wtorek, 29 lipca 2014

Orson Scott Card - Cień Endera

Potrzebowałam kilku dni, żeby nabrać dystansu, złapać głęboki oddech i poukładać w głowie swoje nieuporządkowane myśli. Gdzieś w głębi mnie wciąż rozbrzmiewa echo Cienia Endera i wiem na pewno, że nigdy nie będę już taka, jak przedtem.

Trącę egzaltacją. Przeżywasz, kobieto - mógłby ktoś powiedzieć i niewiele by się pomylił. Przeżywam, bo Orson Scott Card poruszył najczulsze struny wewnątrz mnie. Czy kiedykolwiek przypuszczałabym, że powieść z gatunku sci-fi będzie w stanie poruszyć mnie do tego stopnia? Cóż, zdecydowanie nie. A jednak muszę posłużyć się tu wyświechtanym do cna powiedzeniem, że nigdy nie mów nigdy. Bo naprawdę, nigdy nie powinnam była powiedzieć, że sci-fi nie jest dla mnie. 

Głównym bohaterem Cienia Endera jest Groszek, kilkuletni chłopiec, wychowany na rotterdamskiej ulicy, bez rodziny i przyjaciół. Jego ponadprzeciętna inteligencja, zdolność do błyskawicznego przyswajania wiedzy i odrobina szczęścia zesłanego mu pod postacią siostry Carlotty sprawiają, że Groszek zostaje wysłany do mieszczącej się w kosmosie Szkoły Bojowej, gdzie najwybitniejsze dziecięce umysły szkolone są do walki z Robalami, najeźdźcami z innej galaktyki. Wyobcowany, nieufny i skrajnie analityczny, Groszek obserwuje wszystko co go otacza i szybko wysuwa wnioski. Włamuje się do komputerowych systemów szkoły, odmawia gry, dzięki którym nauczyciele tworzą psychologiczne portrety uczniów, zakrada się w miejsca, w których nie powinno go być i ogląda rzeczy, jakie nie powinny trafić w jego ręce.  To wszystko jest jednak ważnym elementem, dzięki któremu Groszek daje się poznać jako geniusz doskonale potrafiący wykorzystać zdobytą wiedzę. Szybko staje się oczami i uszami słynnego w całej szkole Endera, szkolonego na dowódcę, który poprowadzi ludzkość do zwycięstwa nad Robalami. Ale czy faktycznie jest tylko jego cieniem? Można mieć wątpliwości, bo Card ukazał nam wydarzenia toczące się w Grze Endera z zupełnie innej perspektywy. To, co w tym wszystkim najbardziej zachwycające, to fakt, że nie trzeba wcale znać Gry... by poznać Cień Endera. Cień... to nie sequel, można więc przeczytać go w pierwszej kolejności i dopiero później sięgnąć po cykl o Enderze. Nie chcę popsuć wam frajdy z czytania, więc w tym momencie pozwolę sobie urwać.  

Cień Endera zapiera dech, po prostu. Poniższy fragment to tylko maleńki wycinek tego, jaką postać stworzył Card:
A ponieważ Groszek zdecydowanie planował wypróbować lojalność innych uczniów w ciągu najbliższych kilku miesięcy i lat, powinien odtąd zachować szczególną ostrożność, żeby jego wzorzec rozmowy nie przyciągnął uwagi nauczycieli. Musiał tylko wybadać, który z najlepszych i najbystrzejszych uczniów wykazywali najsilniejszą lojalność wobec domu. Oczywiście w tym celu powinien wiedzieć, jak działa lojalność, żeby mógł ją osłabiać lub wzmacniać, wykorzystywać lub przenosić. (...)
On dla nich stanowił zagadkę. Kim był? Głupio się martwić, czy jest człowiekiem. Czym innym mógł być? Nigdy nie widział, żeby jakieś dziecko okazywało emocje lub pragnienia, których sam nie odczuwał. Jedyna różnica polegała na tym, że nie pozwalał, by chwilowe potrzeby i emocje kierowały jego działaniem. Czy dlatego jest obcym? Nie, jest człowiekiem - tylko lepszym. (str. 196-197)
Cała ta historia jest fenomenalna i tylko zdrowy rozsądek oraz absolutna nietolerancja dla spoilerów powstrzymuje mnie przed wyjawieniem wszystkich moich odczuć. Wystarczająco zachęcające?

Tytuł oryginału: Ender's shadow
Ilość stron: 496
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka

Ocena (1-10): 9 - wybitna

piątek, 25 lipca 2014

Mamy trailer do Pięćdziesięciu twarzy Greya, więc dyskusja wre

Źródło: fangirlish.com
Nikt niby nie jest zainteresowany, a i tak mówią o tym wszyscy. No dobra, może nie wszyscy wszyscy, ale i tak dyskutuje cały tłum, z czego zdecydowana większość stawia sobie za cel wyrażenie swojej negatywnej opinii, w myśl twierdzenia, że nie podobało mi się, więc mam lepszy gust niż ty, miernoto.

Hola, hola. Wyjaśnijmy sobie jedną rzecz. 

Po pierwsze: to, że TOBIE SIĘ NIE PODOBAŁO, nie znaczy, że coś jest gniotem, gównem i kupą gnoju. 
Po drugie: to, że KOMUŚ INNEMU SIĘ PODOBAŁO, nie znaczy, że jest gorszy od ciebie i masz prawo go obrażać. Jeśli uważasz, że na podstawie czyichś upodobań literackich masz prawo dzielić ludzi na lepszych i gorszych i w dodatku chwalisz się, mówiąc o tym publicznie, nie oznacza to, że masz świetny gust i jesteś ponadprzeciętnie inteligentny i mądry, tylko że jesteś zwyczajnym burakiem, któremu do podniesienia własnej wartości potrzebne jest wdeptanie kogoś innego w ziemię. Jeśli więc masz sprawić komuś przykrość, zamilcz. Granica pomiędzy kulturalnym wyrażeniem własnego zdania, a urażeniem kogoś, bywa bardzo cienka. Mówię o tym dlatego, że...

Gdy w listopadzie 2012 roku pisałam na blogu na temat tej książki, użyłam następujących słów: Nie wiem, naprawdę nie wiem, jak to się stało, że ta książka to bestseller. Strzelam, że chodzi tu o ubogie życie seksualne kobiet, które dzięki niej złapały w łóżku „drugi oddech” (może warto byłoby sprawdzić obroty sex shopów z ostatnich kilku miesięcy?). Nic innego nie przychodzi mi do głowy. Co więcej, post zatytułowałam dość niefortunnie, bo książkę określiłam w nim jako porno dla mamusiek. Teraz jednak, będąc odrobinę mądrzejszą i posiadając wyższy czytelniczo poziom empatii, posypuję głowę popiołem i kajam się.

Czytanie komentarzy, jakie pojawiły się od wczoraj w sieci, to świetna zabawa, choć chwilami załamuję ręce.

  • (...) Te co się tak tym jaraja udowadniają ze kierują się biologia i zezwierzeceniem bo imponuja im takie rzeczy jak kasa, wygląd, seks i władza... Cieszę się ze nie jestem sama
  • Nie czytałam moja psiapsiółka wkręciła się tak że aż do faceta na drugi koniec Europy poleciała bo myślała że będzie jak w książce dobre dla singli zdesperowanych.
  •  Harlekin dla 'ubogich' 
  • Książka promująca kurewstwo 
  • Absolutnie nie. Lubię czytać dobre książki, oglądać dobre filmy i ściągać dobre porno Kupiłam dwie części tego soft porno dla kur domowych i gimnazjalistek.. Przeczytałam niecałą pierwszą część i nadal czekam, aż ktoś mi zwróci pieniądze  
  • Zamiast iść na film niespełnione seksualnie kobiety powinny pogadać z własnymi facetami, a nie onanizować się przed ekranem skoro to je tak bardzo podnieca i pociąga.
  • Dzieła de Sade'a lepsze, bo oryginalne, a Grey to grafomańska bajka, która może zainteresować tylko niewinne panienki, które wciąż czekają na inicjację seksualną, albo przekwitłe kobiety, które nie miały udanego życia seksualnego. Jeżeli ma się partnera i prowadzi satysfakcjonujące życie seksualne, to zachwyt nad tym "dziełem" obraża partnera. Przeczytałam pobieżnie pierwszą część tego bzdeta, żeby nikt w dyskusji nie mógł mi zarzucić, że krytykuję coś, czego nie znam. Literatura za niska nawet dla nizin. Dodatkowo jeszcze utrzymuje się szkodliwy mit młodego, bardzo bogatego, wszechmocnego, itp.
  • "Dzieło " dla niewymagających i niedomagających intelektualnie,jak onegdaj harlequiny..Rozumiem ,że można pierwszą część kupić przez pomyłkę :D,ale już następne..to chyba nabywa te 25% maturzystów ,co to nie zdało w tym roku egzaminu dojrzałości.Ot ,w sam raz lektura na ich poziomie...
  • Napisałabym komu ta książka może się podobać, ale nie chce nikogo obrażać. (mój ulubiony argument w wielu dyskusjach! Wiem, ale nie powiem, napisałabym, ale nie napiszę...)

 Znalazło się jednak kilka (tylko kilka) głosów rozsądku.

  • No i się zaczęło... "Jestem taki super, bo czytam tylko literaturę wysoką, tylko literaturę amibitną. Grey?! Broń Boże". Ludzie, wake up. Każda literatura, tak jak i każda muzyka ma swój określony target, a powtarzanie w kółko tych samych tekstów (patrz Zmierzch) jest już nudne.
  • Ja przeczytałam całą trylogię. Mimo różnych opinii po prostu chciałam sprawdzić, czego dotyczą te wszystkie dyskusje. Doszłam do wniosku, że ile osób, tyle zdań. Mnie książki nie zachwyciły, ale też ich przeczytanie nie dało mi odczucia, że straciłam czas - po prostu nowa książka odłożona na półkę z jakimśtam, nawet minimalnym wydźwiękiem. Czytałam dużo gorsze jakościowo 'dzieła'.  
Ja wiem, ja naprawdę doskonale wiem, że swoje mam za skórą i że mnie również zdarza się w niektórych wygłaszać krzywdzące opinie. Tylko że kurczę, gdy tak się z boku temu przyglądam, wcale nie wygląda to dobrze. Wypływająca z wypowiedzi pogarda dla ludzi, którym podoba się coś innego, niż nam, nie świadczy o nas zbyt dobrze. Cholera, w ogóle nie świadczy o nas dobrze! Na dodatek w tym przypadku dochodzi jeszcze domniemanie o ubogim życiu seksualnym kobiet czytających Greya. No ludzie, litości! Wypad z cudzych łóżek! Co wam do tego, jakie kto prowadzi życie seksualne i czy jest ono ubogie, czy bogate? Boli was to? Wpływa to na waszą egzystencję? Jeśli nie, to dlaczego nie zajmiecie się czymś innym i nie przestaniecie obrażać innych, robiąc z siebie mędrców o wysublimowanych gustach? 

wtorek, 15 lipca 2014

Nicky Pellegrino - Sycylijska opowieść

Tak już mam, że gdy czytam książkę, w której w roli głównego bohatera występuje papu, wpadam jak śliwka w kompot i pływam sobie w nim, pijana radością.

Po kilku z rzędu książkach, których zdecydowanie nie nazwałabym poprawiaczami nastroju, zabrałam się za powieść Nicky Pellegrino i wsiąknęłam w nią tak, że jeszcze dziś (a minął już tydzień!) na moim stole króluje włoska kuchnia. I to moim zdaniem najlepszy dowód na to, że Sycylijska opowieść jest naprawdę niezła. Ale zacznijmy od początku.

Jest sobie pewien mężczyzna. Nazywa się Luca Amore (cóż za piękne nazwisko!) i mieszka w malowniczym sycylijskim miasteczku, Favio. Luca jest szefem szkoły kulinarnej, do której z całego świata zjeżdżają się miłośnicy kuchni chcący poznać sekrety włoskiego papu, lub ludzie, którzy po prostu mieli ochotę zmienić coś w swoim życiu. Poppy, Valerie, Moll i Tricia mieszkają w różnych zakątkach świata i są od siebie pod każdym względem tak różne, jak to tylko możliwe. Dziewięciodniowy kurs gotowania zmusi je do patrzenia na otaczającą je rzeczywistość w szerszej perspektywie. Każdego dnia będą spędzać ze sobą długie godziny krojąc, siekając, doprawiając i smakując, jednocześnie poznając się nawzajem i zerkać w głąb samych siebie. Nie wspominam nawet o miłości, bo to oczywiste, że i ta się pojawi.  

Zakochałam się w tej powieści na amen, przede wszystkim ze względu na jedzenie. Tak już mam, po prostu. To nie arcydzieło literatury, ale wcale przecież nie miało nim być. To książka, która sprawdzi się na wakacjach i do poduszki, która poprawi humor i w razie potrzeby oderwie od ponurych myśli. To książka, po której przeczytaniu pognasz do kuchni i przyrządzisz makaron z sosem ze świeżych pomidorów i odrobiną cynamonu (sprawdzone! Cynamon doskonale podkręca pomidorową pomidorowość!), albo zamarzysz o podobnym do opisanego w książce kursie gotowania (drogo jak diabli. Siedmiodniowy kurs, z którego korzystała autorka powieści, kosztuje 2200€...). Tak czy siak, to jedna z tych powieści, które z automatu lądują w liście TOP wakacyjnych historii dla kobiet. Mnie oczarowała, polecam.

Tytuł oryginału: The Food of Love Cookery School
Ilość stron: 392

Ocena (1-10): 7 - bardzo dobra

poniedziałek, 7 lipca 2014

ZBIORCZY #2 Amerykańscy idioci / Moi rodzice / Swoją drogą

Zwlekałam z tym postem i zwlekałam. Podchodziłam do niego jak pies do jeża, cierpiąc na wszechogarniający niechcęmisizm. To nie żarty, moi państwo. Przy nieustającym Mateusz zostaw! i Mateusz, nie wolno!, ostatnią rzeczą na jaką miałam ochotę, było wlepienie ślipiów w ekran i postukanie paluszkami po klawiaturze. Ale że zwlekać w nieskończoność nie godzi się...

Na temat Amerykańskich idiotów miał powstać cały długi post. Przeczytałam ją już dobre trzy tygodnie temu, a jednak wciąż coś stawało mi na przeszkodzie i nie mogłam zebrać się do kupy, by napisać na jej temat cokolwiek. Albo po prostu głupio było mi przyznać, że "nie żarło". Wielkich zachwytów nie oczekujcie. To pierwsza od dawna propozycja wydawnictwa Anakonda, którą raczej przemęczyłam, odliczając strony do końca. Choć miło było poznać historię zespołu, który sporo namieszał na muzycznej scenie, to nie był dla mnie dobry czas na tę książkę. Przyczyn mojego nie dość dużego zadowolenia nią upatruję jedynie w fakcie, że czytałam ją w okresie dużych napięć i nie mogłam dostatecznie się na niej skupić. Zbyt wiele faktów, zbyt wiele dat i tytułów, zbyt wiele rzeczy, do których należy podchodzić z dużą uwagą. Nie wykluczam, że wrócę do niej ponownie, tym razem w bardziej sprzyjającym okresie.

Ilość stron: 330
Wydawnictwo: Anakonda

Ocena (1-10): 5 - przeciętna

Książka Marty Kaczyńskiej była jedną z tych książek biograficznych, na które czekałam z niezrozumiałą wręcz niecierpliwością. Dlaczego niezrozumiałą? Ano dlatego, że jeśli o politykę chodzi, rozsądek podpowiada mi, bym dla własnego zdrowia psychicznego trzymała się od niej z daleka. Mimo to sięgnęłam po Moich rodziców z ciekawością, mając świadomość, że o polityce będzie sporo. Byłam mile zaskoczona tym, jaki obraz swoich rodziców przedstawiła w tej książce Marta Kaczyńska... do czasu. Ostatnich kilkadziesiąt stron książki, zwłaszcza tych które mówiły o katastrofie smoleńskiej (nie obyło się oczywiście bez oskarżania obozu rządzącego), przekartkowałam z rosnącym znużeniem. Mam świadomość, że tych fragmentów nie można było pominąć, ale zdecydowanie lepiej czytało mi się o tym, jakimi rodzicami byli państwo Kaczyńscy. A byli inni, niż pokazywali ich media.

Ilość stron: 288
Wydawnictwo: The Facto

Ocena (1-10): 5 - przeciętna

Swoją drogą leżała na półce i czekała na odpowiedni czas. Kiedy się go doczekała, pożałowałam, że nie przeczytałam jej wcześniej. Uwielbiam książki podróżnicze, bo pozwalają mi wierzyć, że i ja kiedyś ruszę w świat i na własne oczy zobaczę kilka miejsc z mojej listy marzeń. Tomek Michniewicz opisał w swojej książce trzy podróże, które odbył z trzema ważnymi dla siebie osobami. Afrykańska dżungla, Arabia Saudyjska i Nowy Orlean. Wspaniała książka, zwłaszcza część poświęcona Arabii Saudyjskiej, która powinna mocno zdziwić wszystkich, którzy współczują "uciemiężonym", okutanym w abaje Saudyjkom. Swoją drogą może być jedną z najlepszych książek tego roku i cieszę się, że stoi na mojej półce. To najlepsza z trzech przedstawionych przeze mnie dziś propozycji i jedyna, którą zdecydowanie warto przeczytać.

Ilość stron: 368
Wydawnictwo: Otwarte

Ocena (1-10): 8 - rewelacyjna