piątek, 27 listopada 2015

Przemysław Skokowski - Autostopem przez Atlantyk i Amerykę Południową

Żadna ze mnie podróżniczka. Świat zwiedzam wędrując palcem po mapie… a raczej wzrokiem po kolejnych zdaniach w podróżniczych książkach napisanych przez ludzi, dla których all inclusive w popularnym kurorcie to za mało. 


Poczynania Przemka Skokowskiego obserwuję od dawna. Nie dlatego, że mnie również marzy się autostopowa podróż w nieznane, ale dlatego, że odczuwam głęboki podziw do ludzi, którzy są odważni. A Przemek jest cholernie odważny. No bo umówmy się, nikt, kto trzęsie tyłkiem, nie wsiądzie w autostop (lub jachtostop…) i nie wyruszy do Ameryki Południowej, prawda?

Po Autostopem przez Atlantyk i Amerykę Południową sięgnęłam, chcąc przekonać się, czy Przemka będzie mi się dobrze czytać również „na długich dystansach”. Niestety, pomimo mojej olbrzymiej sympatii dla tego uroczego, uśmiechniętego i „dobrze-mu-z-oczu-patrzy” chłopaka, nie mogę powiedzieć, że lektura jego książki była dla mnie równie przyjemna, jak czytanie jego statusów na Facebooku. Natomiast niezależnie od moich prywatnych odczuć i tak nie ucieknę od obiektywizmu – ten zaś każe mi przyznać, że książka Przemka to jedna z tych lektur, po których człowiek ma ochotę spakować plecak i ruszyć przed siebie. Pod tym względem Autostopem przez Atlantyk… nie różni się od innych książek podróżniczych, po które z chęcią sięgam. To historia opowiedziana przez fascynującego młodego człowieka, który odważnie sięga po swoje marzenia i spełnia je sukcesywnie, jedno po drugim. Czy to nie wystarczająca rekomendacja? 

Liczba stron: 400
Wydawnictwo: Muza

Ocena (1-10): 6 - dobra

poniedziałek, 23 listopada 2015

Jarosław Sokołowski, Artur Górski - Masa o bossach polskiej mafii

Kolejnych części cyklu Masa o... wyczekuję niecierpliwie od pierwszej chwili, gdy tylko w mediach pojawia się informacja o zbliżającej się premierze. Masa o bossach polskiej mafii to już czwarta książka, w której Jarosław Sokołowski i Artur Górski rozmawiają o kulisach polskiego półświatka lat dziewięćdziesiątych. Czekałam na nią jak dziecko na wizytę Świętego Mikołaja... lecz zamiast niego przyszedł wujek z odklejającą się sztuczną brodą.


Być może to zmęczenie materiału.
Być może przejadł mi się już temat, który jeszcze niedawno wywoływał we mnie niezdrową fascynację.
Takich "być może" prawdopodobnie mogłoby być jeszcze kilka, ale jedno wiem na pewno - po raz pierwszy w cyklu Masa o... miałam chęć przekartkować kilka stron i jak najszybciej dotrzeć do końca. Zwłaszcza w drugiej połowie książki, która ciągnęła się jak guma wplątana we włosy. Po naprawdę świetnym początku czułam się jak wtedy, gdy odkryłam, że pięknie wyrośnięte ciasto ni stąd ni zowąd zmieniło się w zakalec. Byłam rozczarowana.

Z Masą o bossach polskiej mafii jest tak, że kto czytał poprzednie części, sięgnie i po tę, namawiać go specjalnie nie trzeba, tak samo jak nie trzeba było do tego namawiać mnie. Co więcej - jeżeli na rynku pojawi się piąta część, ją również przeczytam, to dla mnie zupełnie oczywiste. Mam jednak wrażenie, że nie ma już o czym mówić. Że poprzednie części były czymś zaskakującym, nowym, świeżym, często szokującym, a teraz ma się wrażenie, jakby to wszystko, o czym mówi Masa o bossach..., już gdzieś było, tylko zostało opowiedziane innymi słowami.
Jestem ogromną fanką cyklu, dlatego przyznanie, że najnowsza część nie jest tym, czego się spodziewałam, to raczej gówniane uczucie. Ale czy ktoś przypadkiem nie napisał kiedyś, że życie to pasmo rozczarowań?

Liczba stron: 256
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka

Ocena (1-10): 6 - dobra

czwartek, 19 listopada 2015

Leopold Tyrmand - Zły

Geniusz jest rzeczą bezwzględną: można być genialnym portierem hotelowym czy sprzedawcą tekstyliów, o geniuszu decyduje, jak się daną rzecz robi, a nie co się robi (...)

Leopold Tyrmand, Zły



Leopold Tyrmand był geniuszem. GENIUSZEM! O Złym, kryminalnej powieści jego autorstwa, powiedziano i napisano wiele, a ja wcale się temu nie dziwię.

Nie spodziewałabym się, że napisany w latach 50. ubiegłego stulecia kryminał tak mocno mnie zachwyci. Nie podejrzewałabym, że znajdę tyle rozkoszy, radości i smaku w słowach napisanych ponad pół wieku temu. W całym tym moim mentalnym przygotowywaniu się do lektury tej książki (zabrało to dobrych kilka dni), przez myśl mi nawet nie przeszło, że kryminał o warszawskim półświatku lat powojennych będzie tak dobry. Nastawiałam się na coś w stylu: „grube, nudne, ale klasyk, więc warto znać”. Tymczasem niespodzianka…

Bohaterowie powieści  Tyrmanda są przede wszystkim niezwykle wyraziści i barwni – tu moją szczególną uwagę zwrócili dwaj panowie: inżynier Wilga oraz kioskarz Juliusz Kalodont. Już na pierwszy rzut oka widać, że autor poświęcił mnóstwo czasu na stworzenie swoich postaci. Są ludźmi z krwi i kości, a każdy z nich ma specyficzny sposób bycia i wysławiania się – rzadko spotykam się z tak dopracowanymi aż do najmniejszych szczegółów bohaterami.

W Złym wszystko kręci się wokół warszawskiego półświatka. To tam, ni stąd ni zowąd pojawia się człowiek, który swoimi atakami na ulicznych oprychów zaczyna jednocześnie siać postrach (wśród łobuzerii) i budzić podziw (wśród mieszkańców miasta pragnących żyć w poczuciu bezpieczeństwa). Z czasem okazuje się, że ZŁY realizuje swoją prywatną krucjatę i ma konkretny cel, do którego dąży. Trup ściele się gęsto, są krew, pot i łzy, a warszawskie typy spod ciemnej gwiazdy chcą raz na zawsze położyć kres działalności ZŁEGO. Łatwo nie będzie, co tu dużo mówić.

Sposób, w jaki pisze Tyrmand, budzi mój najgłębszy podziw. Potrafi przerwać błyskawicznie toczącą się akcję tylko po to, by pochylić się nad zaletami stolicy. Dołóżmy do tego jego niezwykle bogaty język, a wyjdzie nam powieść, która przypomina porządnego drinka – im więcej alkoholu, tym większe upojenie. Zły to majstersztyk.

Liczba stron: 760
Wydawnictwo: Wydawnictwo MG

Ocena (1-10): 8 - rewelacyjna

sobota, 14 listopada 2015

Tadeusz Biedzki - W piekle eboli

„Umrzemy, na pewno umrzemy, tylko ile mamy czasu? Ebola. Jezu, ebola. Z Zachodniej Afryki do Europy, a potem z głowy, potrzebujemy wody, wody, wody i puszek, w Walking Dead szukali puszek, mają długi termin przydatności do spożycia. Nie będziemy wychodzić na dwór, trudno, będziemy wietrzyć, kiedyś to się skończy. Ebola! Chce mi się wymiotować, Boże, za ile on wróci z pracy? WHO, szybko, na stronę WHO.”

Fot. CDC/Cynthia Goldsmith
Natrętne myśli o wirusie ebola plątały mi się po głowie przez dobrych kilka tygodni ubiegłego roku. Bałam się jak diabli – to był pierwszy raz w moim życiu, kiedy byłam autentycznie przerażona faktem, że coś może wymknąć się spod kontroli i ten mały dziad, ten maleńki, tyci tyci wirus trafi do nas i wszystkich nas pozabija. Kiedy więc parę tygodni temu znalazłam informację, że Wydawnictwo Bernardinum wydało książkę Tadeusza Biedzkiego zatytułowaną W piekle eboli, pomyślałam sobie: serio, człowieku? SERIO?! Pojechałeś w sam środek tego cholerstwa?
Nie mogłam jej nie przeczytać.

I rzeczywiście, Tadeusz Biedzki razem ze swoją żoną Wandą, wyruszyli do Afryki Zachodniej i spojrzeli w oczy jednemu najgroźniejszych wirusów świata. Gwinea, Liberia, Sierra Leone… Biedzki opisuje sytuacje, jakich w trakcie swojej podróży był świadkiem – ezgotyczne, obce dla nas, Europejczyków, często kontrowersyjne i nie do końca zrozumiałe. Mimo że książka ta okraszona jest licznymi, znakomitymi zdjęciami, w samej jej treści brakowało mi tego, co – jak oczekiwałam – będzie punktem, wokół którego wszystko się obraca. Tymczasem ebola, ten przerażający, paskudny wirus, mający być głównym bohaterem książki, funkcjonował gdzieś z tyłu, w tle, i był raczej bohaterem drugo-, a często nawet i trzecioplanowym.
Żebyśmy mieli jasność - doskonale rozumiem, że to nie żarty. Że przebywanie w miejscach, w których ludzie powaleni chorobą umierają na ulicy, to nie wakacje na rajskiej wyspie. Mając jednak w pamięci doskonały reportaż o eboli, który kilka miesięcy temu widziałam w telewizji, wiem, że można inaczej. Wiem, że da się zrobić tak, by zapierało dech.

Mimo to książka Biedzkiego jest naprawdę dobra i byłoby niesprawiedliwością, gdybym twierdziła inaczej. To wciąż niezwykle fascynująca historia, która zachwyci niejednego. Wiem jedno - Bernardinum nie wydaje złych książek, więc ta nie jest wyjątkiem, i tak jak pozostałe, trzyma bardzo wysoki poziom. A że nie do końca była tym, o czym myślałam… Zdarza się, czyż nie?

Liczba stron: 344
Wydawnictwo: Bernardinum

Ocena (1-10): 6 - dobry

sobota, 7 listopada 2015

Coś ty narobiła, Sophie Roth? Bookathon z Podaruj mi miłość...

Oto ja, Agnieszka, mistrzyni faux pas i tekstów, po których zapada krępująca cisza. Oto ja, dziewczyna dwudziestosiedmioletnia (słowo „kobieta” w odniesieniu do samej siebie wciąż nie przechodzi mi przez gardło, bo brzmi, jakbym miała przynajmniej czterdziestkę), która nie raz i nie dwa strzeliła facepalmem do własnego odbicia w lustrze. Ale chwila, miało nie być o mnie.


Coś ty narobiła, Sophie Roth? – bezustannie pyta samą siebie tytułowa bohaterka opowiadania Gayle Forman, ubolewając nad własną głupotą, bezmyślnością i tym, na co cierpi wielu, czyli Najpierw-Mówię-Potem-Myślę. Nic więc dziwnego, że dostrzegłam w Sophie cząstkę siebie i to było trochę tak, jakbym odnalazła nieistniejącą siostrę bliźniaczkę (no dobra, może nie aż do tego stopnia, ale wiecie, poproszono mnie, żebym była przekonywująca…).

Wracając jednak do Sophie - rzecz polega na tym, że pewnego dnia postanowiła wyjechać z Nowego Jorku na Uniwersytet do Bumfuckville, czyli na kompletne wygwizdowie. A tam? Po pierwsze, nikt nie rozumie jej żartów, a po drugie, wszyscy mają ją za dziwaczną miastową – generalnie kicha, więc okazji do pytania samej siebie o to, co narobiła, Sophie ma naprawdę wiele. No cóż, życie.
Ale chwila, myślicie, że to już koniec? Ależ skąd! Zbliża się bożonarodzeniowa przerwa, a Sophie, żeby zaoszczędzić na biletach na samolot, niemal do samych Świąt musi tkwić na Uniwersytecie. I wtedy, ni stąd, ni zowąd… tadam! Niespodzianka! Pojawia się CHŁOPAK.


 Okej, doskonale zdaję sobie sprawę, że to przewidywalne, w końcu w tytule książki jak byk stoi „Podaruj mi miłość”, ale nie czepiajmy się na siłę, dobrze? Skupmy się raczej na tym, co najważniejsze, a najważniejsze jest, żeby było miło, uroczo, świątecznie, żeby dobrze się czytało i żeby się w sercu robiło cieplutko. Na litość boską, chodzi w końcu o zbiór ŚWIĄTECZNYCH OPOWIADAŃ, a nie kandydata do Nagrody Nobla, no ludzie! A tutaj wszystko jest takie, jakie na Boże Narodzenie być powinno - jak najlepsza w swoim rodzaju mamina sałatka jarzynowa i makowiec babci – cudownie przewidywalne i przepyszne. Podaruj mi miłość. 12 świątecznych opowiadań nie zawodzi, a Coś ty narobiła, Sophie Roth? było dla mnie pstryczkiem w nos – nie sądziłam, że kiedykolwiek zachwycę się kilkudziesięciostronicowym opowiadaniem. A jednak.

A Ty? Dasz się zachwycić?

czwartek, 5 listopada 2015

Co wspólnego mają ze sobą księżyc i odwaga? #księżycmyśliwych

Podziwiam ludzi, którzy z podniesionym czołem mierzą się z trudnościami, jakie napotykają na swojej drodze.
Podziwiam ludzi, którzy decydują się spełniać swoje marzenia - nawet te, które wydają się być niezwykle trudne. 
Podziwiam ludzi odważnych. 


Czy sama jestem odważna? Chyba nie mnie to oceniać. Odważyłam się jednak (brawo ja!) dołączyć do akcji promującej książkę "Księżyc myśliwych" Katarzyny Krenz i Julity Bielak zorganizowanej przez Wydawnictwo Znak i Joasię Mentel z bloga Book me a cookie.

Dlaczego?

Dlatego, że udział w akcji wymagał ode mnie dużej kreatywności. Zadanie konkursowe polegać miało bowiem na stworzeniu wishlisty książek na dowolną okazję. Jeśli dowolną, to proszę bardzo, tadam! Dlaczego nie uczynić 6 dnia listopada Dniem Ludzi Odważnych?


Każda z tych książek, mniej lub bardziej mówi o ludziach odważnych.
Najdłuższy tydzień jest o tych, którzy chcą dołączyć do elitarnych oddziałów Navy SEALs.  
Świat równoległy napisał Tomek Michniewicz - człowiek, którego uważam za jednego z najodważniejszych (i najprzystojniejszych, a to nigdy nie jest wada :)) polskich reportażystów.
Świat według Janki, czyli rozmowa z Janiną Ochojską, nie wymaga nawet komentarza - jej nazwisko mówi samo za siebie. Tak samo jak tytuł książki Prokurator. Kobieta, która nie bała się morderców. I wreszcie Księżyc Myśliwych - bohater całej akcji. Wisienka na torcie.

Czas nocnych polowań.
Sylt wciąga. Miękką, mglistą przestrzeń wyspy otacza morze opowieści i tajemnic. Tutaj za sznurki pociąga piąty żywioł – księżyc.
Thomas znika. Po jego córce Sophie zaginął słuch, a jej przyjaciel Cyryl w zagadkowym wypadku traci pamięć. Wdowę po Thomasie odwiedza tajemniczy gość, którego urokowi trudno się oprzeć. Czy kluczem do wszystkiego okaże się muszla?
Z każdą kolejną fazą księżyca Sylt odkrywa swoje ponure sekrety, które łączą obcych ludzi więzami silniejszymi od więzów krwi.
Niepokój, tajemnica i niszczycielska siła żywiołów w Księżycu myśliwych splatają się w nieprzewidywalną opowieść o pogoni za wymykającą się prawdą i o ułudzie szczęścia. Ta mroczna, malarska i pełna smaków proza pulsuje zniewalającym rytmem przypływów i odpływów morza.
I że lepiej uważać, zwłaszcza o tej porze roku, gdy zachodzące słońce na naszych oczach spotyka się z Księżycem Myśliwych, który wzywa człowieka do ostatniego polowania, by mógł uzupełnić zapasy pożywienia przed nadejściem zimy. Jest wtedy chłodny i okrutny, i tak jasny, że na ziemi nic się nie ukryje, ani świeży trop, ani zwierzę.

https://instagram.com/p/9tnpWzvEae/?taken-by=zielona_cytryna
(kliknięcie na zdjęcie powyżej przeniesie was do strony internetowej księgarni znak.com.pl)

 A jak wyglądałaby Wasza lista?



#księżycmyśliwych #pełnomyśliwych #27października