wtorek, 6 grudnia 2016

Najlepsze książki pod choinkę w 2016 roku

Kalendarz nie kłamie - do Bożego Narodzenia zostały mniej niż trzy tygodnie, co oznacza, że na poszukiwanie idealnych prezentów dla naszych bliskich nie mamy już wcale zbyt wiele czasu. Nie wiem jak jest z tym w waszym przypadku, ale dla mnie poszukiwanie prezentów (jakichkolwiek, nie tylko bożonarodzeniowych!) jest zazwyczaj niezwykle stresującym zajęciem. Wolę prezenty, co do których mam pewność, że obdarowanemu sprawią faktyczną radość, a gdy ktoś powie mi wprost, o czym marzy, w ogóle jestem w siódmym niebie.

Nie odkryję jednak Ameryki gdy przyznam, że nie raz i nie dwa, gdy w głowie miałam kompletną pustkę, sytuację uratowały mi książki. Jako prezent są idealne same w sobie i trzeba się naprawdę mocno postarać, żeby książkowy prezent się nie udał. Chociaż wiecie, coś typu "Sto dań z wołowiny" dla weganina to mimo wszystko nie jest najlepszy pomysł, dlatego zawsze polecam rozeznać się, jakie kto ma literackie gusta i co lubi.

Wspólnie z internetową księgarnią Gandalf przygotowałam dziś dla was małą ściągawkę, która być może uratuje was w tym roku z prezentowej opresji. Jeśli nie wiecie, co podarować swoim bliskim, albo szukacie jakiegoś dodatkowego prezentu, który stanowiłby wisienkę na torcie do głównego upominku, śmiało skorzystajcie z poniższej listy.

Uwaga: wybór jest subiektywny, a książki opisane jako idealne dla dziewczyny czy chłopaka, mogą równie dobrze sprawdzić się jako prezent dla babci lub młodszego brata.

* Coś wzruszającego - Kristin Hannah, Słowik
Mocno wierzę w opinie ludzi, a Słowik opinie ma naprawdę zachęcające. To książka, która wzruszy i dostarczy czytającemu ogromu intensywnych wrażeń. Jeżeli znasz kogoś, kto uwielbia naszpikowaną emocjami literaturę, ta powieść będzie idealna dla niego.

Dla kogo? Dla dziewczyny / mamy / babci

Kupisz ją TUTAJ


* Coś inspirującego - Ashlee Vance, Elon Musk. Biografia twórcy PayPal, Tesla, SpaceX

Jeżeli wśród Twoich bliskich znajduje się pasjonat nowych technologii, biografia Elona Muska będzie strzałem w dziesiątkę. Jest nie-sa-mo-wi-ta! Wiem, co sama czytałam.

Dla kogo? Dla chłopaka / narzeczonego / męża / brata / przyjaciela

Kupisz ją TUTAJ


* Coś dla fana Gwiezdnych Wojen - Brian Jay Jones, George Lucas. Gwiezdne wojny i reszta życia

Jeżeli znasz kogoś, kto ma absolutnego bzika na punkcie Gwiezdnych Wojen, biografia George'a Lucasa na pewno przypadnie mu do gustu. W końcu gdyby nie Lucas, nie byłoby Luke'a Skywalkera, Dartha Vadera i reszty.

Dla kogo? Chłopaka / męża / taty / brata / przyjaciela

Kupisz ją TUTAJ


* Coś trzymającego w napięciu - Remigiusz Mróz, Behawiorysta

Umówmy się co do jednego - Mróz to zawsze dobry wybór. Nie wiem, jak on to robi, ale każda jego książka to bestseller. Prezent bez pudła.


Dla kogo? Mamy lub taty / dziewczyny lub chłopaka / siostry lub brata / przyjaciółki lub przyjaciela

Kupisz ją TUTAJ


* Coś zmysłowego - Colleen Hoover, Ugly Love

Czy może być coś bardziej seksownego niż sytuacja, gdy młoda pielęgniarka poznaje przystojnego pilota? Pewnie może, ale nie zmienia to faktu, że historia Tate i Milesa jest gorrrrrrąca i trudno się od niej oderwać.


Dla kogo? Siostry / przyjaciółki

Kupisz ją TUTAJ


* Coś fantastycznego - George R.R. Martin, Gra o tron (edycja ilustrowana)

Prawdopodobnie gdzieś na świecie są ludzie, którzy nie czytali jeszcze Gry o tron. Jeżeli macie takich wśród swoich bliskich lub jeżeli ktoś z waszego otoczenia doskonale wie, co znaczy "jarać się jak flota Stannisa", edycja ilustrowana Gry o tron będzie prezentem idealnym. Jest prześliczna! Wiem, bo oglądałam.

Dla kogo? Siostry lub brata / chłopaka lub dziewczyny / przyjaciółki lub przyjaciela

Kupisz ją TUTAJ


* Coś obyczajowego - Nicholas Sparks, Spójrz na mnie

Wielbicielki Nicholasa Sparksa nie będą tą książką zawiedzione. Historia trudnego faceta i obiecującej prawniczki, która otrzymuje dziwne i przerażające wiadomości od tajemniczego prześladowcy sprawia, że trudno się od niej oderwać.

Dla kogo? Mamy / dziewczyny / żony / przyjaciółki

Kupisz ją TUTAJ



Po więcej inspiracji zapraszam na:


http://www.gandalf.com.pl/ksiazki/

sobota, 19 listopada 2016

Ashlee Vance - Elon Musk. Biografia twórcy PayPal, Tesla, SpaceX

Mijałam się z biografią Elona Muska przez kilka ostatnich miesięcy. Widziałam ją na Facebooku na tablicach zafascynowanych nią znajomych, wyświetlała mi się
w internetowych księgarniach i kusiła promocjami. „Kiedyś przeczytam” – myślałam sobie, odkładając tę decyzję na bliżej nieokreśloną przyszłość, która równie dobrze mogła oznaczać przyszły miesiąc, albo przyszłe dziesięciolecie.


A potem pojawiła się akcja „Czytam PL” i możliwość, żeby biografię Muska przeczytać bezpłatnie,
w ramach akcji promującej czytanie. Nie trzeba specjalnie zachęcać mnie ani do jednego, ani do drugiego, więc wystarczyło parę chwil i książka trafiła w moje ręce… a właściwie do mojego smartfona. 

I przepadłam. To była miłość od pierwszego zdania. Uwielbiam, kocham inspirujących ludzi, a Elon Musk to absolutny geniusz i wizjoner, człowiek pełen autentycznej pasji, którą Ashlee Vance uchwycił i ukazał
w tak niesamowity sposób, że brakuje mi słów, żeby wyrazić swój podziw. Śmiem nawet podejrzewać, że gdyby Musk stanął przede mną, po prostu stałabym i gapiła się na niego, nie otworzywszy ust, bo paraliżowałby mnie strach, że powiem coś skrajnie głupiego i skompromituję się na amen. No cóż, pewnie tak właśnie by było. 

Biografię Muska czyta się wybornie, jest świetnie napisana i niezmiernie interesująca, a co najważniejsze, skupia się przede wszystkim na tym, co jest dla mnie najistotniejsze, czyli na jego talencie, marzeniach
i celach, które każdego dnia udaje mu się urzeczywistniać. Zupełnie nie obchodzi mnie jego życie prywatne Muska, jego żony, dzieci i wstydliwe momenty, które każdy z nas ma na swoim koncie,
a o których wielu ludzi uwielbia czytać, zwłaszcza jeśli chodzi o ludzi tego kalibru. Nie mają żadnego znaczenia, bo dla mnie bohater tej książki to przede wszystkim geniusz i wizjoner, człowiek o olbrzymiej, niepowstrzymanej ambicji i determinacji, która fascynuje, inspiruje i napędza do działania. Dla mnie rewelacja i absolutne mistrzostwo świata.

Tytuł oryginału: Elon Musk - Tesla, SpaceX, and the Quest for a Fantastic Future
Liczba stron: 448

Wydawnictwo: Znak

Ocena (1-10): 9 - wybitna

sobota, 12 listopada 2016

Amy Harmon - Pieśń Dawida

Pieśń Dawida mnie zdruzgotała. Wzruszyła do łez, emocjonalnie wytargała i sprawiła, że zaparło mi dech. Zdecydowanie nic nie jest w niej zwyczajne i właśnie to stanowi o jej wielkiej sile.

Głównym bohaterem tej książki jest Dawid, dwudziestosześcioletni zawodnik mieszanych sztuk walki, mężczyzna, którego dotychczasowe życie nie było ani zbyt proste, ani zbyt przyjemne. Zabójstwo jego siostry z rąk osoby, której nigdy w życiu by o to nie podejrzewano, a także jego pobyt w szpitalu psychiatrycznym po nieudanych próbach samobójczych – wszystko to złożyło się na aktualny obraz Dawida jako człowieka dorosłego, nieco zagubionego i próbującego poradzić sobie z samym sobą poprzez ratowanie innych. Kiedy Dawid poznaje Amelie, dopiero co zatrudnioną w jego klubie tancerkę, cały jego świat nagle staje w miejscu. Dziewczyna okazuje się być niewidoma i szybko wychodzi na jaw, że samotnie wychowuje swojego młodszego, chorego na autyzm brata. Bóg raczy wiedzieć, co może z tego wszystkiego wyniknąć.

Wiele tu wzruszeń i wiele powodów do refleksji nad sobą, nad innymi, nad związkami międzyludzkimi i własnym podejściem do całego ogromu różnych kwestii. To dobrze, jeśli książka każe na chwilę się zatrzymać. To dobrze, jeśli rzuca czytelnikiem na wszystkie strony, od euforii, aż po wielki smutek. W Pieśni Dawida jest wszystko to, czego oczekuję od dobrej powieści obyczajowej.

Tytuł oryginału: The song of David
Liczba stron: 312
Wydawnictwo: Editio

Ocena (1-10): 7 - bardzo dobra

wtorek, 1 listopada 2016

Misha Glenny - Nemezis. O człowieku z faweli i bitwie o Rio

Niesamowita - wystarczyłoby tylko jedno słowo, żeby podsumować historię, o której w swojej książce Nemezis. O człowieku z faweli i bitwie o Rio napisał Misha Glenny, brytyjski dziennikarz kryminalny. 

W ciągu ostatnich wielu lat czytałam o wielu zorganizowanych grupach przestępczych na świecie - o włoskiej mafii, japońskiej yakuzie, czy chińskiej triadzie, ale żadna nie była dla mnie tak egzotyczna jak ta z Rocinhi, jednej z faweli w Rio de Janeiro, która stała się tłem historii Glenny'ego. Główny bohater tej opowieści to Antônio Francisco Bonfim Lopes, zwany Nem. Człowiek, który do grupy przestępczej trafił przypadkiem, tylko po to, żeby uratować od śmierci swoją córkę, a jednak został w niej już na stałe.

Nemezis... to też historia tętniącej życiem faweli, której mieszkańcy jeszcze nie tak dawno temu na próżno mogli liczyć na pomoc od państwa. Gdzie grupy narkotykowych bossów walczyły między sobą o władze i nie raz, i nie dwa ulice spływały krwią niewinnych, których trafiły zbłąkane kule. Reportaż Glenny'ego fascynuje. Fascynuje też sam Nem i zupełnie nic nie można na to poradzić. Zamiast odstręczać, sprawia, że w oczach czytelnika staje się aniołem stróżem faweli, do którego przychodzili po pomoc jej zdesperowani mieszkańcy, nie mogący liczyć na nikogo innego.

Ta książka to kolejna doskonała pozycja Wydawnictwa Czarne, którą wielbiciele literatury faktu zdecydowanie powinni mieć na swojej półce. Daję jej mocne 7/10.  

Tytuł oryginału: Nemesis: The Battle For Brazil
Liczba stron: 336
Wydawnictwo: Czarne

Ocena (1-10): 7 - bardzo dobra

niedziela, 9 października 2016

Co czytasz, blogerze? #3 Marta Skrzypiec, matkaniewariatka.pl

W trzeciej odsłonie cyklu Co czytasz, blogerze?, rozmawiam z Martą, autorką bloga matkaniewariatka.pl, która udowadnia, że literatura young adult odpowiada nie tylko nastoletnim i wchodzącym w dorosłość dziewczętom, ale może sprawiać mnóstwo przyjemności również kobietom, które swoje osiemnaste urodziny świętowały już trzynastokrotnie... ;)  

Młode matki, które przed narodzinami swojego dziecka miały wiele czasu na czytanie, po jego narodzeniu narzekają na brak tego czasu. Ty jesteś mamą bliźniaków - jak godzisz tę rolę
i wynikające z niej obowiązki z miłością do książek?


Przez pierwszy rok życia chłopców nie czytałam prawie nic poza ulotkami z marketów. To był trudny okres w naszym życiu i nie miałam w ogóle głowy do książek. Chłopcy mieli niecały rok, gdy przyjechała moja przyjaciółka i wręczyła mi książkę Macierzyństwo non-fiction. Relacja z przewrotu domowego Joanny Czeczot-Woźniczko. Byłam zła, bo nie miałam czas na czytanie, ale jak zaczęłam, to zarwałam noc. Tzn. te pojedyncze godziny, które zwykle mogłam poświecić na sen. Jednak to był cenny czas, bo wtedy narodziła się idea pisania bloga. Później powoli wracałam do czytania. Wykorzystywałam moment, gdy dzieci spały albo ktoś zabrał ich na spacer. Większość matek twierdzi, że nie ma czasu na czytanie, bo wtedy gdy dziecko daje "wolne", one sprzątają, gotują lub piorą. Ja miałam silną potrzebę czasu tylko dla siebie, czułam, że jak będę na okrągło szorowała dom albo podcierała pupki to zwariuję. Dlatego czas, gdy dzieci spały, poświęciłam tylko sobie. Najczęściej właśnie na czytanie. Teraz bliźniaki mają już 4,5 roku, więc czytam swobodnie wszędzie, gdzie się da, oczywiście wtedy, gdy dzieciaki mnie nie potrzebują. Oni się bawią, ja czytam. Oni oglądają bajkę, ja czytam. Oni wieczorem śpią, ja czytam. Czasami jak mam dobrą książkę, potrafię też czytać smażąc naleśniki.

Jakie książki zatem czytujesz? Czy jest jakiś gatunek, w którym czujesz się najlepiej?

Najczęściej sięgam po powieści obyczajowe. Uwielbiam klasykę - Jane Austen to moja literacka bogini. Cenię polskich autorów - Janusz L. Wiśniewski, Agnieszka Lingas-Łoniewska, Anna Ficner-Ogonowska, Olga Rudnicka, Magdalena Witkiewicz, to tylko niewielka część tych, których lubię czytać! Raczej wybieram książki, które pozwalają mi się zrelaksować i "odpłynąć" do świata,
w którym wszystko zawsze dobrze się kończy. Sporadycznie sięgam po trudniejszą tematykę. Ostatnio rozkochałam się też w gatunku young adult. Ale dla kontrastu równie często czytam poradniki psychologiczne i pedagogiczne.


Zatrzymajmy się na chwilę przy young adult - dlaczego właśnie ten gatunek?

Sama się czasami nad tym zastanawiam. Chyba powinnam być już za stara na taką literaturę. Całe szczęście nie przejmuję się stereotypami i pozwalam sobie czerpać wielką radość z czytania tego gatunku. Niby kto ma czytać o kobietach, które są pewne siebie, doskonale znają swoje potrzeby seksualne i przezywają właśnie najlepsze przygody swojego życia, jeśli nie dorosła kobieta? Chyba lepiej, jeśli czyta o tym 30-latka, która już wie, że idealny facet to utopia. Nastolatkom mogłoby to jeszcze wypaczyć światopogląd i biedne szukałyby później takiego Greya (Pięćdziesiąt twarzy Greya), Crossa (seria autorstwa Sylvii Day), czy Hardina (seria After) na życie.
Mi te książki robią dobrze na duszę. Chętnie poczytam o bogach seksu, niezwykle bogatych, pięknych i cudownych facetach, którzy w każdym calu są idealni. Poczytam, wzruszę ramionami
i wrócę do rzeczywistości z całkiem normalnym i prawdziwym facetem. A i on nie narzeka na to moje czytanie, bo z niektórych książek można przenieść całkiem ciekawe pomysły do własnej sypialni. Można by zaryzykować stwierdzeniem, że young adult potrafi odświeżać związki. Wiesz, że podobno po Greyu spokojne panie domu ruszyły szturmem do sex shopów? Czytanie jednak bywa niebezpieczne!


Czyli, podsumowując, przepadasz za książkami, które podgrzewają atmosferę. No to teraz
z drugiej strony - po jakie nie sięgnęłabyś za żadne skarby?


Szerokim łukiem omijam książki historyczne, niespecjalnie mnie też ciągnie do kryminałów. Jeśli są to kryminały z dobrym humorem w tle, takie jak pisze Olga Rudnicka, to czytam. Jednak opisy krwawych morderstw zdecydowanie nie są dla mnie. Ciężko mi się również zmusić do czytania książek poruszających trudne tematy - handel ludźmi, traktowanie kobiet w kulturze wschodniej itp. Wiem, że to są ważne kwestie, jednak poruszają we mnie zbyt wiele emocji i jeszcze nie nabrałam tyle odporności życiowej, żeby je czytać.

A Twoi synowie? Podzielają Twoją miłość do literatury?

Tak! Dużo czytamy, zwłaszcza jesienno-zimową porą. Nie przepadają co prawda za bardzo długimi treściami, które trzeba dzielić na kilka wieczorów, więc na poważniejszą literaturę dziecięcą jeszcze przyjdzie czas. Na razie najbardziej lubią wiersze Brzechwy (ostatnio również w wersji piosenek do słuchania), opowiadania o bohaterach ulubionych bajek (np. Kubuś Puchatek) i bajki typu Pinokio, Kot w butach itp. Mamy mnóstwo książek dla dzieci. Arek lubi sam tworzyć swoje opowiadania. Mikołaj natomiast uwielbia kartkować moje książki, bo podoba mu się ich dźwięk i zapach. Mam to samo... myślę więc, że to dobrze wróży!

Na koniec zapytam - którą książkę mogłabyś określić mianem najważniejszej w swoim dotychczasowym życiu?

Chyba musiałabym najpierw swoje życie podzielić na pewne etapy. Mając jakieś 10 lat przeczytałam Pollyannę Eleanor H. Porter i tę książkę do dzisiaj uważam za bardzo cenną i piękną. Myślę, że powinien przeczytać ją każdy, niezależnie od wieku. Dzięki niej zawsze próbuję szukać pozytywnych stron. Gdy byłam nastolatką, moim sercem wstrząsnęła Samotność w sieci Janusza L. Wiśniewskiego. Zaznaczyłam w niej kilkadziesiąt cytatów. Czytając, przeżywałam własne rozterki miłosne i chociaż dzisiaj żyję we względnie spokojnym związku, to nadal uważam, że wrażliwość, którą miał w sobie ON, powinien mieć każdy mężczyzna. To by nam, kobietom, ułatwiło życie ;)
W okresie studiów byłam niepoprawnie zakochana w Rozważnej i romantycznej oraz Dumie
i uprzedzeniu
Jane Austen. Można powiedzieć, że książki te ukształtowały moje podejście do kobiecości. Natomiast platoniczna miłość do pana Darcy'ego została we mnie do dziś.
Ostatnio do grona ważnych książek dołączył Promyczek Kim Holden. Przepiękna opowieść o dziewczynie, która mimo ciężkiego życia i walki ze śmiertelną chorobą, potrafiła uszczęśliwiać ludzi wokół siebie. Wszystko co robiła sprawiało, że ludzie czuli się lepsi. Niesamowita dobroć, optymizm i godne naśladowania podejście do życia. Płakałam nad tą książką podczas czytania i kilka dni po jej odłożeniu na półkę. Często o niej myślę, bo wiem, że to nie tylko fikcja literacka, a prawdziwe emocje, sytuacja, która może spotkać każdą z nas. Dlatego z życia trzeba czerpać garściami i zawsze znajdować jego pozytywne strony. Jak widzisz, nie potrafię wskazać jednej książki!
 


 

niedziela, 25 września 2016

Amy Harmon - Prawo Mojżesza

Życie Mojżesza od samego początku nie było usłane różami. Jego matka narkomanka porzuciła go od razu po narodzinach, a lata jego młodości przetykane były różnego rodzaju problemami, dzięki którym chłopak zyskał reputację trudnego.

Jest też Georgia. Uwielbia konie i nie odpuszcza, dopóki coś jej się nie uda. A że lubi trudne przypadki, nie powinno dziwić, że Mojżesz, przystojny, lecz nieco przerażający i dziwaczny nastolatek, zafascynował ją niemal od pierwszej chwili.

A jednak relacja, jaką nawiązują ze sobą Mojżesz i Georgia, nie od początku maluje się na różowo. Mnóstwo tu wzajemnego niezrozumienia, emocjonalnego przepychania się i walki o to, które pierwsze ulegnie. Bo to, że któreś w końcu ulegnie i da się temu uczuciu porwać, jest przecież nieuniknione.
Tylko że cała ta historia jest w gruncie rzeczy bardzo smutna, ściskająca za gardło i wzbudzająca w czytelniku poczucie ogromnej niesprawiedliwości. Ponieważ Mojżesz widzi duchy zmarłych oraz ich wspomnienia, nie raz i nie dwa on i Georgia będą musieli stanąć przed trudnościami, które zaczną piętrzyć się przed nimi właśnie z tego powodu.

Powieść Amy Harmon ma w sobie dużo emocji, ale nie są to emocje z gatunku tych, które towarzyszą wielkim historiom. Prawo Mojżesza jest w porządku, choć bez fajerwerków. Ot, poprawna historia z niezłą fabułą, o której trudno się rozpisywać. Bywają lepsze.

Tytuł oryginału: The Law of Moses
Liczba stron: 360
Wydawnictwo: Editio

Ocena (1-10): 5 - przeciętna

niedziela, 11 września 2016

Justyna Kopińska - Polska odwraca oczy

To jedna z tych książek, po przeczytaniu której masz ochotę wpełznąć do mysiej dziury, schować głowę w piasek lub zacząć rozglądać się wokół i pogwizdywać, udając że absolutnie nic złego się nie dzieje. To jedna z tych książek, które obnażają smutną, często brutalną i przerażającą rzeczywistość wielu ludzi - i to tych, których nigdy w życiu nie podejrzewalibyśmy o to, że w ich życiu może dziać się coś bardzo, bardzo złego.

"Polska odwraca oczy" autorstwa Justyna Kopińskiej, to zbiór reportaży, które już na samym wstępie, w pierwszych swoich zdaniach dotykają do żywego, wywołują mdłości i wyciskają łzy. Są tu teksty, które czyta się ze ściśniętym gardłem, uczuciem niedowierzania i rosnącej wściekłości - jak ten o oddziale szpitala psychiatrycznego dla nieletnich, w którym przez lata znęcano się nad chorymi pacjentami, upokarzano ich i gnębiono, albo ten, w którym żona Mariusza Trynkiewicza mówi, jak wrażliwym i lubiącym dzieci człowiekiem jest jej mąż.

Kopińska jako reportażystka jest fenomenalna. Odważnie obnaża nieprawidłowości, patologie i niesprawiedliwość, które momentami wydają się być czymś, z czym trudno jest walczyć. Ta jej tytułowa Polska, która odwraca oczy, to tak naprawdę my sami, którzy nie reagujemy, gdy dzieje się coś złego, bo się boimy, nie chcemy się wtrącać, bo "od tego są odpowiednie służby". Tylko że bywa, że i te służby nie reagują lub mają związane ręce. To mocna i dosadna książka. W dodatku niełatwa, ale czasami po prostu nie ma innego wyjścia.

Liczba stron: 234
Wydawnictwo: Świat Książki

 
Ocena (1-10): 8 - rewelacyjna


czwartek, 18 sierpnia 2016

Jennifer Niven - Wszystkie jasne miejsca

Dzień jak każdy inny. Ale tylko pozornie. Theodore stoi właśnie na gzymsie u szczytu szkolnej wieży i zastanawia się, jakby to było, gdyby skoczył i w ten sposób zakończył swoje nędzne życie. Tak po prostu ma. Śmierć go fascynuje, przyciąga i od dawna już zaprząta jego myśli. Wszystko jest nie tak, jak być powinno, a pojawiające się niczym fale okresy depresji, która całkowicie go pochłania, męczą go na tyle, że nie jest sobie w stanie z nimi poradzić. 


Lecz kiedy tak stoi na wieży, rozmyślając o swojej własnej śmierci, zauważa, że po drugiej stronie wieży, również na gzymsie, stoi dziewczyna. Zdezorientowany Theodore zaczyna do niej mówić, o byle czym, byle tylko odwrócić jej uwagę, w końcu mówi jej, że ma przełożyć nogę przez barierkę i stanąć w bezpiecznym miejscu. Po chwili z gzymsu schodzi i on, i tak wszystko się zaczyna.

Violet, bo tak ma na imię dziewczyna z wieży, cierpi po stracie siostry, która zginęła w wypadku samochodowym, w którym obie uczestniczyły. Violet przeżyła, lecz rozpacz i ból stały się jej nieodłącznymi towarzyszami. Ją i Theodore'a łączy zatem więcej niż mogłoby się wydawać i może właśnie dlatego ich relacja rozwija się i nabiera głębi. Wydaje się, że oboje rozkwitają - Violet pozwoli zaczyna zrzucać pancerz, który włożyła na siebie po śmierci siostry, a Theodore po raz pierwszy w życiu czuje, że jego życie nabiera sensu.

Wszystkie jasne miejsca autorstwa Jennifer Niven podejmuje temat samobójstwa, szczególnie trudny ze względu na fakt, że w ten konkretnej powieści dotyczy on nastolatków. Temat ten jest niezwykle istotny, zwłaszcza że według danych Światowej Organizacji Zdrowia samobójstwo stało się drugą najczęstszą przyczyną śmierci wśród osób w wieku 15-29 lat*. Niven w bardzo obrazowy sposób opowiada o tym, jak czują się Violet i Theodore, o tym, co ich męczy, złości, irytuje, doprowadza do szału i sprawia, że nie mają ochoty zupełnie na nic. W tym tunelu pojawia się jednak światło, bo oboje, mniej lub bardziej świadomie pomagają sobie nawzajem.

Niven udało się napisać bardzo dobrą powieść dla młodzieży, poruszającą i pouczającą jednocześnie. Taką, która uczy czytelnika bycia wyczulonym na wszelkie niepokojące sygnały płynące od jego znajomych i innych bliskich mu osób. No i przy okazji, czego nie można oczywiście pominąć, to po prostu bardzo dobrze napisana historia, którą czyta się doświadczając całego wachlarza emocji.

*http://www.who.int/mental_health/prevention/suicide/suicideprevent/en/

Tytuł oryginału: All the bright places
Liczba stron: 424
Wydawnictwo: Myślnik

Ocena (1-10): 8 - rewelacyjna

środa, 10 sierpnia 2016

Jon Krakauer - Pod sztandarem nieba. Wiara, która zabija

Mormoni, obok amiszów i chasydów, to jedna z najbardziej fascynujących mnie grup wyznaniowych. Specyficzni, tajemniczy i w naszym kraju słabo znani, w dodatku nieco mylnie kojarzący się przede wszystkim z wielożeństwem.

Pod sztandarem nieba. Wiara, która zabija znakomitego amerykańskiego alpinisty, dziennikarza i pisarza Jona Krakauera jest książką, która w ciągu zaledwie paru godzin pozbawiła mnie wszelkich złudzeń. Jeżeli nawet przez chwilę myślałam, że sformułowanie o wierze, która zabija, jest tylko celowym zabiegiem autora, nie mającym zbyt wiele wspólnego z rzeczywistością, zostałam bardzo szybko wyprowadzona z błędu i nie było to zbyt miłe doświadczenie.

Na świecie nie brakuje szaleńców, którzy przekonani o tym, że Bóg do nich przemawia, dopuszczają się ohydnych, niegodziwych, często wręcz brutalnych czynów. Są wśród nich przedstawiciele najróżniejszych wyznań, nie tylko islamu, który w ostatnich miesiącach i latach przez wielu obwiniany jest o całe zło tego świata. Krakauer w swojej książce pochylił się nad problematyką wyznawców mormonizmu, którzy po swojemu interpretując pewne kwestie, zapędzili się w swoich poczynaniach i dopuścili się aktów, które w ogóle nie powinny mieć miejsca. Pod sztandarem nieba mówi więc na przykład o wielożeństwie, które wciąż praktykuje wielu mormonów*. Krakauer wyraźnie sygnalizuje też, że nierzadkie były i wciąż bywają sytuacje, w których niepełnoletnie dziewczynki, w praktyce jeszcze dzieci, oddawane były za żony dla samozwańczych proroków. A to zaledwie kropla w morzu, w którym gęsto też od morderstw popełnianych na członkach kościoła "w imię Boga", w karze za na przykład nieposłuszeństwo.

Książka ta pełna jest podobnych, mrożących krew w żyłach, szokujących przykładów. Nie można jednak automatycznie zakładać, że stanowią one regułę. To wciąż jest margines, wyjątki niechlubnie wybijające się spośród całej reszty spokojnych, normalnie żyjących wiernych. Ale może właśnie dlatego sprawiają, że tę książkę czyta się z takim zainteresowaniem.

* Oficjalny Kościół Jezusa Chrystusa Świętych w Dniach Ostatnich zakazuje poligamii i ekskomunikuje swoich członków, którzy się jej dopuszczają - gromadzą się oni w FLDS, czyli Fundamentalnym Kościele Jezusa Chrystusa Świętych w Dniach Ostatnich, w którym poligamii nie zarzucono.

Tytuł oryginału: Under the Banner of Heaven: A Story of Violent Faith
Liczba stron: 392
Wydawnictwo: Czarne

Ocena (1-10): 7 - bardzo dobra










Za książkę dziękuję Internetowej Księgarni BookMaster


niedziela, 31 lipca 2016

Katy Evans - Mine

"Real" Katy Evans rozgrzała mnie do czerwoności. "Mine", druga część tej historii, również. No bo co tu dużo mówić - seksowny, czuły i piękny jak sam diabeł bokser może poruszyć czułą strunę każdej kobiety, a ja na samą myśl topiłam się jak masło na rozgrzanej patelni.

Żeby być całkiem szczerą - "Real" i "Mine" to jedne z tych książek, na które niektórzy czytelnicy spojrzą pogardliwie i skierują wzrok w inną stronę, a cała reszta utonie w zachwycie. A ponieważ w tym właśnie momencie czytacie moje słowa, możecie śmiało zakwalifikować mnie do tej drugiej grupy.

Krążę wokół tego tekstu i krążę, zastanawiając się, jak i z której strony go właściwie ugryźć, żeby nie popsuć komuś radości czytania jakimś okropnym spoilerem. Wszystko, co przychodzi mi do głowy, brzmi niebezpiecznie, ale nie podaruję sobie, wybaczcie. Kto się boi, ten może śmiało podarować sobie dalszą część niniejszej opinii. Bye, bye!

Zatem do dzieła: Brooke i Remy znów podróżują wspólnie - on ponownie staje na ringu, ona ponownie zostaje jego fizjoterapeutką. Do czasu, w którym Brooke zachodzi w ciążę, a ciąża okazuje się być zagrożona. I tu się zatrzymam, bo oto na wierzch wyłania się największa głupota tej skądinąd naprawdę fajnej książki. Otóż Brooke, mimo tego, że zgodnie z informacjami pojawiającymi się w książce, w pierwszym trymestrze jest zagrożona poronieniem (o czym mówi jej TRZECH niezależnych ginekologów!) i absolutnie NIE WOLNO jej uprawiać seksu, beztrosko oddaje się masturbacji, zabawiając się z Remingtonem w sekstelefon. Daleko mi do wiedzy ginekologa, ale zdrowy rozsądek i literatura podpowiadają, że jeśli kobieta jest w pierwszym trymestrze zagrożonej ciąży, krwawi i generalnie nie jest zbyt wesoło, ostatnią rzeczą, o której powinna w tym momencie myśleć, są skurcze pochwy i dna macicy wywoływane przez orgazm. Jeśli więc o ten fragment chodzi, jest kicha na maksa. Nie wiem, czy Evans w ogóle zdawała sobie z tego sprawę - jeśli nie, to kiepsko.

Nie wpływa to jednak na fakt, że "Mine", tak samo jak "Real", czyta się rewelacyjnie, na jednym wdechu i niecierpliwie. Historie miłości takiej jak ta, która połączyła Brooke i Remy'ego są po prostu cudne. Wyidelizowane, może banalne, może pasują bardziej do wchodzącej w dorosłość studentki niż dziewczyny, której blisko już do trzydziestki, ale i tak mam z nich olbrzymią frajdę. I cholernie mnie to cieszy.

Tytuł oryginału: Mine
Liczba stron: 450
Wydawnictwo: Papierowy Księżyc

Ocena (1-10): 7/10 - bardzo dobra









  
Za książkę dziękuję Księgarni Internetowej BookMaster

poniedziałek, 25 lipca 2016

Mia Sheridan - Eden. Nowy początek

Wyobraź sobie, że Twoje życie to niekończące się pasmo trudności. Że kiedy tylko wydaje się, że idzie ku lepszemu, nagle dzieje się coś, co obraca wszystko w gruzy. Że kochasz kogoś tak, że to aż boli, a ten ktoś nagle ginie, a Ty zostajesz sam... 

Eden i Calder zostają rozdzieleni. On myśli, że Eden utonęła w powodzi wywołanej przez psychopatycznego przywódcę apokaliptycznej sekty, ona zaś jest przekonana, że to Calder nie przeżył. Oboje próbują odnaleźć się w nowej dla nich rzeczywistości, w świecie, którego wcześniej nie znali, ponieważ całe swoje dzieciństwo i lata nastoletnie spędzili w odgrodzonej od współczesności sekcie. Oboje mają też złamane serca, lecz każde z nich, na swój własny sposób próbuje na nowo ułożyć sobie życie.
Tylko że wiecie, Eden i Calder są sobie przeznaczeni. Wiadomym jest, że prędzej czy później znowu na siebie trafią, a to jest jedna z tych książek, która po prostu muszą skończyć się szczęśliwie, bo czytelnik tego właśnie chce.

Eden. Nowy początek to powieść, w której pokładałam duże nadzieje. Po całkiem niezłej pierwszej części tej historii (Calder. Narodziny odwagi) podejrzewałam, że w historii Eden i Caldera stanie się coś, co mnie zdziwi, poruszy lub zwyczajnie bardzo mile zaskoczy. Tymczasem zabrakło mi tu elementu wow, takiego, którego zupełnie bym się nie spodziewała. Właśnie na tę nieprzewidywalność bardzo mocno liczyłam, bo nawet jeżeli całą sobą czułam, jak skończy się ta historia, ciekawie byłoby, gdyby po drodze stało się coś, co wytrąciłoby mnie z równowagi i zaskoczyło. Ja natomiast dostałam do ręki powieść, która jest taka, jak można się było po niej spodziewać. Jest pięknie, ładnie i kolorowo, miło aż do przesady, co przecież nie stanowi wady, w końcu wszyscy lubimy, gdy amor vincit omnia. Ale czy na pewno nie można było trochę inaczej?

Tytuł oryginału: Finding Eden
Liczba stron: 287
Wydawnictwo: Septem

Ocena (1-10): 6 - dobra 

poniedziałek, 18 lipca 2016

Alexandra Burt - Gdzie jest Mia?

Coś jest nie tak. Coś jest BARDZO nie tak. Wszystko ją boli, a dźwięki wokół niej są dziwnie stłumione. Kiedy Estelle Paradise budzi się, uświadamia sobie, że znajduje się w szpitalu. A to dopiero pierwszy szok. Drugi, ten gorszy, przychodzi, gdy Estelle uświadamia sobie, że jej siedmiomiesięczna córka zaginęła i że nie wiadomo, co tak naprawdę się z nią stało. A może... może to właśnie ona zrobiła jej krzywdę? 

Kiedy dziecko znika, zdarza się, że jednymi z głównych podejrzanych stają się rodzice. Doświadczenie pokazuje, że nie dzieje się to bez przyczyny, a w przypadku Estelle na jej niekorzyść przemawia bardzo wiele.
Bo nie radziła sobie z opieką nad dzieckiem.
Bo nie potrafiła uspokoić swojej często płaczącej córki i zdarzało się wręcz, że na ten płacz nie reagowała.
Bo brakowało jej wsparcia ze strony męża.
Przyczyny można mnożyć. Nic więc zaskakującego w tym, że po zniknięciu malutkiej Mii Estelle staje się główną podejrzaną. Bardzo wygodne wydaje się też być to, że kobieta twierdzi, iż niczego nie pamięta. Idealna pożywka dla mediów, wymarzona. Szczęściem w nieszczęściu jest to, że w szpitalu psychiatrycznym Estelle trafia na lekarza, który naprawdę stara się jej pomóc. Tylko czy przyniesie to oczekiwane skutki?

Książka Alexandry Burt okazała się być emocjonującą lekturą, dotykającą moich najgłębiej ukrytych matczynych strachów. W dodatku, dzięki postaci Estelle autorka pokazała, z jakimi problemami borykają się często młode matki. Poczucie osamotnienia, przygnębienie, brak dostatecznej pewności siebie i bezradność. Alexandra Burt jest kolejną pisarką, która stworzoną przez siebie historią udowodniła, że urodzenie dziecka nie sprawia automatycznie, że kobieta wchodzi do pastelowego świata wiecznej macierzyńskiej szczęśliwości. Że pierwsze tygodnie, a nawet miesiące po porodzie, mogą być czasem zmęczenia, potu i łez i nie ma wówczas nic ważniejszego niż wsparcie najbliższych, a często i pomoc specjalisty. Właśnie ta kwestia w moim odczuciu zepchnęła na dalszy plan problem uprowadzenia tytułowej Mii, wokół której kręci się cała fabuła książki. I choć nie jest to jedna z najbardziej porażających powieści, jakie czytałam, to wciąż całkiem niezła i trzymająca w napięciu lektura.

Tytuł oryginału: Remember Mia
Liczba stron: 418
Wydawnictwo: Świat Książki

Ocena (1-10): 6 - dobra

 


czwartek, 14 lipca 2016

#SUMMER LOVIN’ BOOK TAG

Lato niby jest, a jakby wcale go nie było. W dni takie jak ten dzisiejszy, moje myśli wędrują ku chwilom pełnym słońca, ku błękitnemu niebu i ciepłej bryzie znad Zatoki, czyli wszystkiemu, o czym marzę, a czego złośliwie nie chce mi dać pogoda.

Ale ja mam lato, środek lipca, no ludzie kochani, jeśli pogoda nie współpracuje, to zamierzam ją zignorować. Gorąco zapraszam na #SUMMER LOVIN’ BOOK TAG, do którego zaprosiła mnie Olga z Wielkiego Buka.

1. Początek lata, czyli książka, która przyciąga uwagę już od pierwszego zdania

Matthew Quick - Prawie jak gwiazda rocka

Leżę na ostatnim siedzeniu szkolnego autobusu 161 i dygoczę, pod czujnym spojrzeniem
supersłodkiego małego psiaka – no wiem, zachowuję się jak stuprocentowa dziewczyna.
- Tak rozpoczyna się słodko-gorzka powieść o nastolatce, której życie zdecydowanie nie oszczędzało i nie dawało jej powodów do zadowolenia. I niech was nie zwiodą pozory - Amber to jedna z najcudowniejszych bohaterek powieści młodzieżowych.  




2. Za gorąco, żeby wychodzić, czyli książka idealna, by zaczytać się w czterech ścianach

Jojo Moyes - Zanim się pojawiłeś

Powieść Jojo Moyes zdecydowanie nie nadaje się do czytania poza domem, chyba że jako czytelnik masz ochotę zasmarkać się po kolana i ukazać światu swoje zapłakane oczy. Jeśli tak, to spoko. Jeśli nie, usiądź na tyłku i nie wychodź z domu, dopóki jej nie przeczytasz.  






3. Letnia wycieczka samochodowa, czyli książka idealna na wyjazd

Jack Kerouac - W drodze

Klasyk. Jedna z tych powieści, które bardzo długo znajdowały się na mojej liście do przeczytania. Bałam się po nią sięgnąć, bo obawiałam się, że jej nie zrozumiem, że nie przypadnie mi do gustu, że uznam ją za jeden wielki, przereklamowany bełkot. A jednak nie doceniłam Kerouaca. W drodze jest powieścią, dzięki której obudził się mój wewnętrzny wędrowiec. Chciałoby się tak jak on, ruszyć w drogę, i niech będzie, co ma być.




4. Mrożone herbaciane pyszności, czyli książka z zimną scenerią

S.K. Tremayne - Bliźnięta z lodu

Wyśmienity thriller w chłodnym klimacie z wyspą w tle, gdzie wszystko kręci się wokół nieszczęśliwej śmierci jednej z tytułowych bliźniaczek i niepokojącego zachowania drugiej. Ciarki biegną po plecach jak spuszczone ze smyczy psy - jest nieźle i chwilami naprawdę przerażająco.   






5. Słoneczne poparzenie, czyli książka, która zawiodła Cię w tym roku

Scott Sigler - Infekcja

Infekcja miała być książką, która zmiecie mnie z powierzchni ziemi i podsyci moje obawy związane z gigantyczną pandemią, czyli czymś, co znajduje się w TOP 5 moich największych strachów. Zamiast tego spotkało mnie olbrzymie rozczarowanie, a samą książkę przeczytałam chyba tylko dla własnego świętego spokoju. 3/10 - nie polecam.




6. Upalne czytadła, czyli jedna z najlepszych Twoich książek tego roku

Donna Tartt - Tajemnicza historia

Cudna, po prostu cudna! Pierwsza od niepamiętnych czasów, której z czystym sumieniem wystawiłam tłuściutką dyszkę. W styczniu pisałam o niej: "W tym tygodniu zaczynam od Tajemnej historii Donny Tartt. Nie powinno być źle, ale jak dobrze będzie? Jeszcze nie podejrzewam, że dwadzieścia cztery godziny później będę marzyła o tym, żeby autobus jechał jak najdłużej. Że śledzenie losów Richarda Papena będą dla mnie najważniejszym elementem każdego poranka i każdego popołudnia, czyli tych chwil, które spędzam w zatłoczonych i nie zawsze wystarczająco ogrzewanych autobusach.
A niech to."
WYŚMIENITA lektura.


Do dalszej zabawy nominuję Kasię z bloga Z pasją o dobrych książkach i Karolinę z bloga Tanayah Czyta.

niedziela, 10 lipca 2016

Mia Sheridan - Calder. Narodziny odwagi

Jak musi czuć się ośmioletnia dziewczynka, której rodzice giną, a ona sama zostaje zabrana przez nieznajomego mężczyznę gdzieś daleko, do całkowicie odciętej od świata osady? 
Jak musi czuć się ta sama dziewczynka, gdy dowiaduje się, że w momencie, gdy ukończy osiemnaście lat, będzie musiała wyjść za mąż za swojego opiekuna, będącego jednocześnie przywódcą sekty? 

Mia Sheridan w książce Calder. Narodziny odwagi porusza temat, który w literaturze nie pojawia się zbyt często - jej bohaterowie są bowiem członkami apokaliptycznej sekty, której przewodzi charyzmatyczny Hektor. Młoda Eden, jako przyszła żona Hektora, żyje w zupełnie innych warunkach niż pozostali członkowie sekty. Choć w porównaniu do nich otaczają ją luksusy, tak naprawdę zamknięta jest w złotej klatce, w której do roboty ma niewiele poza przygotowywaniem się do jej przyszłej roli żony. Nic więc dziwnego, że Eden spragniona jest towarzystwa rówieśników - zwłaszcza Caldera, który zafascynował ją od pierwszego spojrzenia, gdy po raz pierwszy ujrzała go kilka lat wcześniej.

Calder natomiast jest jednym z tych członków sekty, którzy urodzili się już wewnątrz jej murów. O współczesnym nam świecie wie niewiele - tyle tylko, ile zdarzyło mu się od kogoś usłyszeć lub zobaczyć przypadkiem. Nie ma pojęcia o tym, co dzieje się poza społecznością, w której żyje, ale kiedy udaje mu się zbliżyć do Eden i zaczyna łączyć go z nią coś więcej niż tylko zwyczajne koleżeństwo, powoli budzi się w nim bunt przeciwko otaczającej go rzeczywistości. Może skończyć się to albo bardzo źle, albo bardzo dobrze. Pytanie brzmi - jak będzie?

Calder. Narodziny odwagi to kolejna niezła powieść z gatunku new adult, którą przeczytałam i która zdecydowanie przypadła mi do gustu. Jest w tych książkach coś takiego, również w tych autorstwa Mii Sheridan, że czyta mi się je z poczuciem wewnętrznej lekkości i ogromnej, dziecięcej wręcz frajdy. Może to ta "młoda" część mnie, która nigdy do końca nie zniknęła? Ta sama, która ekscytuje się kupowanymi dla syna autkami z serii Cars i Kevinem w Boże Narodzenie? Jakkolwiek by nie było, faktem jest, że Caldera... czytało mi się naprawdę nieźle. To zawsze fajne, gdy jako czytelnik mogę obserwować, jak budzi się miłość i jak zakochani w sobie ludzie stają twarzą w twarz z rzeczywistością, która czasami kopie mocniej niż Lewandowski. A tutaj rzeczywistość była gorzka i bohaterowie po tyłkach dostali porządnie. Więc jak, brzmi kusząco?

Tytuł oryginału: Becoming Calder
Liczba stron: 286
Wydawnictwo: Septem

Ocena (1-10): 6 - dobra






wtorek, 5 lipca 2016

Kim Holden - Promyczek

Promyczek już od pewnego czasu regularnie pojawiał mi się na moim facebookowym i instagramowym newsfeedzie. W końcu, chwycona jak ryba na haczyk, poczułam, że się nie wywinę, więc postanowiłam: przeczytam.

Wystarczył mi tytuł, okładka i składana przez innych czytelników obietnica wyjątkowych emocji. Rzadko mi się to zdarza, ale przed rozpoczęciem lektury nie miałam najmniejszego pojęcia, o czym jest ta powieść. Nie czytałam nawet opisu, więc nie spodziewałam się niczego konkretnego. Gdy w końcu dotarło do mnie, dlaczego Promyczek jest Promyczkiem, i o co właściwie w całej tej historii chodzi, poczułam się trochę jak zdradzona żona.

Dlaczego? DLACZEGO? - krzyczałam wewnątrz siebie, gdy zaczęłam domyślać się, w czym rzecz i że prawdopodobnie uronię nad tą historią niejedną łzę.
Zaczyna się niepozornie. Kate Sedgwick, młoda, utalentowana muzycznie dziewczyna, wyjeżdża na studia do Grant, małego miasteczka w Minnesocie. W San Diego zostawia swojego przyjaciela Gusa, z którym łączy ją wyjątkowa więź - Kate i Gus są dla siebie najważniejszymi ludźmi na świecie, przyjaciółmi, o jakich wielu z nas skrycie marzy. Choć teraz dzieli ich duża odległość, wciąż utrzymują ze sobą bliski kontakt.
Kate w nowym miejscu zaczyna powoli nawiązywać nowe znajomości. Zaprzyjaźnia się z Shelly, córką właścicieli kwiaciarni, w której dostaje pracę; grono jej przyjaciół poszerza się również o Claytona i Pete'a, sąsiadów z akademika. Dziewczyna poznaje też Kellera Banksa, chłopaka, który szybko staje się dla niej kimś więcej niż tylko znajomym baristą z ulubionej kawiarni w miasteczku. A jednak cały czas coś jest bardzo nie tak. Sygnały, które od początku Katie stara się przekazywać czytelnikowi, stają się coraz wyraźniejsze, aż w końcu BUM. Wszystko wybucha.

Promyczek sprawił, że w pewnym momencie poczułam, jakbym stała nad przepaścią i wystarczy tylko krok do przodu, a runę w dół. To nie było fair w stosunku do mnie, czytelnika, który nie spodziewa się, z której strony nadejdzie cios i choć do ostatniego momentu ma nadzieję, w pewnej chwili rozwiewa się ona niczym mgła. Promyczek zostawił mnie z poczuciem pustki, niedosytu i głębokiego smutku i myślą, że:


Tytuł oryginału: Bright Side
Liczba stron: 592
Wydawnictwo: Filia

Ocena (1-10): 7 - bardzo dobra

czwartek, 30 czerwca 2016

Katarzyna Montgomery, Krystyna Janda - Pani zyskuje przy bliższym poznaniu

Wyjątkowa. Pełna klasy i pasji. Zdumiewająca. I mądra, mądra przede wszystkim. Panie i Panowie, oto ona. Jedyna i niepowtarzalna. Krystyna Janda. 
fot. Adam Kłosiński / źródło: krystynajanda.pl
Jej nazwisko to marka sama w sobie. Stanowi najlepszy dowód na to, że wytężoną pracą i oddaniem temu, co się najbardziej kocha, można wspiąć się na sam szczyt. A Krystyna Janda na szczycie jest od dawna i nic nie wskazuje na to, by cokolwiek w tej materii miało się zmienić - na szczęście. Najpierw jest ona, a potem długo, długo, długo nikt.

Ode mnie tylko kilka słów - reszty trzeba doświadczyć samemu. Rozmowa tej wybitnej polskiej aktorki z Katarzyną Montgomery (świetną dziennikarką, naprawdę, uwielbiam jej słuchać i ją czytać!), przeplatana felietonami pani Krystyny to absolutnie przepyszna rzecz do czytania. Bo to nie tylko opowieść o tym, w jaki sposób Janda jako aktorka rozkwitała, ale i okazja do refleksji nad wieloma sprawami - samoświadomością, wolnością, spełnianiem swoich marzeń, rodzicielstwem czy relacjami z innymi ludźmi. Krystyna Janda jest kobietą mądrą i tą swoją mądrością emanuje, wzbudzając podziw i głęboki szacunek. Książki takie jak ta czyta się z rosnącą ze strony na stronę przyjemnością, delektując się każdym słowem - w Pani zyskuje przy bliższym poznaniu od razu czuć, że spotkały się tu ze sobą dwie silne kobiety, których stosunki wykraczają poza zwykłą relację, jaka mogłaby dzielić tego, który wywiad przeprowadza z tym, który tego wywiadu udziela. Jest tu wzajemny szacunek i zaufanie oraz przede wszystkim szczerość i naturalność, bez których ta książka nie byłaby tak dobra.

Naprawdę, trzeba się przekonać na własnej skórze. Polecam gorąco.

Liczba stron: 560
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka

Ocena (1-10): 7 - bardzo dobra
 

niedziela, 26 czerwca 2016

Jojo Moyes - Zanim się pojawiłeś

To powinno być zakazane, takie znęcanie się nad cudzymi emocjami, doprowadzanie kogoś do płaczu i sprawianie, że czuje się pokonany i bezsilny. Jak można zafundować komuś rollercoaster tak skrajnych emocji, od ściskającego za serce współczucia, poprzez autentyczną, szczerą radość i dojmujący smutek? Kosmos!

Jojo Moyes w swojej powieści Zanim się pojawiłeś zrobiła to wszystko. Nienawidzę jej za to i uwielbiam zarazem. Dlaczego?

Will był młodym, zamożnym biznesmenem prowadzącym cudowne, aktywne i pełne wrażeń życie. Wystarczyło jednak mgnienie oka, by to życie zmieniło się w nieustające pasmo cierpień - Will uległ wypadkowi, w którym uszkodzenia doznał jego rdzeń kręgowy. Niemal całe ciało mężczyzny zostało sparaliżowane, a on sam stracił chęci do życia, nie potrafiąc zaakceptować swojego nowego stanu. Trudno go zresztą winić -  chyba każdy z nas załamałby się, gdyby z dnia na dzień został zmuszony do bycia zależnym od kogoś innego, nawet w najprostszych czynnościach, takich jak jedzenie czy wypróżnianie się.

Kiedy opiekunką Willa zostaje Louisa, dwudziestosześcioletnia była pracownica kawiarni, nic nie wskazuje na to, by sytuacja Willa miała w jakiejkolwiek kwestii ulec zmianie. A jednak ta nieco ekscentryczna dziewczyna okazuje się być balsamem dla duszy swojego podopiecznego, którego usta po raz pierwszy od dawna rozciągają się w szerokim uśmiechu. Pewnego dnia jednak Lou przypadkiem odkrywa, że Will zdecydował się zakończyć swoje życie i popełnić wspomagane samobójstwo. Wybrał już datę i miejsce. Jest zdeterminowany i wydaje się, że nic nie zmieni jego planów. Ale czy na pewno? Louisa zaczyna walczyć o to, by Will zmienił swoje nastawienie. A że ma niewiele czasu, musi starać się z całych sił. I stara się, stara jak jasna cholera, a ja zamieram, ściskając kciuki i licząc na to, że jej się uda. Bo przecież nie może być inaczej, prawda?

Jojo Moyes napisała książkę z gatunku tych, które chcesz, żeby trwały jak najdłużej, bo boisz się tego, jak się skończą. Zanim się pojawiłeś zostawiła mnie z uczuciem absolutnego niedosytu, trudnego, wręcz niemożliwego do zaspokojenia. To niezwykle wzruszająca powieść, która poniewiera czytelnikiem i ma olbrzymi wpływ na jego emocje. Jest tak, jakby coś we mnie pękło i nie mogę się po tym pozbierać.

Tytuł oryginału: Me before you
Liczba stron: 382
Wydawnictwo: Świat Książki

Ocena (1-10): 8 - rewelacyjna

wtorek, 21 czerwca 2016

Martin Caparrós - Głód

Przeciągam się z rozkoszą po zjedzeniu na śniadanie świeżych, razowych bułeczek z twarogiem, szczypiorkiem i rzodkiewką. W tym samym momencie mieszkańcy najbiedniejszych części Sudanu Południowego przygotowują posiłek złożony wyłącznie z sorgo, bo tylko na tyle mogą sobie pozwolić. 

Na sobotni obiad planuję kotlety z dorsza, młode ziemniaki z koperkiem i kolorową surówkę z kilku warzyw. W tym samym momencie setki milionów ludzi zastanawiają się, czy w ogóle uda im się dzisiaj włożyć coś do ust. Jutro będzie podobnie. I pojutrze, i każdego kolejnego dnia. W każdej dobie, kiedy ja zjadam kilka dobrze zbilansowanych posiłków, dwadzieścia pięć tysięcy ludzi na całym świecie umiera z głodu. Każdego cholernego dnia. Gdy sobie to uświadomiłam, poczułam, jakbym z całej siły dostała pięścią w brzuch. Zabolało jak diabli.

Głód autorstwa argentyńskiego dziennikarza Martina Caparrósa to książka, która dotyka do żywego. Przeciąga po mentalnym żwirze i sprawia, że zaczynasz czuć się jak balon, z którego spuszczono powietrze. Caparrós nie patyczkuje się ze swoim czytelnikiem i pisze o tym, co stanowi codzienność zdecydowanie zbyt wielu ludzi. Uświadamia, że głód to nie tylko wzdęte brzuszki afrykańskich dzieci, ale coś znacznie więcej. Świadomość tego powoduje ogromny dyskomfort i poczucie, że w którymś momencie historii coś poszło bardzo nie tak. Że decyzje pewnych ludzi były małymi kulkami śniegu, które tocząc się, stopniowo zwiększały swój rozmiar i teraz trudno je zatrzymać. Głód to wstrząsające świadectwo życia ludzi, którzy każdy kolejny dzień witają świadomością, że nie wiadomo, co i kiedy będą mogli zjeść. To książka o tych, których największych marzeniem jest, żeby już nigdy więcej nie brakowało im pożywienia. Dlatego przeraża tak bardzo.

Tytuł oryginału: El hambre
Liczba stron: 716
Wydawnictwo: Wydawnictwo Literackie

Ocena (1-10): 8 - rewelacyjna