Tytuł oryginału: Joyland
Tłumaczenie: Tomasz Wilusz
Ilość stron: 336
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka

Ocena (1-10): 4 - może być


Stephen King przyzwyczaił mnie do tego, że jego książki w zdecydowanej większości bardzo, ale to bardzo porywają mnie za sobą, uwodzą i oczarowują. Od czasu do czasu trafiam jednak na takie jego powieści, które wydają mi się być zupełnym nieporozumieniem. Tak też było z Joylandem, bo choć czekałam na niego z niecierpliwością, rozczarowałam się dość mocno... 

Devin Jones, młody student college'u, trafia na szansę pracy w parku rozrywki. Pracę oczywiście dostaje, co wiąże się z tym, że przez całe lato będzie musiał dawać z siebie maksimum, bo praca w lunaparku do najłatwiejszych nie należy. A że King nie byłby Kingiem, gdyby nie wplótł w fabułę czegoś "z dreszczykiem" (co tym razem zdecydowanie mu się nie udało...) - w Joylandzie jest to dom strachów, w którym niegdyś zamordowano młodą dziewczynę. Devin dowiaduje się, że owa dziewczyna od czasu do czasu ukazuje się pracownikom lunaparku. Chłopak ma nadzieję, że sam ją ujrzy, co jednak niespecjalnie się udaje. Mimo to zagadkowa śmierć wciąż go nurtuje. W jego pojawia się także pewna przepowiednia. Gdy poznaje pewnego ciężko chorego chłopca, wszystko zdaje się być coraz bardziej zrozumiałe, a przepowiednia, co do której był nastawiony co najmniej sceptycznie, staje się bardziej realna.

King mocno mnie swoją nową powieścią rozczarował, lecz podejrzewam, że to wyłącznie moje oczekiwania sprawiły, że Joylandu nie odebrałam w taki sposób, w jaki powinnam. Nastawiałam się bowiem na powieść grozy w najlepszym wydaniu - nie byłam przygotowana na to, że Mistrz King tym razem postanowił czytelnika zaskoczyć i stworzył powieść, do której zdecydowanie bardziej pasuje określenie "psychologiczna", niż "horror". Horroru tu bowiem tyle, co uczuć w surowej wołowinie, ale nie czyni to powieści gorszą od innych. Obiektywnie rzecz biorąc, Joyland to kolejny popis pisarskiego kunsztu Kinga i wnioskując po opiniach innych czytelników, jest  to książka, którą zdecydowanie warto przeczytać. Ja jednak nie do końca czuję się usatysfakcjonowana i wystawiam jej czwórkę.




Ilość stron: 319
Wydawnictwo: Anakonda

Ocena (1-10): 7 – bardzo dobra


Peter Gabriel – wokalista, pianista, producent, współzałożyciel słynnej grupy Genesis. Kim jest naprawdę? Jak wyglądało jego dzieciństwo i lata młodości? Jak wyglądały jego pierwsze kroki stawiane w muzyce? Na te pytania i jeszcze wiele innych usiłował odpowiedzieć Maurycy Nowakowski w swojej biografii słynnego muzyka. Czy mu się to udało?

Odpowiedź brzmi: zdecydowanie tak. Nowakowski zaserwował nam bowiem nie tylko przejrzystą i szczegółową historię życia i twórczości Gabriela – on napisał po prostu dobrą książkę, którą czyta się z przyjemnością i dużym zainteresowaniem. Wnikliwość autora pozwoliła mu nie tyle naszkicować, co stworzyć dokładny i szczegółowy portret muzyka. Co więcej, Nowakowski jako fan Genesis nie skupił się wyłącznie na pozytywach, co czyni jego książkę bardziej wiarygodną i rzetelną. Da się tu wyczuć wyraźnie, że Nowakowski podszedł do pisania biografii swego idola z bardzo potężnym ładunkiem emocjonalnym – trudno mu się zresztą dziwić, skoro pisał o swoim idolu.

Fani Genesis i charyzmatycznego Gabriela będą zachwyceni. Ja, choć do nich nie należę, biografię autorstwa Nowakowskiego czytałam chętnie. Przyjemny język uatrakcyjniał lekturę, a piękne wydanie – co jest już normą u wydawnictwa Anakonda – cieszyło moje oko.


Tytuł oryginału: Sir Alex Ferguson. The official 
Manchester United story of 25 years at the top

Tłumaczenie: Przemysław Rudzki

Ilość stron: 304

Wydawnictwo: Anakonda



Ocena (1-10): 5 - przeciętna


Z biografiami bywa tak, że bohater tejże albo jest bezwzględnie rozliczany z każdego sukcesu i potknięcia, albo tworzy się mu pomnik chwały i przekonuje się czytelnika, że oto czyta o postaci, która na zawsze zmieniła bieg historii i  której blask i wielkość są nieporównywalne z niczym innym.

Tak właśnie wygląda biografia sir Alexa Fergusona, który choć bez wątpienia należy do jednych z najwybitniejszych piłkarskich trenerów w historii, to jednak w dziele sobie poświęconym, jawi się jako postać bez skazy. Wszystko jest tu słodkie aż do przesady, a czytelnik dostaje coś w stylu gigantycznej muffinki z bitą śmietaną, czekoladą i karmelem. I jeszcze większą ilością czekolady. I dodatkową bitą śmietaną. Oczywiście przesadzam celowo, ale faktem jest, że książka ta wydaje się być niespecjalnie obiektywną.   

Jeśli ktokolwiek spodziewa się przeczytać o Fergusonie w latach dziecięcych, od razu może sobie tę książkę odpuścić. Nie jest to bowiem historia jego całego życia, a historia jego funkcjonowania w Manchesterze United jako trenera (co zresztą sugeruje sam podtytuł: 25 lat na szczycie). Co więcej, książka zdaje się składać wyłącznie z samych cytatów na temat Fergusona (oczywiście w większości pochlebnych). Niestety, jest to męczące.

Żeby jednak nie sprawiać wrażenia, że książkę zaliczam do kompletnych klap, muszę przyznać, że wygląda przepięknie (a to rzecz charakterystyczna dla wydawnictwa Anakonda, za co należą im się ogromne brawa). Atrakcyjna okładka, niezwykle estetyczne wydanie zawierające dużą ilość zdjęć, świetny papier – pod tym względem książce nie można nic zarzucić. Jest po prostu niezwykle atrakcyjna, czego – co istotne - nie można powiedzieć o każdej biografii dostępnej na rynku. Sądzę też, że nawet moje wcześniejsze zarzuty nie odstraszą wiernych miłośników ManU i trenera Fergusona. W końcu jedno trzeba przyznać – jako trener miał gigantyczną charyzmę i nie ma zbyt wielu trenerów, którzy utrzymywali się na szczycie tak długo, jak on.  
Za książkę dziękuję Wydawnictwu Anakonda



Tytuł oryginału: Fuck Your Friends
Tłumaczenie: Zofia Andrzejczak
Ilość stron: 248
Wydawnictwo: Czarna Owca

Ocena (1-10): 1 - beznadziejna

Czy można oczekiwać wiele od książki, której pierwsze zdanie brzmi: „Oni tam robią kontrole na wejściu, żeby sprawdzić, czy każda pipcia jest naprawdę goła?”. Szczerze? Nie.

Pieprzyć przyjaciół to kolejna książka z Czerwonej Serii wydawnictwa Czarna Owca. Ellen jest właścicielką sklepu „Panna Cud” z artykułami dla kobiet, a jej partner Hyper jest specjalistą od fajerwerków. Z okazji czterdziestych urodzin mężczyzny, Ellen zgadza się na wizytę w klubie dla swingersów. Poznają tam młodziutką i śliczną Irinę, z którą udają się do jednego z pokoi, gdzie we trójkę uprawiają seks. Kilka dni później dołącza do nich Oskar, chłopak Iriny i bardzo szybko wszyscy razem oddają się cielesnym uciechom we wszystkich możliwych konfiguracjach.  

I to by właściwie było na tyle, bowiem zdecydowana większość lektury to opis seksualnych orgietek czwórki znajomych. Nie wiem, czy Sophie Andresky poczuła wiatr w żaglach po sukcesie Pięćdziesięciu twarzy Greya i z tego powodu zdecydowała się na napisanie tej książki, ale jedno jest pewne – nie powinna była tego robić. Pieprzyć przyjaciół to po prostu bardzo, bardzo zła książka, która zwyczajnie pozostawia po sobie niesmak. Dowód? Bardzo proszę: 

„Cały czas nie spuszczał Ellen z oczu, a gdy rozłożyła nogi i pokazała mu wilgotną pizdę, z trudem przełknął ślinę.” (str. 56)

„Opuściła cipkę tylko trochę, żeby poczuć go na wejściu, ale nie wytrzymała długo i pozwoliła mu w całości wniknąć w jej puśkę”. (str. 56)

„Twoja puśka jest tak gorąca, że aż tu ją czuję – wyszeptał i wsadził w nią fiuta”. (str. 112)

Serio? Puśka? Pizda? Czy naprawdę język polski jest aż tak ubogi w określenia narządów płciowych, że trzeba używać słów wywołujących u czytelnika zażenowanie? Jestem zaskoczona, że książka tak marnej jakości w ogóle została wydana. Jej miałkość, użyte słownictwo, infantylne, sztuczne dialogi – wszystko to powodowało, że już po kilkudziesięciu pierwszych stronach miałam ochotę rzucić ją o ścianę. Takie powieści po prostu nie powinny istnieć. To zdecydowanie jedna z gorszych książek tego roku. Nie polecam.
Tytuł oryginału:Poison Heart
Tłumaczenie: Patryk Dobrowolski
Ilość stron: 400
Wydawnictwo: Zielona Sowa


Wyobraźcie sobie, że wiedziecie bezproblemowe, szczęśliwe życie, do którego ni stąd ni zowąd wkracza ktoś, kto stawia sobie za cel zniszczenie wszystkiego, co daje wam radość i satysfakcję. Z taką właśnie sytuacją musiała zmierzyć się Katy, bohaterka książki Jad autorstwa S.B. Hayes. W życiu dziewczyny pojawia się nagle Genevieve, która mówi jej wprost, że zamierza ją zniszczyć. Katy, początkowo mocno zdezorientowana, przestraszona i rozwścieczona całą sytuacją, z biegiem czasu postanawia stawić czoła złośliwej rówieśniczce. Z pomocą przyjaciela z dzieciństwa, Luke'a, przeprowadza śledztwo mające na celu odkrycie prawdy o Genevieve. Ta jednak wciąż jest o krok do przodu przed Katy, która chwilami traci wiarę w odkrycie prawdy. 
Książkę S.B. Hayes oceniam, mówiąc szczerze, dość średnio. Ma wprawdzie wiele plusów i czyta się ją z zainteresowaniem, ale oprócz plusów posiada także sporo wad. Do tych pierwszych zaliczyć należy dość interesujący pomysł na fabułę. Mamy więc prześladowaną przez tajemniczą rówieśniczkę dziewczynę i tajemnicę z przeszłości do rozwikłania. Niestety, czytelnik jest w stanie dość szybko domyślić się, co łączy dwie dziewczyny, choć samo zakończenie powieści mocno zaskakuje. Kolejnym minusem był dla mnie dość prosty język powieści, nie wiem jednak, czy nie wynika to po prostu z faktu, że Jad jest książką raczej dla młodych czytelników, którym taki język odpowiada. Tak czy siak, proste dialogi i momentami mocno infantylne wypowiedzi potrafiły odebrać mi część przyjemności z czytania. 
Mimo mojej krytycznej opinii, muszę przyznać, że powieść S.B. Hayes jest dość przyzwoitym thrillerem psychologicznym dla młodzieży. W tej kategorii prezentuje stosunkowo dobrze. Starszych czytelników może rozczarować, ale umówmy się - starsi czytelnicy mogą sięgnąć po inną książkę.
Pamiętam, że moje pierwsze spotkanie z serialem "The Walking Dead" miało miejsce, gdy pogoda była tak paskudna, że ciarki przechodziły mnie na sam widok paskudnej mgły za oknem. Obejrzałam dwa lub trzy odcinki pod rząd, a pod koniec trzeciego mój pies kręcił się pod drzwiami, domagając wyjścia na zewnątrz. Spacerowaliśmy pustymi, osiedlowymi alejkami, a ja, wciąż mając przed oczami sceny z serialu, zastanawiałam się jak by to było, gdyby "zombie apokalipsa" nastała w rzeczywistości. Po plecach przebiegał mi dreszcz, co było rzecz jasna zupełnie irracjonalne, ale tak już mam - jeśli obejrzę coś choć odrobinę przerażającego, miękną mi nogi. Od tamtego momentu minęło wiele czasu, kolejne sezony serialu ujrzały światło dzienne (wszystkie oczywiście obejrzałam!), a tu nagle, ni stąd ni zowąd dotarła do mnie informacja, że w Polsce ukazało się słuchowisko na podstawie komiksu "Żywe trupy" (serial "TWD" to oczywiście zekranizowany komiks). Pierwsze takie na świecie. Nie mogłam więc odmówić Anakondzie, gdy dostałam propozycję zapoznania się z nim. Słuchowiska moje uszy jak dotąd nie słyszały...
Jeszcze zanim w ogóle po "Żywe trupy" sięgnęłam, już byłam pewna jednego - że będę zachwycona. Nazwiska osób dubbingujących komiksowe postacie świadczyć mogły wyłącznie o doskonałej jakości słuchowiska i tego, że naprawdę porządnie zabrano się za całe przedsięwzięcie. Jacek Rozenek, Anna Dereszowska, Joanna Kudelska, January Brunov, Szymon Bobrowski... znane postaci i znane głosy. Wiedziałam, że nie może być źle.
A jak było w rzeczywistości? Rzeczywistość przeszła moje najśmielsze oczekiwania. Wspaniałe, niezwykle realistyczne efekty dźwiękowe, muzyka, świetnie wcielający się w swoje role aktorzy... wszystko to sprawiało, że wystarczyło zamknąć oczy i pozwolić wyobraźni kreować odpowiednie obrazy. Pojęcia nie mam, kiedy minęły trzy godziny i słuchowisko dobiegło końca. Nawet nie będę udawać - momentami dość mocno udzielała mi się niepokojąca atmosfera i do teraz jestem pod ogromnym wrażeniem. A ponieważ kilka tomów komiksu "Żywe trupy" czytałam na początku roku, przyznaję szczerze i z pełnym przekonaniem, że realizatorzy słuchowiska zrobili kawał doskonałej roboty. W doskonały sposób oddali atmosferę i specyfikę tematu i absolutnie nie można powiedzieć, by cokolwiek było tu zrobione "na odwal się". I mimo, że za audiobookami nie przepadam, taka dźwiękowa adaptacja jest po prostu NIESAMOWITA. Jeśli więc jesteście fanami komiksu i/lub serialu, to słuchowisko nie może was ominąć.