Zwykle unikam powieści dla kobiet... Stephanie Evanovich - Miłość w rozmiarze XXL
Już jakiś czas temu złapałam się na tym, że zaczęłam unikać powieści dla kobiet, bo wstydziłam się przyznać do ich czytania. Bo uznałam, że jest to ujma dla mojej inteligencji i wiedzy. Że babska powieść w moich rękach sprawiłaby, że wszystko czym się interesuję i wszystko co zwykle czytam, stałoby się nieistotne i zmiecione w pył przez ludzi, którzy uznaliby: czytasz gówniane książki, jak śmiesz mówić, że kochasz literaturę?
A jednak...
Kiedy w lutowych zapowiedziach Prószyńskiego przeczytałam o książce Miłość w rozmiarze XXL, najpierw pomyślałam, że no way, a chwilę później zamówiłam egzemplarz recenzyjny. To trochę o mnie. Ja też byłam XXL, nawet bardziej...
I to był strzał w dziesiątkę! Książka Stephanie Evanovich była tak przyjemna, tak lekka w odbiorze i tak pozytywna w swoim wydźwięku, że dzięki niej po raz pierwszy od dawna poczułam się zrelaksowana! A wierzcie mi, jeśli ma się w domu przemieszczające się na czworakach dziesięciomiesięczne niemowlę (które w dodatku wymaga nieprzerwanej uwagi przez kilka godzin dziennie!), zrelaksować się trudno.
Cała historia opisana w książce jest w zasadzie mało skomplikowana. Holly, zmagająca się z otyłością wdowa, wraca z Kanady, gdzie załatwiała sprawy związane z majątkiem swojego zmarłego męża. W samolocie zmuszona jest usiąść obok nieziemsko przystojnego Logana, który na domiar złego okazuje się być trenerem fitness. Żadne z nich nie jest zachwycone siedzącym obok sąsiadem, ale szybko nawiązują ze sobą nić porozumienia. Logan proponuje Holly swoje usługi, a ona zgadza się z nich skorzystać. Co dzieje się dalej, tego można się bez trudu domyślić i o dziwo właśnie to jest powodem mojego zachwytu tą książką. Nie chciałam czytać niczego, co zepsuje mi humor. Oczekiwałam dobrej zabawy i uśmiechu, i właśnie to dostałam.
Tłumaczenie: Teresa Komłosz
Ilość stron: 344
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Ocena (1-10): 7 - bardzo dobra