Niestety, zawsze istnieje ryzyko, że miłość od pierwszego
wejrzenia może skończyć się równie szybko, jak się zaczęła. Tak było i w tym
przypadku i tylko ja wiem, jak duże rozczarowanie przeżyłam, gdy zaczęłam ją
czytać.
Czy jest zła? W żadnym razie. Ale moje odczucia względem
niej mogę porównać do ekscytacji siedmiolatka przed swoim przyjęciem urodzinowym,
na którym zamiast dwudziestu osób zjawiło się dziesięć, bo całą resztę
rozłożyła grypa. Lepsze to niż nic, ale to i tak nie to, o co chodziło.
Cała moja przygoda z tą książką to plątanina najróżniejszych
uczuć. Był zachwyt nad fantastycznym stylem autora, było niedowierzanie, gdy
uświadomiłam sobie, w jak trudnej sytuacji znalazło się Detroit i mieszkający w
nim ludzie, i było też rozbawienie, gdy LeDuff totalnie beznadziejne sytuacje
kwitował absurdalnie wręcz śmiesznymi uwagami.
Największy, lecz bardzo subiektywny minus tej książki to dla
mnie nadmiar kwestii politycznych. Choć mają one oczywiście niezwykle istotny
wpływ na historię miasta-bankruta (trudno, żeby nie…), to jednak zdecydowanie
bardziej wolałabym wczuć się w sytuację zwykłych ludzi, o których w moim
odczuciu LeDuff napisał zdecydowanie za mało. To o nich, nie o politykach,
chciałam czytać. Wyszło, jak wyszło, szkoda.
Liczba stron: 296
Wydawnictwo: Czarne
Ocena (1-10): 5 - przeciętna


Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.