niedziela, 20 września 2015

Nie bój się czytać w oryginale!

Długo żyłam w przekonaniu, że ja i czytanie książek w oryginale to kompletne nieporozumienie. Że to chyba żarty, że nie ma takiej opcji, że angielski miałam ostatnio dziewięć lat temu, bo na studiach się nie liczy, a tak naprawdę to nigdy nie byłam dobra z angielskiego, więc z czym do ludzi. 


A później przypomniałam sobie, że w ciągu ostatnich dziewięciu lat spędziłam przecież tysiące godzin na oglądaniu amerykańskich seriali. Z napisami, bo z napisami, to prawda, ale skoro i bez napisów rozumiem większość tego, co słyszę, nie może być AŻ TAK ŹLE.
Kiedy więc pewien czas temu jedno z moich ulubionych wydawnictw zaproponowało mi, żebym została ich wewnętrznym recenzentem, wahałam się tylko przez chwilę. 

No bo co złego mogło się stać? 

Mogłam nie zrozumieć jednej trzeciej książki.
Mogłam co kilka wyrazów zaglądać do słownika.
Mogłam zupełnie nie zrozumieć, o co chodzi i poddać się gdzieś po dwunastej stronie, rozpaczając, że jestem skrajnym debilem i jak w ogóle w dzisiejszych czasach można nie umieć czytać książek w obcym języku.

Miałam stracha. Pierwszy raz zawsze budzi jednocześnie obawę i ekscytację. Przez kilkadziesiąt pierwszych stron mojej pierwszej anglojęzycznej książki niemal nie odrywałam się od słownika, sprawdzając każdy wyraz, którego znaczenia nie znałam lub zapomniałam. Zajmowało mi to mnóstwo czasu i było szalenie frustrujące. Wiecie jak to jest, kiedy staracie się wsiąknąć w jakąś historię i wciąż coś wam przeszkadza? Myślałam, że trafi mnie szlag, choć książka zapowiadała się naprawdę nieźle i wcale nie chciałam się poddawać. Wtedy przypomniałam sobie, co o czytaniu w oryginale mówił mój nauczyciel od angielskiego: Nie tłumacz każdego nieznanego sobie słowa, ale wyłapuj kontekst.

I wiecie co? Zadziałało! 

Nagle okazało się, że znaczenia części słów, których nie znałam lub nie pamiętałam, mogłam naprawdę bardzo szybko domyślić się z kontekstu. I - co najważniejsze - nawet nieznajomość innych nie wpływała na moje zrozumienie tego, co dzieje się w książce. No bo tak szczerze, czy koniecznie muszę znać nazwę tkaniny, z której zrobiona jest sukienka głównej bohaterki? Sukienka to sukienka, na litość boską, nie zawsze ma znaczenie. 

A potem? Z każdą kolejną czytaną przeze mnie książką było coraz łatwiej. I jasne, to wciąż są napisane nieskomplikowanym językiem powieści z gatunku new adult, ale dzięki nim zrozumiałam, że wcale nie muszę bać się czytania w oryginale. Że początki, choć bywają trudne, po pewnym czasie przestają takie być. I że seriale naprawdę pozwalają nauczyć się bardzo wiele. Nie tylko tego, jak uciekać przed zombie... :)

środa, 9 września 2015

Charlie LeDuff - Detroit. Sekcja zwłok Ameryki

Są takie książki, o których już od samego początku myśli się: na pewno ją przeczytam. Może nie dziś, może nie jutro, ale przeczytam. Muszę! Taką właśnie książką była dla mnie Detroit. Sekcja zwłok Ameryki Charliego LeDuffa. Była moją miłością od pierwszego wejrzenia…



Niestety, zawsze istnieje ryzyko, że miłość od pierwszego wejrzenia może skończyć się równie szybko, jak się zaczęła. Tak było i w tym przypadku i tylko ja wiem, jak duże rozczarowanie przeżyłam, gdy zaczęłam ją czytać.
Czy jest zła? W żadnym razie. Ale moje odczucia względem niej mogę porównać do ekscytacji siedmiolatka przed swoim przyjęciem urodzinowym, na którym zamiast dwudziestu osób zjawiło się dziesięć, bo całą resztę rozłożyła grypa. Lepsze to niż nic, ale to i tak nie to, o co chodziło.

Cała moja przygoda z tą książką to plątanina najróżniejszych uczuć. Był zachwyt nad fantastycznym stylem autora, było niedowierzanie, gdy uświadomiłam sobie, w jak trudnej sytuacji znalazło się Detroit i mieszkający w nim ludzie, i było też rozbawienie, gdy LeDuff totalnie beznadziejne sytuacje kwitował absurdalnie wręcz śmiesznymi uwagami.
Największy, lecz bardzo subiektywny minus tej książki to dla mnie nadmiar kwestii politycznych. Choć mają one oczywiście niezwykle istotny wpływ na historię miasta-bankruta (trudno, żeby nie…), to jednak zdecydowanie bardziej wolałabym wczuć się w sytuację zwykłych ludzi, o których w moim odczuciu LeDuff napisał zdecydowanie za mało. To o nich, nie o politykach, chciałam czytać. Wyszło, jak wyszło, szkoda. 

Tytuł oryginału: Detroit. An American Autopsy
Liczba stron: 296
Wydawnictwo: Czarne

Ocena (1-10): 5 - przeciętna