Wędruję wzrokiem po zakurzonych półkach pełnych książek różnych gatunków. Irytują mnie kilogramy ciasno upchniętej, ograniczającej moją przestrzeń życiową makulatury, przez którą mam wrażenie, że wciąż brakuje mi powietrza.
Systematycznie pozbywam się ich, jedna po drugiej, oddając je w dobre ręce, sprzedając lub zamieniając symbolicznie na dużą Milkę, koniecznie Oreo lub z orzechami, bo właśnie te lubię najbardziej.
Wyrosłam z gromadzenia książek. Wyrosłam ze stojących na półkach masthewów, wyrosłam z deklaracji, że nigdy, ale to przenigdy nie pozbędę się Jane Austen. Wyrosłam z moje, moje książeczki, moje malusieńkie, kochaniutkie, niuch niuch, ale pachnie, ojejku, na półeczkę odłożę z nabożeństwem, ale najpierw przeczytam, tylko tak, żeby Boże broń nie zagiąć grzbietu.
Chyba nie lubię już papierowych książek
To wciąż miłe, kiedy stuk stuk, do drzwi puka listonosz z dużą kopertą, a w niej książka. Miłe, lecz coraz częściej kłopotliwe. Do księgarń zaglądam już tylko po to, żeby zajrzeć na dział z literaturą dziecięcą, bo a nuż coś dla syna znajdę. To ten wiek, że jemu dopiero literacko na świat, on się musi nasycić, jemu trzeba tej euforii, z której ja już powoli wyrastam.
Bo ja teraz czytnik, czytnik, CZYTNIK! Jest jak kochanek, którego pożądam namiętnie i nieopanowanie. Jest jak tchnienie świeżego powietrza, jak pojawiające się nagle wyjście z trudnej sytuacji, jak pierwszy promień słońca po tygodniu pełnym ciemnych chmur i deszczu. To już kilka miesięcy, od kiedy jesteśmy razem, a ja wciąż nie mogę się nim nasycić. Sama myśl o tym, że mogłabym wyjechać gdzieś, taszcząc ze sobą walizkę książek, jest niedorzeczna! Papierowe książki? Teraz, gdy poznałam i na własnej skórze doświadczyłam wygody czytnika? Nie ma mowy!
Wiem natomiast, że długo nie zabraknie tych, dla których książka to wyłącznie okładka, szeleszczące kartki i zapach farby drukarskiej. Tych, dla których duszę i magię ma w sobie tylko ta książka, której ciężar można poczuć w ręce i której przeczytanie wymaga czegoś więcej niż wielokrotne naciśnięcie klawisza zmiany strony. Papierowe książki są wieczne - twierdzą.
Dla mnie jednak e-book i czytnik to jedne z najlepszych i najwygodniejszych wynalazków w historii ludzkości. A papierowe książki? Tak szczerze i serio serio?
Im mniej, tym lepiej.
wtorek, 28 lipca 2015
poniedziałek, 27 lipca 2015
Nie drzwiami? Oknem! See Bloggers!
Po raz pierwszy nie dostałam się na See Bloggers. Nie i już. Niestety, nie udało Ci się zakwalifikować... coś tam, coś tam, nawet nie pamiętam już, czy brzmiało to właśnie tak. Gdy wiadomość zaczyna się od słowa niestety, wszystkie dalsze informacje w jakiś magiczny sposób się rozmywają i nie sposób przypomnieć sobie dalszego ciągu.
Ludziom jest przykro z wielu różnych powodów, a te, które dla innych stanowią koniec świata, dla mnie są jak dziura w ziemi, którą przechodzę, ledwo ją zauważając... i na odwrót.
Czy było mi przykro? Było.
Czy byłam wściekła, rozżalona i miałam poczucie niesprawiedliwości? Byłam i miałam.
Czy chciałam wpełznąć do mysiej dziury i nie wychodzić z niej do Bożego Narodzenia? Nie.
Nie, bo miałam dwa wyjścia.
Im jestem starsza, tym rzadziej dopada mnie ból dupy - powszechna przypadłość ludzi przekonanych o swojej wyjątkowości. Im jestem starsza, tym większą pokorę odczuwam wobec pewnych spraw. Im więcej wiem i im więcej widzę, tym większą mam świadomość własnych braków i własnej niedoskonałości. Gdybym nie odczuwała ich wszystkich, prawdopodobnie oznaczałoby to, że czas na terapię - narcyzm to nic eleganckiego. I wiecie, bywa, że to cholernie boli, gdy ktoś wyprowadza was z błędu. Gdy ktoś daje wam kosza. Gdy ktoś uznaje, że jesteście niewystarczająco dobrzy, niewystarczająco mądrzy albo niewystarczająco atrakcyjni i odwraca się na pięcie, odchodząc lub wysyłając wam maila, że Niestety...
Dlatego zaczęłam działać!
Zgłosiłam się na wolontariat, bo była to szansa, bym pojawiła się na See Bloggers, mimo że nie zakwalifikowałam się tam jako uczestnik. Osiągnęłam tym samym to, na czym zależało mi od samego początku - mogłam spotkać się z ludźmi, z którymi chciałam się spotkać i poznać tych, których chciałam poznać. Cała reszta to tylko dodatek.
Ludziom jest przykro z wielu różnych powodów, a te, które dla innych stanowią koniec świata, dla mnie są jak dziura w ziemi, którą przechodzę, ledwo ją zauważając... i na odwrót.
Czy było mi przykro? Było.
Czy byłam wściekła, rozżalona i miałam poczucie niesprawiedliwości? Byłam i miałam.
Czy chciałam wpełznąć do mysiej dziury i nie wychodzić z niej do Bożego Narodzenia? Nie.
Nie, bo miałam dwa wyjścia.
- Mogłam unieść się dumą, udać, że w ogóle mnie to nie obchodzi, walcie się, kółko wzajemnej adoracji, gardzę wami!, i próbować przekonać otoczenie i samą siebie.
- Mogłam zrobić wszystko, żeby na See Bloggers pojawić się i tak.
Im jestem starsza, tym rzadziej dopada mnie ból dupy - powszechna przypadłość ludzi przekonanych o swojej wyjątkowości. Im jestem starsza, tym większą pokorę odczuwam wobec pewnych spraw. Im więcej wiem i im więcej widzę, tym większą mam świadomość własnych braków i własnej niedoskonałości. Gdybym nie odczuwała ich wszystkich, prawdopodobnie oznaczałoby to, że czas na terapię - narcyzm to nic eleganckiego. I wiecie, bywa, że to cholernie boli, gdy ktoś wyprowadza was z błędu. Gdy ktoś daje wam kosza. Gdy ktoś uznaje, że jesteście niewystarczająco dobrzy, niewystarczająco mądrzy albo niewystarczająco atrakcyjni i odwraca się na pięcie, odchodząc lub wysyłając wam maila, że Niestety...
Dlatego zaczęłam działać!
Zgłosiłam się na wolontariat, bo była to szansa, bym pojawiła się na See Bloggers, mimo że nie zakwalifikowałam się tam jako uczestnik. Osiągnęłam tym samym to, na czym zależało mi od samego początku - mogłam spotkać się z ludźmi, z którymi chciałam się spotkać i poznać tych, których chciałam poznać. Cała reszta to tylko dodatek.
Zdjęcie zamieszczone przez użytkownika Agnieszka Baran (@zielona_cytryna)
Zdjęcie zamieszczone przez użytkownika Agnieszka Baran (@zielona_cytryna)
Zdjęcie zamieszczone przez użytkownika Agnieszka Baran (@zielona_cytryna)
Zdjęcie zamieszczone przez użytkownika Agnieszka Baran (@zielona_cytryna)
Zdjęcie zamieszczone przez użytkownika Agnieszka Baran (@zielona_cytryna)
Zdjęcie zamieszczone przez użytkownika Agnieszka Baran (@zielona_cytryna)
czwartek, 16 lipca 2015
Christian Eisert - Tydzień w Korei Północnej
Fascynuje i przeraża - Korea Północna to od kilkudziesięciu lat najbardziej tajemnicze państwo świata i nic nie wskazuje na to, by w najbliższej przyszłości coś się tu zmieniło. O Korei wiadomo przede wszystkim tyle, ile sama zdecyduje się ujawnić, a także ile opowiedzą ci, którym udało się z niej uciec oraz ci, którzy dostali się na jej terytorium jako turyści.
![]() |
| źródło |
Korea Północna kontroluje każdy, nawet najmniejszy element życia swoich mieszkańców. Wystarczy jeden nieostrożny ruch lub jedno nieopatrzne stwierdzenie i donos "życzliwego" niemal gwarantuje wysłanie do obozu pracy. Często z całą rodziną. Mimo to, niemiecki satyryk i aktor komediowy, zdecydował się przekroczyć granice tego przerażającego państwa z pełną świadomością, jak może skończyć się jego podróż, jeśli nie wykaże się dostateczną ostrożnością.
Czy były fajerwerki? I tak, i nie. Mam już za sobą kilka naprawdę fenomenalnych książek o Korei Północnej i moje oczekiwania w tym temacie są bardzo wysokie. Trudno powiedzieć, by Eisert swoją książką im sprostał. Jest dla mnie coś niesmacznego w fakcie, że z jego opowieści przebija gdzieniegdzie pewnego rodzaju pogarda zarówno dla Korei, jak i Koreańczyków, zupełnie jakby oni sami byli winni temu, że urodzili się w takim, a nie innym kraju. Czy moje odczucia są słuszne? Trudno powiedzieć. Być może nie zrozumiałam intencji autora, tego nie wykluczam. Nie znaczy to oczywiście, że książka jest zła. Zdecydowanie warto ją przeczytać, zwłaszcza jeśli jest się zainteresowanym KRLD - w sytuacji, gdy państwo to jest tak niedostępne dla ludzi z zewnątrz, każda relacja pochodząca od ludzi, którzy tam byli, jest na wagę złota. Dużo jest w niej "smaczków" i dużo wzmianek, które u człowieka wychowywanego w wolnym kraju wywołują uczucie niedowierzania. Sama na przykład wciąż nie jestem pewna, czy Koreańczycy są NAPRAWDĘ aż tak dumni ze swojego kraju jak to wynika z rozmów, które przeprowadził Eisert, czy po prostu są tak świetnymi aktorami. Jedno jest natomiast niemal pewne - jeszcze przez bardzo długi czas nie dowiemy się całej prawdy na temat Korei... O ile w ogóle poznamy ją kiedykolwiek.
Liczba stron: 376
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Ocena (1-10): 6 - dobra
poniedziałek, 6 lipca 2015
Boję się!
Rodzajów strachu jest tak wiele, jak rodzajów makaronu. Jest taki, że haha, śmichy-chichy, duchy? Jakie duchy!, w grupie niczego się nie boisz, ale do łazienki po ciemku przemykasz jakoś tak niepewnie.
Jest taki, że gdy idziesz pustymi ulicami późno w nocy, to się boisz, bo kosa w plecy to jednak kiepskie zakończenie wieczoru.
Jest też taki, najgorszy z najgorszych, który zamraża serce i podcina nogi, a w gardle rośnie kula i żołądek zawiązuje się w supeł.
Pierwszy biorę w ciemno, bo lubię się bać troszeczkę i kontrolowanie, ale faktem jest, że mój poziom strachu znajduje się na żałośnie niskim poziomie. Nie trzeba mi wiele, by zareagować tak, jak życzyłby sobie twórca mniej lub bardziej mrożącego krew w żyłach dzieła. Jestem jak przedszkolak obawiający się ciemności.
Przeraża mnie Stephen King. Przeraża mnie również Tess Gerritsen. Oboje inaczej, a jednak boję się i jego, i jej, i jeszcze wielu innych. Nie próbuję nawet zachowywać pozorów, bo wewnątrz mnie niemal od zawsze tkwi nie znikające: "a co, jeśli?".
A co, jeśli duchy istnieją?
A co, jeśli wiele światowych spisków to prawda?
A co, jeśli opętania to nie fikcja?
A co, jeśli na świecie istnieją rzeczy niewytłumaczalne?
Nazwijcie mnie durną, zaściankową, zacofaną i zidiociałą, śmiało, wezmę to na klatę.
I choć pewnie bardziej komfortowo żyłoby mi się z myślą, że wszystkie z wymienionych powyżej to wierutne bzdury, ta mniej racjonalna część mnie woli żyć ze świadomością, że "może jednak?". Jest w tym coś niezwykle ekscytującego, mimo że czasami na własne życzenie boję się jak skurczybyk.




