Tagi, wrzuty i bombing czyli Arturo Pérez-Reverte - Cierpliwy snajper
Kiedy byłam grubą, brzydką małolatą ubierającą się w szerokie, zdecydowanie nie damskie spodnie i bluzy z kapturem, diabelnie imponowali mi starsi ode mnie chłopcy (gimbusy), jeżdżący na deskach, słuchający hip hopu i wrzucający swoje tagi gdzieś w przejściach podziemnych i na ścianach okolicznych budynków.
Potem dorosłam, szerokie spodnie wsadziłam w głąb szafy, a moja miłość do domorosłych grafficiarzy uleciała gdzieś w dal. Minęło trzynaście lat i nagle bum, jak grom z jasnego nieba Znak zaatakował mnie nową powieścią Arturo Péreza-Reverte. I co? Że niby ja nie przeczytam? Ja? No i przeczytałam.
Nie będzie to rozbiór na części pierwsze. Nie będzie to rozwleczona analiza i interpretacja, ę ą i te sprawy, bo dostaję wysypki na widok długich opinii. TL;DR i tyle. Zatem do dzieła!
Nie będzie to rozbiór na części pierwsze. Nie będzie to rozwleczona analiza i interpretacja, ę ą i te sprawy, bo dostaję wysypki na widok długich opinii. TL;DR i tyle. Zatem do dzieła!
Alejandra Verela, dla znajomych Lex, dostaje propozycję. Ma odnaleźć Snipera, legendę wśród grafficiarzy i przekonać go do czegoś, co prawdopodobnie wcale mu się nie spodoba. Ale Lex jest twardą babką, więc bierze to na klatę i rusza na poszukiwania, stopniowo zanurzając się w świecie wrzut i bombingu, i próbując zrozumieć środowisko twórców street artu, którzy mają swoje ideały i starają się żyć w zgodzie z nimi. Podążając tropem Snipera Lex odkrywa, że również ona jest śledzona. Niespecjalnie jej się to podoba, ale ponieważ ta kobieta ma jaja większe niż niejeden facet... ach, co wam będę mówić, dobry film by z tego wyszedł.
Kiedy pierwszy raz sięgnęłam po Reverte, miałam osiemnaście, może dziewiętnaście lat. Szachownica flamandzka, bo to była pierwsza książka tego hiszpańskiego pisarza, jaką miałam w rękach, zrobiła na mnie duże wrażenie. Cierpliwy snajper jest - o Boże, co za ulga! - równie dobry. To nie jest powieść, którą łyka się do popołudniowej kawy i zapomina w chwilę po odłożeniu. Wszystkie te rzeczy, o których Reverte pisze (a jak on w ogóle pisze!) w odniesieniu do street artowców, trzeba przed połknięciem dokładnie przeżuć, by dokładnie poczuć ich smak. Warto, wrażenia gwarantowane, nawet jeśli pierwsze kilkadziesiąt stron nie wydaje się być specjalnie zjadliwych.
Liczba stron: 320
Wydawnictwo: Znak
Ocena (1-10): 7 - bardzo dobra
0 komentarze
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.