5 rzeczy, których możesz nauczyć się od... Harveya Spectera z Suits
Harvey to absolutna doskonałość, samiec alfa w stadzie. Postać, którą jako widz kupuję od a do z, którą - gdybym była facetem - cholernie chciałabym być i którą jako kobieta uważam za stuprocentowo męską i pociągającą. Kto ogląda Suits i jest kobietą lub gejem, ten może sobie łatwo wyobrazić, jakie jeszcze myśli przychodzą mi w tym momencie do głowy. Ale Harvey, oprócz tego, że wygląda jak milion dolarów, jest jeszcze diabelnie inteligentnym gościem i warto czasami pochylić się nad tym, co mówi. A mówi wiele mądrych rzeczy.
Z marzeniami jest jeden podstawowy problem: albo się spełnią, albo nie. Jeśli się spełnią, to super. Jeśli nie... trochę gorzej. Są czymś, co przy sprzyjających okolicznościach i dobrym wietrze być może uda nam się zrealizować (czasami nie ma na to najmniejszych szans!), na przykład: jeśli wygram w totka, zwiedzę cały świat. Żyjąc w ten sposób możemy nigdy nie doczekać się ani pierwszego, ani drugiego, a przecież cholernie chcemy, by nasze marzenia się ziszczały. Czas więc nie na marzenia, a na cele, bo to cel jest czymś, do czego dążymy zdecydowanie świadomie. To już nie jest chciałbym, ale chcę. W tym, czy cel zostanie osiągnięty, wiele zależy od nas. Podejmujemy pewne działania i krok po kroku zmierzamy ku temu, co zaplanowaliśmy.
Z marzeniami jest też tak, że... no cóż, i tak każdy jakieś ma. Gdy byłam młodsza, marzyłam o tym, żeby być szczupła. W pamiętniku niezliczenie wiele razy pisałam o tym, jak bardzo chciałabym móc wejść do pierwszego z brzegu sklepu i kupić pasujące na siebie spodnie (gdy człowiek waży grubo ponad setkę, jest z tym pewien problem). Marzyłam i marzyłam, jednocześnie przeżuwając kolejnego Snickersa i nie robiąc nic, co mogłoby mnie przybliżyć do sukcesu. Udało mi się dopiero wtedy, gdy marzenie przestało być marzeniem, a stało się celem, do którego z gigantyczną determinacją dążyłam.
"I don't get lucky, I make my own luck"
(oraz The only time "success" comes before "work" is in dictionary)
(oraz The only time "success" comes before "work" is in dictionary)
![]() |
źródło |
Najgorzej jednak przypisywać sobie tendencję do przyciągania pecha. Ten etap mam już prawie za sobą. Prawie, bo wciąż nad tym pracuję. Od kiedy uświadomiłam sobie, że wiele z tych negatywnych zdarzeń, które mi się przytrafiają to nie pech, a konsekwencja złych decyzji lub zwyczajnej bezmyślności, rozważnie podchodzę do podejmowania wszelkich kroków. Uświadomiłam sobie, że to, co często brałam za pech, było po prostu nauczką za moje zaślepienie, za to, że czegoś dobrze nie przemyślałam, lub nie słuchałam dobrych rad życzliwych ludzi. To jednak nie znaczy, że złe lub dobre rzeczy nie dzieją się same z siebie, bo i tak w życiu bywa. Mimo to zdecydowanie lepiej jest pracować na własne szczęście, niż z drżeniem serca oczekiwać na coś, co może się zdarzyć tylko dlatego, że ze strachu przed porażką czegoś nie dopilnowaliśmy.
"Ever
loved someone so much, you would do anything for them? Yeah, well, make
that someone yourself and do whatever the hell you want"
![]() |
źródło |
Zastanów się, czy kochasz samego siebie. Cholernie trudno jest zaakceptować swoje wady, lecz nie ukrywajmy, każdy je ma. Są jednak ludzie, którzy uczynili swoje wady integralnymi elementami samych siebie. Pytanie brzmi też, czy to, co dla Ciebie jest wadą lub zaletą, będzie nią również dla kogoś innego? Jeśli jest w Tobie coś, czego szczerze nie znosisz, zrób wszystko, by to zmienić, lub zaakceptuj to i przekuj w zaletę, bo to po prostu część Ciebie. W przeciwnym razie, w momencie, gdy ktoś wytknie nam nasze wady, może cholernie zaboleć. Życie w zgodzie ze sobą i miłość dla samego siebie nie pozwoli, by zabolało.
"What are your choices when someone puts a gun to your head? You take the gun, or you pull out a bigger one. Or, you call their
bluff. Or, you do any one of a hundred and forty six other things."
Zbyt często jest tak, że gdy napotykamy na problem, który wydaje się być nie do rozwiązania, zwieszamy głowę, wzruszamy ramionami i robimy to, co wydaje nam się być najbardziej słuszne, bo nie przychodzi nam do głowy, że możemy inaczej. Idziemy w stronę, która - przynajmniej w naszym odczuciu - ma sprawić, że z trudnej sytuacji wyjdziemy możliwie najmniej poobijani. Czy słusznie? Bywa że tak, ale nie zawsze. Wytoczenie ciężkiej artylerii do walki z przeciwnościami losu jest czasami niezbędne i choć nie gwarantuje nam, że wyjdziemy z tego bez szwanku, dzięki temu możemy wygrać znacznie więcej, niż rozwiązanie problemu i spokój ducha.
Długo nie potrafiłam tego zrozumieć. Byłam typem cholernej defetystycznej panikary, która zamiast myśleć logicznie, wyolbrzymia i przygotowuje się na najgorsze. Od pewnego czasu uczę się innego podejścia i coraz częściej przekonuję się, że pochopne działanie i godzenie się na najwygodniejsze, pozornie jedyne rozwiązanie, może przynieść więcej szkody, niż korzyści. Studzę więc emocje i przypominam sobie, co powiedział Harvey.
I na koniec...
![]() |
źródło |