piątek, 28 września 2012

Lisa Scottoline "Spójrz mi w oczy"


Tytuł oryginału: Look again
Tłumaczenie: Anna Kłosiewicz
Ilość stron: 488
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka - dziękuję :)

Ocena (1-10): 7 – bardzo dobra               


                Kiedy Ellen Gleeson znajduje ulotkę z informacją o uprowadzonym dziecku, co gorsza, łudząco podobnym do jej adoptowanego syna Willa, kobieta nie przypuszcza, jak mocno zmieni to jej życie. Myślenie o chłopcu nie daje jej spokoju i staje się przyczyną, dla której Ellen postanawia zaryzykować i przeprowadza samodzielne śledztwo w tej sprawie. Szybko okazuje się, że cała sytuacja jest bardziej zagmatwana, niż mogłoby się wydawać, a kobieta przez swoje poszukiwania naprawdę zaczyna igrać z ogniem. Na szczęście pojawia się u jej boku ktoś, kto pomaga jej przetrwać ciężkie chwile. Nie wszystko jednak będzie proste.

                Wiem jedno. Lisa Sottoline powoli przyzwyczaja nas do tego, że jej książki są naprawdę fantastyczne. Po dobrze przyjętej powieści Ocal mnie można było się spodziewać, że kolejna książka autorki będzie trzymała równie wysoki poziom i tak też się stało. Spójrz mi w oczy to przede wszystkim wyraźnie zarysowana, trzymająca w napięciu fabuła. Mamy tu naprawdę niezwykły zbieg okoliczności, szybko rozgrywaną akcję i zaskakujące zakończenie. Ellen, główna bohaterka, to kobieta waleczna, silna i pełna determinacji. Można mimo to zarzucać jej brak rozsądku i skłonność do nadmiernego ryzyka - mogła przecież w porę wycofać się ze swoich zamiarów. Ale czy wówczas książka byłaby równie interesująca? Wydaje mi się, że nie. Powieść Lisy Scottoline czyta się jak dobrą, sensacyjną historię. Jest poruszająca tym bardziej, że mówi o samotnej matce i adoptowanym przez nią chłopcu – głęboką więź między nimi jest wręcz namacalna; czytelnik trzyma kciuki i zagryza wargi, modląc się o szczęśliwe zakończenie. Choć za powieściami obyczajowymi można przepadać niespecjalnie, mam wrażenie, że książki Lisy Scottoline potrafiłyby przekonać nawet najbardziej opornego czytelnika.

                W Spójrz mi w oczy najmocniej ujęła mnie postać Willa. Jego „oczyska” i wielka miłość do kota Oreo Figaro były wręcz rozbrajające i chwytały za serce. Jeśli czujecie się zachęceni, przeczytajcie! To po prostu dobra książka!

środa, 26 września 2012

Andrzej Januszajtis "Legendy dawnego Gdańska"


Ilość stron:  92
Wydawnictwo: Marpress - dziękuję!

Ocena (1-10): 7 – bardzo dobra


                Z Gdańskiem jestem związana dokładnie od 27 grudnia 2009 roku. Wtedy po raz pierwszy moja stopa stanęła na gdańskiej ziemi i był to moment, w którym zrozumiałam, że to miasto skradło mi serce na zawsze. I choć w Gdańsku mieszkam już od dwóch lat i trzech miesięcy, nigdy wcześniej nie przyszło mi do głowy, by sięgnąć po legendy z nim związane. Kiedy jednak od Wydawnictwa Marpress otrzymałam Legendy dawnego Gdańska Andrzeja Januszajtisa, kilka dni później rozłożyłam się wygodnie w łóżku i zaczęłam czytać, nie przypuszczając jeszcze, jak pyszna lektura mnie czeka.

                Legendy dawnego Gdańska to zbiór starych podań i opowieści traktujących o Gdańsku, wyjaśniających etymologię pewnych nazw, historię zabytków, ludzi czy przedmiotów związanych z miastem. To taka literacka podróż w przeszłość (mniej, lub bardziej fikcyjną), która wywiera na czytelniku ogromne wrażenie – zwłaszcza, gdy czytelnik ów czyta o mieście, którego powietrzem oddycha.

                Jak to z legendami bywa, jedne wydają się być całkiem prawdopodobne, a przynajmniej chciałoby się, by takie były, inne z kolei są zupełnie bajkowe i irracjonalne, ale wciąż niezwykle piękne. W Legendach dawnego Gdańska mamy więc legendę o zegarze astronomicznym na Kościele Mariackim (w kilku wersjach), legendę o lwach z ratuszowego portalu, o burmistrzu Igiełce, o diable w Dworze Artusa, o Złotej Kamieniczce na Długim Targu, czy o krasnoludkach z Pogańskiej Górki – wszystkie przepiękne, opisane pięknym językiem, zrozumiałe i niezwykle przyjemne w odbiorze. Nie znaczy to jednak, że brak z tym zbiorze legend tchnących smutkiem, lub przerażających - te również autor zamieścił w Legendach...   

                Andrzej Januszajtis każdą z zawartych w jego zbiorze opowieści opisał własnymi słowami, delikatnie uwspółcześnił je i nadał im lekkości. Sprawił, że czytanie ich jest przyjemnością i że mogą służyć zarówno młodszym, jak i starszym czytelnikom. Dzięki jego pracy powstała wspaniała książka, która zainteresować może nie tylko mieszkańców Gdańska, ale i wszystkich tych, którzy odczuwają sentyment do tego pięknego portowego miasta.  Kto by się spodziewał, że mnie, dorosłą już osobę, tak mocno owe legendy uwiodą?  

czwartek, 20 września 2012

Paweł Smoleński "Arab strzela, Żyd się cieszy"

Ilość stron:  272
Wydawnictwo: Świat Książki - dziękuję! :)

Ocena (1-10): 6 – dobra


                Kiedy sięgam po książkę traktującą o konflikcie izraelsko-palestyńskim, mam bardzo wysokie oczekiwania. Po pierwsze dlatego, że książek o tej tematyce wydano w Polsce bardzo wiele, a po drugie, ponieważ konflikt ów budzi od samych jego początków skrajnie różne emocje i opinie. Dodać do tego można moje głębokie zainteresowanie tą tematyką (pisałam licencjat o sytuacji w Palestynie pod koniec XIX wieku, aż do 1948 r.) i wiadomo już, że mogę oceniać surowo.

                Cóż więc mogę powiedzieć o książce Pawła Smoleńskiego? Przede wszystkim to, że spodziewałam się po niej czegoś zupełnie innego, niż to, co przeczytałam. Nietypowa narracja autora zupełnie mnie zaskoczyła i sprawiła, że (zrzucam winę także na paskudne przeziębienie, które skutecznie zwaliło mnie z nóg i chwilowo odebrało zdolność rozumienia słowa pisanego) od pierwszych stron tej książki musiałam czytać ją naprawdę powoli, by dotarło do mnie każde zdanie.

                Smoleński postanowił napisać o arabskich mieszkańcach Izraela, kraju – co należy wspomnieć – w którym arabskiej społeczności żyje się niezwykle ciężko.  

Wszystko więc powinno być dobrze, a nie jest. Opowiadała mi Manar, że żyje w ciągłym poczuciu opresji, cienkiej i trudno opisywalnej, choć niezwykle dotkliwej, mimo że jest uznaną lekarką w bardzo dobrym szpitalu, a pacjenci – Żydzi i Arabowie – biją się, by właśnie ona zajęła się ich zdrowiem. Niekiedy opresja wywołuje w niej czystą nienawiść: leczy ludzi, a chciałaby ich zabijać. Rozmawiałem z Azmim, człowiekiem zamożnym i bywałym w świecie, który wyznanie o Izraelu rozpoczął: „Jestem obywatelem drugiej kategorii”. Dżamel uznał, że to kategoria piąta, Aida – może siódma, a może jeszcze niżej. Podobnie Ahmed, Haszem, Riad. (str. 25)

                Dzięki rozmowom z arabską ludnością Izraela udało mu się przedstawić, w jaki sposób są oni postrzegani zarówno przez izraelskie władze, jak i przez żydowską społeczność państwa. I nie jest to bynajmniej obraz pozytywny, w żadnym razie nie napawa on nadzieją na lepszą przyszłość i pokojową koegzystencję obu skłóconych ze sobą narodów. Jest to lektura doskonała pod tym względem, że dobitnie uświadamia polskiemu czytelnikowi, jak konflikt arabsko-żydowski wygląda od wewnątrz i jak odczuwają go Arabowie. Nie łudźcie się, że Smoleński kłamie, koloryzuje rzeczywistość, lub dla swojej własnej potrzeby wybrał wyłącznie skrajne przypadki – w Izraelu po prostu jest tak, jak opisano to w tej książce. Jeśli macie wątpliwości, sięgnijcie też po inne. 

                Dla mnie to jednak trochę za mało. Forma narracji autora na tyle skutecznie mnie zniechęciła, że pomimo tego, jak bardzo wartościowa jest ta pozycja, nie jestem w stanie ocenić jej wyżej. To moim zdaniem jej jedyny minus, choć każdy inny czytelnik może mieć zgoła odmienne zdanie. Arab strzela, Żyd się cieszy jest naprawdę, naprawdę dobrą książką. Jeśli przepadacie za literaturą faktu, powinniście po nią sięgnąć.

poniedziałek, 17 września 2012

Bernard Wasserstein - W przededniu. Żydzi w Europie przed drugą wojną światową


Tytuł oryginału: On the eve - The Jews of Europe before the Second World War
Tłumaczenie: Władysław Jeżewski
Ilość stron: 528
Wydawnictwo: Magnum (dziękuję!)

Ocena (1-10): 8 – rewelacyjna

               
                Jak mówić cokolwiek o książce kompletnej? Takiej, która od początku do końca przeprowadza nas przez pewien problem, nie zostawiając miejsca na niedomówienia, niedosyt i poczucie, że można było napisać coś więcej? Że można było inaczej? Zadanie to jest jeszcze trudniejsze, gdy trafiamy na książkę traktującą o tematyce, w której „siedzimy”. Tak właśnie było w moim przypadku z książką Bernarda Wassersteina. Ta traktująca o życiu ludności żydowskiej w przededniu (dokładnie jak w tytule) II wojny światowej monografia, jest doskonałym przykładem na to, że o historii można pisać interesująco i treściwie, nie uprawiając przy tym drażniącego wodolejstwa.

                Wasserstein bierze czytelnika za rękę i prowadzi go w świat europejskich Żydów, w świat lekko już przesiąknięty rosnącym w siłę antysemityzmem. Pisze o stosunku chrześcijan do narodu żydowskiego, o żydowskich partiach politycznych, prasie, sztetlach, jesziwach, czy wykształceniu żydowskich kobiet. Autor zamieścił w swej książce tak wiele istotnych oraz interesujących informacji, że trudno jest mi jej cokolwiek zarzucić – być może także dlatego, że jest to „moja” tematyka. W przededniu to pozycja na tyle specyficzna, że błędem byłoby mówienie, że jest to książka dla każdego. Jak wiele naukowych pozycji z dziedziny historii, jest bowiem bardziej odpowiednia dla tych, którzy jakieś pojęcie temat poruszany w książce już posiadają. Czytelnik nie zainteresowany wcześniej tematyką żydowską w dwudziestoleciu międzywojennym, może poczuć się z lekka przytłoczony ogromną ilością faktów i informacji zawartych w tej monografii. Może jednak próbować – kto wie, a nuż mu się spodoba?

                W przededniu to pozycja o bardzo wysokiej wartości naukowej, oparta na setkach źródeł. Jestem przekonana, że przypadnie do gustu czytelnikom, którzy zwrócą na nią uwagę. Dla mnie jest to książka doskonała w każdym calu.  

wtorek, 11 września 2012

Krewetki i liście lotosu... Nicole Mones "Ostatni kucharz chiński"

Tytuł oryginału: The Last Chinese Chef
Tłumaczenie: Elżbieta Kowalewska
Ilość stron: 304
Wydawnictwo: Świat Książki

Ocena (1-10): 8 – rewelacyjna



                Chciałam tę książkę przeczytać wyłącznie z jednego powodu – JEDZENIA. Nie obchodziło mnie (tutaj puszczam do Was oko, więc nie traktujcie tego poważnie), co zrobi główna bohaterka powieści. Mogłaby nawet polecieć na Księżyc. Wszystko jedno, byle tylko było dużo o jedzeniu. Jak myślicie, rozczarowałam się?

 „- Wszystkie produkty wpływają jakoś na siebie nawzajem.

 - Na przykład?

 - Są różne sposoby. Łamanie kości szpikowych przed gotowaniem, żeby wzbogacić smak. Szybkie podgotowywanie rybich głów, by wydobyć ich bogaty smak. Także cały zestaw technik na konsystencję, sposoby krojenia, moczenie w solance i zalewie. Potem, na kolejnym etapie, stosuje się składniki, które się nawzajem modyfikują. Jest długa lista składników modyfikujących inne smaku, jak cukier czy ocet. Istnieje też co najmniej tyle samo smaków używanych dla ich właściwości kontrolujących i tłumiących inne, ja imbir czy wino. Mamy też kilka rzeczy stosowanych do wpłynięcia na konsystencję. Tu korzystamy z naszych skrobi i sproszkowanych korzeni.” (str. 87) 

                Odpowiedź brzmi: NIE. Mimo, że Ostatniego kucharza chińskiego z różnych względów czytałam na raty, wracałam do niego z ogromną chęcią i niecierpliwością wynikającą z prostego faktu: to po prostu doskonała książka mówiąca o kulturze jedzenia i jego celebrowaniu. Główna bohaterka, Maggie, jest w istocie tylko jedną z kilku ważnych postaci występujących w tej powieści, co więcej, wcale nie najważniejszą. Najważniejszy zdaje się być tytułowy ostatni kucharz chiński. Ale o tym, komu należy się to zaszczytne miano, decyduje czytelnik.

                Mieszanie, ucieranie, nadziewanie, odsączanie… w książce tej pełno jest jedzenia, o którym, jak się okazuje, można pisać naprawdę pięknie, wręcz poetycko. Gotowanie i spożywanie posiłków urastają do rangi rytuału…

                „Sam zaczął znów myśleć o duszonej wieprzowinie dongpo z ryżem. Tak, odsączy tłuszcz. Znał się już dostatecznie dobrze na jedzeniu. Czuł się pewnie. Kiedy ugotuje to na parze i odwróci, uzyska bogatą, brązową, kopulastą masę ryżu nafaszerowanego „skarbami”, z wieprzowiną na górze, dokładnie pokrojoną w kostkę, co jest tak ważne dla potrawy, gdyż precyzja kształtu nadaje smakowi delikatność. Oczywiście, musi pozostawić przynajmniej cienką warstwę tłuszczu. Dla chińskiego smakosza był on najistotniejszy. Miał być lekki i pachnący, o smaku xian jak świeże masło. Powinien się roztapiać na języku niczym gładka pianka – ruan, absolutnie delikatna. Sam wiedział, że tłuszcz ten musi być idealny w smaku. Zanim zacznie gotować mięso na wolnym ogniu, natrze je solą, żeby odciągnąć zbyt intensywne smaki, a potem je kilka razy sparzy, aby smak był czysty.” (str. 184)       

                Mam pełną świadomość, że nie każdy będzie czytać tę książkę z „kulinarnym nastawieniem”. Niektórzy sięgną po nią ze względu na historię Maggie, która nie była najłatwiejsza, kobieta wszak zmuszona była udać się do Chin z powodu wniosku o uznanie ojcostwa jej nieżyjącego męża. Jednak niezależnie od powodu, dla którego zdecydujecie się na tę książkę, powinniście być zadowoleni. Być może tak jak mnie uwiedzie Was piękny język, którym autorka opisała wspaniałą chińską kulturę jedzenia?  Zachęcam do zanurzenia się w tę historię, naprawdę warto.   

środa, 5 września 2012

Człowiek - drzewo i zespół uporczywego podniecenia seksualnego (Ann Reynolds, Kenneth Wapner "Zagadki medycyny")

Tytuł oryginału: Medical mysteries. From the bizarre to the deadly…The cases that have baffled doctors.
Tłumaczenie: Katarzyna Dzięcioł
Ilość stron: 216
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka


Ocena (1-10): 6 – dobra


                Czy podejrzewalibyście, że istnieje zaburzenie, które objawia się niemożnością rozpoznawania ludzkich twarzy? Albo choroba sprawiająca, że nasze ciało wydala niezwykle trudny do zamaskowania, paskudny, rybi zapach? Albo że napady padaczkowe mogą zostać wywołane przez… piosenkę? Jeśli jesteście ciekawi tych i wielu innych chorób, które niejednokrotnie spędzały sen z powiek wielu lekarzom, powinniście sięgnąć po tę książkę.

                Jako prawdopodobnie największy hipochondryk w moim otoczeniu, do książki tej podchodziłam trochę jak pies do jeża. Jak się okazało, nie było się czego bać, bo książka Ann Reynolds i Kennetha Wapnera traktuje o chorobach na tyle niespotykanych, że zdarzają się niezwykle rzadko – raz na milion? Raz na sto milionów? Na niektóre z nich cierpi zaledwie kilkaset osób na świecie, a w porównaniu z coraz częściej występującymi nowotworami, są to liczby wręcz mikre.  

Kończyny człowieka "drzewa"
Przypadki zebrane przez autorów tej książki są po pierwsze niezwykle interesujące, a po drugie absolutnie zdumiewające. Kto by podejrzewał, że połączenie intensywnego treningu, alkoholu i wysokowęglowodanowej pizzy może spowodować paraliż? Albo że zespół uporczywego podniecenia seksualnego jest, wbrew swojej nazwie, niezwykle męczącą chorobą, uniemożliwiającą normalne funkcjonowanie? Wiele przypadków o których mowa w tej książce, może sprawić, że z niedowierzania szerzej otworzymy oczy. Choć nie wszystkie rozdziały są równie ciekawe i zdarzają się wśród nich mniej lub bardziej interesujące, łączy je jedno – bez wątpienia są mogą szokować. 

                Niektóre z historii przytoczonych w Zagadkach medycyny mogliście widzieć już w programach telewizyjnych, gdyż książka ta powstała na podstawie serialu dokumentalnego telewizji ABC. Bywają tak niespotykane, że wielu z nas nie ma nawet pojęcia o ich istnieniu. Podejrzewam, że Zagadki medycyny najbardziej mogą przypaść do gustu tym, którzy zainteresowani są funkcjonowaniem ludzkiego ciała i procesami w nim zachodzącymi. Ale nawet „zwykły” czytelnik może być zdumiony przypadkami opisanymi przez autorów tej książki – interesująca lektura gwarantowana.

poniedziałek, 3 września 2012

Anna Janko "Dziewczna z zapałkami"

Ilość stron: 372
Wydawnictwo: Wydawnictwo Literackie


Ocena (1-10): 6 – dobra


                Pasja według św. Hanki rozbroiła mnie całkowicie i zachwiała moim emocjonalnym poczuciem równowagi. Czy Dziewczyna z zapałkami wywarła na mnie równie mocne wrażenie? I tak, i nie.
               
                Hanka jest rozczarowana. Rozczarowana małżeństwem z nieodpowiednim mężczyzną, poślubionym bardziej z rozsądku, niż z prawdziwej miłości. Realiami peerelowskiego życia. Swoją dojrzałością – nie taką, jakiej oczekiwała. Wspomina swoje dziecięce lata, nastoletniość i czasy studiów, porównując je z tym, czego doświadcza jako dorosła kobieta… i nie jest tym zachwycona.  


                Przebrałam się w życiu za kogoś całkiem innego, obracam się w zupełnie innych dekoracjach. Gram rolę w przedstawieniu pod tytułem, na przykład, „Konfitura z estrogenów”. (str. 90)


                Jej pełna nostalgii, rozpaczy i beznadziei opowieść to historia o kobiecie, której życie zgotowało zupełnie nieoczekiwany scenariusz. Mniej ekscytujący, niż by tego chciała i na pewno mniej szczęśliwy. Uwięziona w jednym domu z teściową obwiniającą ją o zmarnowanie życia jej syna, nie potrafi odnaleźć w sobie na tyle siły, by móc znów pisać. Ucieczka w alkohol? Hanka ucieka.


                I jakże ja napiszę książkę, nie będąc żadną pisarką? Wiersze to co innego. Pisałam je wiele lat, składałam jak ofiarę na właściwym ołtarzu. Ale zalała mnie wielka fala prozy życia, wielkie banalnienie, i zmyła mojego lirycznego bałwana. Teraz potrzebna mi twarda forma, pojemna, nawet toporna, by wypełnić ją smolistymi wnętrznościami: opowieścią o życiu gwałtownym i nudnym, leniwym i zaharowanym, pustym i pełnym hałasu awantur. (str. 187-188) 

                Dziewczyna z zapałkami to jedna z tych książek, które tchną smutkiem i niespełnieniem. Zmuszają do gorzkiej refleksji i skutecznie psują dobry nastrój, a jednocześnie zachwycają plastycznością każdego pojedynczego zdania i każdej zapisanej myśli. Porównuję tę powieść z Pasją według św. Hanki, w której Anna Janko przedstawiła dalsze losy swojej bohaterki. W porównaniu tym to właśnie Pasja… wygrywa. Jest bardziej uczuciowa i odrobinę mniej ciężka w odbiorze. Podejrzewam, że gdybym przygodę z Anną Janko zaczęła od Dziewczyny z zapałkami, po Pasję… już bym nie sięgnęła. Rzadko zdarza się, by druga część jakiejkolwiek powieści była lepsza od pierwszej – w tym przypadku jednak tak właśnie jest. Mimo, że Dziewczyna z zapałkami to bardzo dobrze napisana historia, wyrazista i mocno zapadająca w pamięć, to jednak Pasja według św. Hanki w porównaniu wypada znacznie lepiej. Tak czy inaczej, warto przeczytać, choćby po to, by móc delektować się znakomitym piórem Autorki.  

niedziela, 2 września 2012

Na dobry wrzesień...

          Czuję się tak, jakby ktoś mnie przeżuł i wypluł, wyrzucił przez okno, albo wsadził do  pralki i włączył wirowanie. Najchętniej spałabym przez cały dzień i tylko silna wewnętrzna motywacja skłania mnie do tego, by poćwiczyć choćby przez kilka minut lub w ogóle napisać parę zdań. Odrzuca mnie (!!!) od książek, nie potrafię skupić się na pisaniu i słowa ulatują mi z głowy, zanim zdążę je zanotować, co rzecz jasna odbija się na moich recenzjach. Mam nadzieję, że w ciągu najbliższych kilku dni "dojdę do siebie". W końcu mamy już wrzesień, co oznacza, że w ciągu następnych kilku tygodni nowe sezony naszych ulubionych seriali ruszą na całego! Na poprawę humoru (mojego i być może Waszego) parę zdjęć wiążących się z tym, co lubię, z tym, na co czekam... :)))) 
















sobota, 1 września 2012

Sierpień, ach sierpień...


Co się, do cholery, stało w sierpniu? 13 książek przez cały wakacyjny miesiąc to ilość wołająca o pomstę do nieba. Poległam, Panie i Panowie, poległam. Tłumaczy mnie jednak praca magisterska – w październiku muszę oddać pierwszy rozdział, a jestem… no cóż, w czarnej, wielkiej i śmierdzącej dupie. Pociesza mnie jedynie fakt, że spośród tej niewielkiej liczby przeczytanych pozycji, wiele z nich było naprawdę dobrych. Zacznę jednak zwyczajowo od tych słabszych. 

                Książki słabe (ocena od 1 do 5):

Ellen Sussman - Lekcje francuskiego - 5/10

                Książki dobre (ocena od 6 do 10):

Kinga Choszcz - Pierwsza wyprawa Nepal - 6/10
Aisling Juanjuan Shen - Serce Tygrysicy - 6/10
Manuela Gretkowska - Agent - 6/10
Beata Rudzińska - Wszystko dla niej - 6/10
Anna Janko - Dziewczyna z zapałkami - 6/10
Dorota Zawadzka, Katarzyna Skrzydłowska-Kalukin - Jak zostałamnianią Polaków - 7/10
Avrom Bendavid - Val - Niebiosa są puste - 7/10
Piotr Adamczyk - Pożądanie mieszka w szafie - 8/10
Suzanne Collins - W pierścieniu ognia - 8/10
Jodi Picoult - Krucha jak lód - 8/10
Jill Smokler - Wyznania upiornej mamuśki - 8/10 (NAJLEPSZA!!!)
Kathryn Stockett - Służące - 8/10

Nie mam najmniejszej ochoty pisać o każdej przeczytanej książce. Mimo, że W pierścieniu ognia i Służące szalenie mi się podobały, nie czułam, że koniecznie muszę o nich napisać. Ograniczyłam się w tym miesiącu prawie wyłącznie do pisania na temat egzemplarzy recenzenckich (na recenzję czeka jeszcze książka Anny Janko). Czas nie pozwolił mi niestety na przeczytanie większej ilości książek (w tym momencie na przeczytanie czeka 12 własnych lub bibliotecznych i 3 recenzenckie, plus jedna, którą aktualnie czytam, ale ciężko mi się na niej skupić) i mocno nad tym ubolewam. Ostatnimi czasy większą przyjemność znajduję w oglądaniu Sons of Anarchy, niż w czytaniu… :)