Ile jest Tolkiena w Tolkienie?
Kiedy w moje ręce wpadł Upadek króla Artura, nie spodziewałam się, że Tolkiena będzie w nim jak na lekarstwo. Zanim rozwinę swą myśl, chcę, żebyśmy się dobrze zrozumieli - nie neguję wydawania niedokończonych dzieł zmarłych twórców (choć trochę mnie to dziwi), absolutnie. Fani z pocałowaniem ręki przyjmą wszystko. Ale to, co otrzymałam w pakiecie z napisanym przez Tolkiena poematem... no cóż. Nie tego oczekiwałam i na pewno nie jestem z tego powodu zadowolona.
Nie należę do gorliwych wielbicieli twórczości Tolkiena. Władcę Pierścieni rzecz jasna czytałam, ale z Hobbitem, mimo wieli prób, jakoś mi nie po drodze. Silmarillion natomiast porzuciłam po kilkudziesięciu stronach, ponieważ zwyczajnie nie mogłam przez niego przebrnąć. Nie należę też do literackich masochistów, którzy rozpoczętą książkę usilnie próbują przeczytać w całości, nawet gdy męczą się przy tym, jęczą, stękają i narzekają, ale w imię wyższych ideałów czytają do końca.
Na Upadek... zdecydowałam się przede wszystkim ze względu na tematykę. Byłam szalenie ciekawa, w jaki sposób Tolkien wyobrażał sobie świat arturiańskich legend i, co oczywiste, jak go przedstawił. Moja ciekawość zwyciężyła, nawet pomimo faktu, że za poematami nie przepadam i zwykle traktuję je jak ludzi, których nie lubię - unikam jak mogę.
Szybko okazało się, że poemat (nota bene, nieukończony) Tolkiena to ledwie jedna trzecia książki, dwie trzecie zaś zajmują teksty, których autorem jest najmłodszy syn Tolkiena, Christopher. W swoich analizach przybliża on czytelnikowi cztery tematy: poemat w tradycji arturiańskiej, związek Upadku... z koncepcją Silmarillionu, ewolucję poematu oraz kwestię wiersza aliteracyjnego, którym Tolkien silnie się fascynował. Analizy te przypominają akademickie rozważania, do których - co do tego mam niemal stuprocentową pewność - czytelnicy nie pałają wielkim uczuciem. Prawdziwych fanów twórczości Tolkiena z pewnością zainteresują, ale jeśli ktoś sięga po Upadek króla Artura z czystej ciekawości, jak ja to zrobiłam, może poczuć się zniechęcony.
Sam poemat, co stanowi wielką gratkę, zestawiono z oryginałem, dzięki czemu Upadek... przeczytać można w dwóch wersjach językowych. A czyta się nieźle.
Nie mogę oczywiście powiedzieć, bym z wrażenia padła na kolana i błagała o więcej. Doceniam dużą pracę, jaką panie Katarzyna Staniewska i Agnieszka Sylwanowicz musiały włożyć w tłumaczenie tak trudnego dzieła, by wszystko miało sens i odpowiednią konstrukcję. Upadek króla Artura jako poemat jest wartościowy i na pewno niejeden doceni jego kunszt, ale to wciąż nie mój klimat. Podtrzymuję więc moje wotum nieufności w stosunku do poematów i minie naprawdę długi czas, zanim sięgnę (o ile w ogóle to nastąpi) po kolejny.
Tytuł oryginału: The Fall of Arthur
Tłumaczenie: Katarzyna Staniewska, Agnieszka Sylwanowicz
Ilość stron: 264
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Na Upadek... zdecydowałam się przede wszystkim ze względu na tematykę. Byłam szalenie ciekawa, w jaki sposób Tolkien wyobrażał sobie świat arturiańskich legend i, co oczywiste, jak go przedstawił. Moja ciekawość zwyciężyła, nawet pomimo faktu, że za poematami nie przepadam i zwykle traktuję je jak ludzi, których nie lubię - unikam jak mogę.
Szybko okazało się, że poemat (nota bene, nieukończony) Tolkiena to ledwie jedna trzecia książki, dwie trzecie zaś zajmują teksty, których autorem jest najmłodszy syn Tolkiena, Christopher. W swoich analizach przybliża on czytelnikowi cztery tematy: poemat w tradycji arturiańskiej, związek Upadku... z koncepcją Silmarillionu, ewolucję poematu oraz kwestię wiersza aliteracyjnego, którym Tolkien silnie się fascynował. Analizy te przypominają akademickie rozważania, do których - co do tego mam niemal stuprocentową pewność - czytelnicy nie pałają wielkim uczuciem. Prawdziwych fanów twórczości Tolkiena z pewnością zainteresują, ale jeśli ktoś sięga po Upadek króla Artura z czystej ciekawości, jak ja to zrobiłam, może poczuć się zniechęcony.
Sam poemat, co stanowi wielką gratkę, zestawiono z oryginałem, dzięki czemu Upadek... przeczytać można w dwóch wersjach językowych. A czyta się nieźle.
Nie mogę oczywiście powiedzieć, bym z wrażenia padła na kolana i błagała o więcej. Doceniam dużą pracę, jaką panie Katarzyna Staniewska i Agnieszka Sylwanowicz musiały włożyć w tłumaczenie tak trudnego dzieła, by wszystko miało sens i odpowiednią konstrukcję. Upadek króla Artura jako poemat jest wartościowy i na pewno niejeden doceni jego kunszt, ale to wciąż nie mój klimat. Podtrzymuję więc moje wotum nieufności w stosunku do poematów i minie naprawdę długi czas, zanim sięgnę (o ile w ogóle to nastąpi) po kolejny.
Tytuł oryginału: The Fall of Arthur
Tłumaczenie: Katarzyna Staniewska, Agnieszka Sylwanowicz
Ilość stron: 264
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
6 komentarze
Też nie rozumiem literackich masochistów ;) / a z Tolkiena tylko Władcę Pierścieni lubię
OdpowiedzUsuńTez mnie rozczarowala ilość Tolkiena w Tolkienie, ale, jako że jestem wierną fanką - potrakrowałam pozostałe 2/3 jako ważny kontekst. Szkoda tylko, że wcześniej nie wiedziałam jakie są proporcje...
OdpowiedzUsuńO właśnie. I zawsze w takich przypadkach zastanawiam się, czy w tym przypadku chodziło wyłącznie o zysk, czy syn Tolkiena faktycznie kierował się uczciwymi pobudkami, jako "opiekun" spuścizny swojego ojca. Podejrzewam, że to drugie, ale fakt faktem, czytelników może to rozczarować.
UsuńHa, mnie też pokonał "Silmarillion" :/
OdpowiedzUsuńNa pierwszy rzut oka (a rzucam okiem i na twój egzemplarz jak i na własny, "Legendę o Sigurdzie i Gudrun") strasznie się jaram podwójną wersją poematu. Przez kilka w życiu przebrnęłam i było nie najgorzej, zobaczymy jak po latach, bez wprawy, pójdzie mi Tolkien... przypuszczam, że nie będę zachwycona, podobnie jak ty - nie ukrywam, że obie książki wolałabym przeczytać po przerobieniu na prozę, po prostu:/
Ha, na oryginał tylko zerknęłam, bo mój angielski chyba nie jest na tyle dobry, żeby poradził sobie z poematem i specyficznym słownictwem, które nawet w języku polskim musiałam momentami wygooglowywać :) Powodzenia życzę :D
Usuń"Silmarillion" pokonał i mnie, chociaż mam zamiar jeszcze do niego wrócić, ponieważ było to już wiele lat temu i myślę, że od tego czasu stałam się nieco lepszym czytelnikiem, zobaczymy jak pójdzie. "Hobbit" i "Władca" oczywiście przeczytane, ale co do "Upadku..." to jestem zniechęcona, bo po co ruszać i zmieniać coś co nigdy nie zostało ukończone i tak naprawdę już nigdy nie będzie?
OdpowiedzUsuńUwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.