jaki sposób mi się on udziela;

Bywa jednak tak, że coś mi gdzieś nie styka. Że język książki jest fatalny, ale sam pomysł na nią i bohaterowie na tyle wiarygodni i budzący sympatię, że nie potrafię ocenić jej źle. Gorzej, gdy jest na odwrót, a zbyt skomplikowany język mający ukazać umiejętności pisarza jest na tyle "przedobrzony", że nawet najwspanialsza fabuła nie przekona mnie do wystawienia książce wysokiej oceny. Czasami wystarczy jeden irytujący element, by świetnie zapowiadająca się książka wylądowała na skali gdzieś pomiędzy jedynką a piątką. 

Rzadko wystawiam książkom ocenę powyżej ósemki (dziesiątki nie postawiłam jeszcze nigdy). Od kiedy zaczęłam prowadzić Zieloną Cytrynę, oceny wystawiam z większą rozwagą i choć mam na swoim profilu na Lubimy Czytać książki, które dostały dziewiątkę, część z nich postawiłam jeszcze przed założeniem bloga. Były wśród nich na przykład wszystkie części Harry'ego Pottera, trzy pierwsze części Ani..., Nocarz Magdaleny Kozak, Paris London Dachau Agnieszki Drotkiewicz, którą absolutnie fascynowałam się w liceum, Upiór w Operze Gastona Leroux, Chemia śmierci Simona Becketa czy Zmierzch Stephenie Meyer. Czy teraz dostałyby tę samą ocenę? Niektóre pewnie nie, ale oceny raz wystawionej zwykle nie zmieniam.

Pozwolę sobie w tym momencie wtrącić parę zdań o Zmierzchu. Ta książka uświadomiła mi, że nie mogę traktować protekcjonalnie nikogo, kto wysoko ocenia książkę powszechnie uznaną za gniot. Zmierzch poznałam (audiobook) zimą, na trzecim roku studiów, gdy nawarstwiło się nade mną sto milionów zmartwień. Trudna sesja, pisanie pracy licencjackiej, tęsknota, dziwaczne ataki paniki, w trakcie których wydawało mi się, że nie mogę złapać powietrza i że na sto procent umrę... w to wszystko z butami wlazła Stephenie Meyer. Przez kilka wieczorów z rzędu, przed snem, leżałam w łóżku i słuchałam Zmierzchu. Boże, ile ta książka dała mi wtedy radości! Oderwała mnie od zmartwień i sprawiła, że zamiast myśleć o tym, co mnie smuci, myślałam właśnie o niej. I niech się całe tłumy ludzi śmieją z niej i nazywają gniotem. Ja wiem, ile ta książka znaczyła wtedy dla mnie. Mówienie więc o tym, że postawiłaś Zmierzchowi dziewiątkę, a Królowi szczurów szóstkę? Co z ciebie za czytelnik, do cholery?, jest... nierozsądne. I sama sobie na dobre muszę wbić to do głowy. 





Możesz przeczytać również

1 komentarze

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.