­
zielona cytryna: Na chłodno o trupach (The Walking Dead, sezon 4 - spoilery!)

Na chłodno o trupach (The Walking Dead, sezon 4 - spoilery!)

11:19

Zdaje się, że im dalej w las - dosłownie! - tym gorzej. Zaczęło się od hershelowej farmy, na której ci-którzy-przetrwali wiedli sobie sielsko anielski żywot i liczyli, że ten stan rzeczy uda im się utrzymać aż do nieskończoności i nawet o jeden dzień dłużej. Sorry, nie wyszło. 
Później było WIĘZIENIE - idealne miejsce do przetrwania zombie apokalipsy? Eee... nie. Jeśli liczysz na to, że uda ci się tam przetrwać, masz jak w banku, że znajdzie się psychopata, który będzie próbował cię stamtąd wypędzić. A gdy wypędzi...

Czwarty sezon The Walking Dead to boleśnie wręcz widoczne cięcia budżetowe. Przez większość czasu grupy (grupki...) bohaterów wędrują przez lasy i zarośla, a fabuła ograniczona jest właściwie wyłącznie do analizy psychologicznej poszczególnych postaci. Mamy więc zbliżenie na tragiczne losy Michonne, która postanowiła umartwiać się obecnością zombie-chłopaka i zombie-przyjaciela, których niczym pieski obronne prowadziła ze sobą na smyczy. Mamy też Carla nie-jesteś-mi-do-niczego-potrzebny-tato, który próbuje zmierzyć się ze swoją wyimaginowaną dorosłością, co natychmiast obalają... drzwi, o które chłopak rozbija się boleśnie, gdy próbuje je wyważyć. Jest także mała śliczna psychopatka próbująca zaprzyjaźnić się z zombiakami i zabijająca swoją siostrę (w końcu po co mieć żywą siostrę, skoro można mieć siostrę zombie, prawda? To logiczne!), a oprócz niej również skrzywdzony przez życie i ojca alkoholika Daryl oraz Beth, dla której priorytetem tego sezonu jest znalezienie alkoholu (czy ktoś oprócz mnie liczył na to, że Daryl i Beth nie wytrzymają napięcia i wylądują razem w łóżku na podłodze?).

Ach, zapomniałabym też o jęcząco-mazgającym się Glennie, który z doskonale zapowiadającej się postaci, już jakiś czas temu strącony został do poziomu Dany Brody z Homeland (if you know what i mean...). O reszcie nie warto nawet wspominać, choć... a właśnie, czekajcie. 

RICK. 

Rick miał być chłopem z jajami. Wiecie, jest gliną, co od razu postawiło go na naturalnej pozycji przywódcy grupy. Przez pewien czas dawał sobie radę, a potem przyszła buba. Jego żona umarła, więzienie upadło i wszystko trafił szlag. Załamka. Nie mogłam patrzeć na tę jego rezygnację i stany depresyjne, po prostu dostawałam szału. Człowieku, weźże się w garść, do cholery! Ciężkie czasy, zombie wszędzie, nie ma papu, nie ma wody, zróbże coś! Myślałam, że dla Ricka nie ma już ratunku, a tu niespodzianka! Pisnęłam z radości, kiedy w ostatniej scenie sezonu włączył mu się beast mode. Jest nadzieja! 

Natomiast głupotą głupot sezonu czwartego było wejście połączonej grupy Glenna i Maggie do Terminus. No hej, ludzie, co z wami?! Wokół ani śladu żywej duszy, Terminus zamiast być zamknięty na cztery spusty i zabezpieczony przed zombie, wita przybyszów z otwartymi ramionami bramami... wtf? I to mięsko smażone na grillu? Czy was do reszty pogięło? Woodbury nic ich nie nauczyło, nic a nic. Pragnienie znalezienia bezpiecznego schronienia wypleniło z ocalałych resztki zdrowego rozsądku. Nawet grupie Ricka się nie udało, choć plan mieli całkiem przyzwoity... do czasu. Wygląda na to, że w kolejnym sezonie przybędą posiłki (dosłownie?). Carol, Tyreese i niemowlę.

Możesz przeczytać również