Karol Mroziński - Razzmatazz
Wzdycham. Sięgam po stojący na stoliku obok mnie kieliszek i wypijam kolejny łyk czerwonego, cierpkiego wina. Odpalam papierosa i zaciągam się głęboko.
- Karol... - szepczę. - Byłeś doskonały.
To nie jest Karol Mroziński, a mógłby nim być |
Kto zacz? - zapytałam Google, ocierając łzy wzruszenia. Nie dowierzałam we własne szczęście i nawet w najśmielszych snach nie przeszłoby mi przez myśl, że na Facebooku (FACEBOOKU!) znajdę przez przypadek kogoś, kogo czyta się tak, jakby swoimi słowami łaskotał mnie po plecach. I niżej. I niżej. I niżej... A jednak.
Przez następne miesiące smakowałam słowa Mrozińskiego wielokrotnie, zaśmiewając się do łez, łotdafakując i przekazując dalej, mówiąc: ej, weź poczytaj gościa, geniusz, no geniusz! A potem, bum, jak bomba na Hiroshimę gruchnęła wieść, że Mroziński, tak, TEN Mroziński wydaje KSIĄŻKĘ. Błyskawiczny KUP TERAZ, Jezu, byle tylko przed Świętami doszła. I faktycznie, udało się, chociaż kurier, musowo przygłup, książkę wrzucił do skrzynki na listy wiszącej na ogrodzeniu okalającym miejsce, w którym zarabiam na chleb.
Ale do rzeczy, bo jak długo można chodzić dookoła, zamiast w końcu dojść do sedna. Oto właśnie jest ten moment, w którym powinnam paść na kolana i głosem pełnym pasji wykrzyczeć, że Razzmatazz jest cudowna. Tylko że jakoś nie bardzo widzę w tym sens. Przecież od początku było wiadomo, że będzie.
Wydawnictwo: Harmonia
Liczba stron: 224
Ocena (1-10): 8 - rewelacyjna
0 komentarze
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.