Bye bye 2014, czyli o książkach, Instagramie, odchudzaniu i Buddzie
Umilałam sobie w tym roku życie, bo niby czemu nie? I to wcale nie jest tak, że tylko czytałam. Przede wszystkim pilnowałam, żeby Budda nie obrócił w pył wszystkiego, czego postanowił dotknąć, a wierzcie mi, jest to zadanie szalenie wyczerpujące. Nie udało mi się uchronić Dumy i uprzedzenia przed jego szybkimi rączkami, zatem... spoczywaj w pokoju, tytułowa strono książki.
W ubiegłym roku o tej porze, mój syn był raczkującym pulpetem, teraz zaś przypomina tsunami i tornado kategorii F5 w jednym... i wciąż jest trochę pulpetem. Pulpeciątkiem. Pulpeciczkiem, trololo, beka z mamuś na forach, ifjunołłotajmin. Fajny jest szalenie, w końcu to owoc żywota mojego, ale bycie fajnym nie przeszkadza mu być jednocześnie piekielnie absorbującym i wszędobylskim. Czyli wiecie, od momentu w którym otworzy oczy, aż do 22 (z małą przerwą na popołudniowe kimono) należy mieć przy nim oczy dookoła głowy, a w uszach zatyczki. Głośny jest jak diabli. Wiem już, co mają na myśli rodzice mówiący, że ich dzieci są wspaniałe, gdy śpią i nie wołają o papu. Budda na przykład je szyszki.
2014 rok upłynął mi pod znakiem gubienia baleronu. Znaczy że, mówiąc po ludzku, odchudzałam się. Rok zamykam mając o 16 kg tłuszczu (przed Świętami było -17 kg, ale sami wiecie...) niż w lutym, bo wtedy zaczęłam. Jest cacy!
Nogi mam wprawdzie do poprawki i trzeba je wyświczyć, ale nie mogę narzekać. Jeśli człowiek wchodził w dorosłość mając ponad setkę na liczniku, potem bierze, co może i nawet okiem nie mrugnie. I tak ważę mniej, niż kiedykolwiek przedtem w dorosłym życiu. 67 kg ważyłam ostatnio w podstawówce i byłam przy tym zdecydowanie niższa. Dumna jestem z siebie jak diabli, więc tak, to jest dobry czas na składanie mi gratulacji :)
Czytelniczo mój rok wyglądał naprawdę fantastycznie. Zrealizowałam, z lekką górką, założenie przeczytania stu książek - przeczytałam 104. Sto piąta w trakcie. Gorzej było z klasyką, która wciąż u mnie leży i kwiczy, choć na początku roku deklarowałam coś zupełnie innego, więc nawet tego nie skomentuję, okej? Spuśćmy na to zasłonę milczenia i nie wracajmy do tego nigdy więcej. Do najlepszych książek tego roku (pomijam Austen i Martina, bo to oczywiste) zaliczam:
- Ewa Ornacka, Piotr Pytlakowski - Nowy alfabet mafii. Najnowsze losy polskiej przestępczości zorganizowanej;
- Marek Wałkuski - Wałkowanie Ameryki;
- Cormac McCarthy - Droga;
- Simon Sebag Montefiore - Pewnej zimowej nocy;
- Barbara Demick - Światu nie mamy czego zazdrościć. Zwyczajne życie mieszkańców Korei Północnej;
- Artur Górski, Jarosław Sokołowski - Masa o kobietach polskiej mafii; Masa o pieniądzach polskiej mafii;
- Jennifer Worth - Zawołajcie położną;
- Karolina Korwin Piotrowska - Ćwiartka raz;
- Jake Aldenstein - Zemsta yakuzy. Mroczne kulisy japońskiego półświatka;
- Tomek Michniewicz - Swoją drogą;
- Sylwia Szwed - Mundra;
- Orson Scott Card - Cień Endera; Cień Hegemona;
- Wojciech Cejrowski - Wyspa na prerii;
- Jacek Hugo Bader - Długi film o miłości. Powrót na Broad Peak;
- Andy Weir - Marsjanin;
Primo: zamierzam znaleźć pracę na etacie, bo mój żywot jako freelancera jest bardzo uciążliwy finansowo.
Secundo: utrzymam wagę niższą, niż 70 kg.
Tertio: przeczytam przynajmniej 100 książek..
Quatro: będę więcej pisać, nie tylko o książkach.
A teraz wybaczcie, sernik mi się przypala, więc spieprzam. Sylwester z Tefałenem, kumacie :)
0 komentarze
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.