sobota, 27 czerwca 2015

Co czytasz, blogerze? #2 Igor Mróz, lepszawersjasiebie.pl

Przystojny i mądry - to zawsze wróży sukces. W drugiej odsłonie cyklu Co czytasz, blogerze?  rozmawiam z Igorem, człowiekiem, który nie boi się wychodzić z własnej strefy komfortu, choć oznacza to często robienie rzeczy niezwykle trudnych.

Igor jest autorem bloga Lepsza wersja siebie


Widziałam na Twoim fanpage’u, że czytasz Marka Aureliusza. Co Ci strzeliło do głowy?

Dobrze powiedziane - “czytasz go” (śmiech).  Rozmyślania to książka, którą usiłuję skończyć od roku i jeszcze mi się nie udało, mimo że jest bardzo cienka. A co mi strzeliło do głowy? Jest taki gość, który nazywa się Tim Ferriss – jest dość znany, szczególnie w zagranicznej blogosferze, ale i nie tylko – jest trendsetterem i mocno inspiruje ludzi. Pewnego razu słuchałem jego podcastu, w którym propagował filozofię stoicyzmu. Jedną z książek, którą wówczas polecił, były właśnie Rozmyślania Marka Aureliusza, mądrego stoika sprzed dwóch tysięcy lat. To interesujące, choć ciężkie stylistycznie i miejscami dość usypiające dzieło, ale czytam. Inną książką, którą Ferriss polecił, był Grek Zorba i jego łyknąłem w miarę szybko.

Rozumiem, że jeśli „męczysz go” przez rok, równolegle czytasz też coś innego?

W ubiegłym tygodniu miałem urodziny i od Asi z bloga Book me a cookie dostałem Ojca chrzestnego, z mojej listy książek, które chcę przeczytać. Znajduje się tam również World War Z, i ją dostałem z kolei od swojego najlepszego kumpla. Zacząłem ją dzisiaj czytać, bo właśnie skończyłem Ojca…  

I jakie masz przemyślenia po Ojcu chrzestnym? Dla mnie osobiście to jedna z najważniejszych książek, jakie czytałam w życiu.

Powiem ci, że super się czytało, książka jest mega wciągająca. Jednak myślę, że bardziej by mnie porwała, gdybym przeczytał ją piętnaście lat temu i nie widział wcześniej filmu. Jest świetna, ale nie zostawiła we mnie po sobie zbyt wiele. Bardzo wiele już przeczytałem w życiu, wiele przemyślałem i czasami jest po prostu tak, że książka potwierdza to, co już wiem, więc nie ma w niej dla mnie nic nowego.

A World War Z? Oglądałeś film?

Nie oglądałem filmu. Mam tak bardzo często, jak na przykład z Grą o tron. Nie widziałem serialu, a przeczytałem chyba cztery części książki.

Assasin's Creed, czyż nie?


Czy są jakieś książki lub konkretny gatunek, których nie przeczytałbyś nawet gdyby oferowano Ci za to pieniądze? Czyli coś, co z zasady uważasz za drętwe, nudne lub trywialne?

Przychodzą mi na myśl Harlequiny, będące dla mnie symbolem czegoś miałkiego i głupiego. Do tej samej kategorii zalicza się fantastyka za 2,50 zł, będąca najczęściej jedną wielką piramidalną bzdurą.

W jednym ze swoich tekstów napisałeś, że gdy byłeś młodszy, czytałeś na okrągło jedne i te same książki – jakie to były książki i dlaczego?

Te, które stały na mojej półce (śmiech). Na pewno książki Wiktora Suworowa, na przykład Akwarium albo Lodołamacz. Miałem fioła na punkcie historii II Wojny Światowej i Związku Sowieckiego. Była też pierwsza biografia Arnolda Schwarzeneggera Arnold. Edukacja kulturysty i ona bardzo wiele zmieniła w moim życiu. Połowa tej książki to jego wspomnienia, a połowa to plany treningowe. Zresztą to w ogóle była książka, która mnie kopnęła w dupę i zainspirowała do poważniejszych ćwiczeń kulturystycznych i wielu, wielu zmian w moim życiu. Czytałem ją wielokrotnie. No i wreszcie różne części Pana Samochodzika – te to czytałem chyba jakieś osiemset razy.

W związku z wspomnianym przez ciebie Schwarzeneggerem – jak  zapatrujesz się na popularne w ostatnich latach książki poruszające temat świadomości własnego ciała, ćwiczeń, motywowania się… Słowem, celebryckie poradniki?

Ciężko mi się jednoznacznie określić. Fajnie, że ludzie propagują coś takiego Na pewno wiele jest w tych książkach fajnych i mądrych rzeczy, ale ja mam z nimi mały problem, który wynika z mojego minimalizmu. Uważam, że przynajmniej 95% informacji w każdej z nich jest to powtórzenia. Przez nadmiar tego typu literatury, ciężko dotrzeć do czegoś naprawdę wartościowego. Ja na przykład, w tej chwili zaprzestałem czytania książek typu: jak ułożyć sobie życie, no bo co może być tam nowego i odkrywczego? Niestety często to bardziej narzędzie autopromocji, niż faktyczna chęć pomocy bliźniemu, którą deklarują autorzy. Gdyby chcieli pomóc bliźnim - po prostu polecili by im już istniejącą literaturę na ten temat.

A właśnie – minimalizm. Czy przekłada się on również na książki?

Jak najbardziej. Za pomocą Gumtree, OLX i tego typu serwisów, pozbywam się stopniowo tzw. czytadeł, czyli książek, do których nie ma po co wracać. Część książek wolę mieć w czytniku, część wolę pożyczyć… I tutaj znów wspomniana Asia jest świetnym źródłem książek (śmiech). Mam też na swojej liście zaznaczone na czerwono odwiedziny w bibliotece, ale póki co kompletnie ich nie potrzebuję. Wciąż mam w domu duży stos książek do przeczytania i sporą półkę z książkami. Nie chcę by urosła ilościowo, lecz jakościowo. Stopniowo pozbywam się tytułów, do których nie wrócę, zamieniając je na te, które naprawdę warto mieć na swojej półce.

Dużo podróżujesz, powiedz mi, czy zdarzyło ci się odwiedzić pewne miejsce tylko dlatego, że przeczytałeś o nim w jakiejś powieści?

Pierwsza myśl, jaka mi przyszła do głowy, to że odwiedziłem wioskę rodzinną Arnolda Schwarzeneggera w Austrii, taką zapyziała, którą ma z 300 mieszkańców. Ale à propos powieści, tak, odwiedziłem. Jak wspomniałem, jestem fanem Pana Samochodzika i trzy lata temu, ze swoją ówczesną dziewczyną, pojechaliśmy najpierw do Malborka, tam, gdzie działa się część Pan Samochodzik i Templariusze. Nawet znalazłem restaurację Nad Nogatem, gdzie Pan Samochodzik randkował z jakąś panną (śmiech). Później pojechaliśmy do Fromborka, gdzie rozgrywała się akcja innej części. Dobry przykład? Ach, i pewnego dnia odwiedzę na pewno pojezierze myśliborskie z Pan Samochodzik i Księga Strachów!

Czy jest książka, której nie przeczytałeś, a wiesz, że chyba powinieneś i wstydzisz się tego?

Nie.

Nie?

Nie. Jeśli chciałem, a nie przeczytałem, to po prostu nie miałem czasu i pewnie to nadrobię. Mam sporo książek na swojej liście do przeczytania, mam ją nawet gdzieś tam opublikowaną.

Czyli nie masz żadnych wyrzutów sumienia, że czegoś nie znasz?

Broń Boże nie mam, bo wiem, że poznam. Nie mam wyrzutów sumienia, że pewnie nie przeczytam np. Ulissesa, bo uważam, że życie jest przyjemnością, a nie katowaniem się książką, której się nie da przeczytać. Człowiek do książek dorasta… Na przykład do Ferdydurke. To paranoja lektur szkolnych! Prawdopodobieństwo, że trafimy na osiemnastoletniego czytelnika, który faktycznie to skuma i da sobie z tym radę, jest bardzo nikłe. Kiedy ja rok temu otworzyłem tę książkę, to ona zaczyna się od tego, że gość ma trzydzieści lat z hakiem i czuje, jakby był dzieckiem. Wszyscy dookoła są tacy bardzo dorośli i jego zdaniem chyba udają, więc on też będzie udawał… Przeczytałem to i powiedziałem sobie: cholera, to jest o mnie! I to było fajne, bo choć książka jest mega ciężko napisana, to, co było w niej na początku, było dla mnie kopem, żeby faktycznie ją dokończyć. I jak taki osiemnastolatek miałby mieć motywację, żeby ją przeczytać?

Czyli mówiąc krótko, zajęło ci piętnaście lat, by dorosnąć do Ferdydurke.

Dokładnie. Czyli być może kiedyś dorosnę też do Ulissesa.

środa, 24 czerwca 2015

Kip Thorne - Interstellar i nauka

Interstellar rozłożył mnie na łopatki trzy razy, choć oglądałam go zaledwie dwukrotnie. Ten trzeci raz to wisienka na gwiezdnym torcie w postaci książki Kipa Thorne'a, amerykańskiego astrofizyka, który pracował przy produkcji Interstellar jako konsultant naukowy.

źródło

Tyle tytułem wstępu. Nie ma absolutnie żadnego sensu, bym przybliżała, o czym napisał Thorne, bo jeżeli czytasz ten tekst, prawdopodobnie:
a) widziałeś już Interstellar i jesteś zainteresowany kwestiami naukowymi poruszonymi w filmie;
b) jeszcze nie widziałeś Interstellar, ale zastanawiasz się, czy warto (tak!);
c) nie widziałeś Interstellar, ale pasjonuje Cię astrofizyka i zawsze chętnie dowiesz się czegoś nowego;

To NIE JEST książka dla ludzi, dla których Mars i Milky Way to li tylko batony. Po prostu nie.

Zatem w skrócie: w Interstellar i nauka Thorne wyjaśnia - mniej lub bardziej zrozumiale, w zależności od zagadnienia - dlaczego w filmie Christophera Nolana Wszechświat został pokazany tak, a nie inaczej. Mamy tu trzy kategorie tekstów: teksty-prawdy, teksty-hipotezy i teksty-domysły, z czego niemal wszystkie są diabelnie ciekawe
W książce pojawia się mnóstwo (naprawdę mnóstwo!) kwestii do przemyślenia i ewentualnego przedyskutowania z ludźmi lepiej ogarniającymi temat. Jeden z wieczorów w ubiegłym tygodniu poświęciłam na przykład na dyskusję o asyście grawitacyjnej i latach świetlnych, a z soboty na niedzielę śniły mi się czarne dziury.
Ktoś mimo to mógłby zapytać - warto ją w ogóle przeczytać?
Odpowiadam zatem - a czy jest lepszy dowód niż ten poniżej?



Zdjęcie zamieszczone przez użytkownika Angie (@zrecenzujemy)

Tytuł oryginału: The Science of Interstellar
Liczba stron: 368
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka

Ocena (1-10): 8 - rewelacyjna

sobota, 20 czerwca 2015

Gillian Anderson - Nadchodzi ogień

Bywa, że udaję twardziela, ale tak naprawdę straszny ze mnie tchórz. Daruję sobie szczegóły, żeby zachować choć resztki godności, ale musicie wiedzieć, iż wystarczyło, żebym w książce Gillian Anderson przeczytała, że zwierzęta i dzieci nie bez powodu boją się ciemności. Koniec. Już było po mnie. 

źródło
I ja jestem matką, tak? I lada chwila zacznę tłumaczyć synowi, że potwory nie istnieją? Dobre sobie. Nie wiem, czy to kwestia pisarskich umiejętności tej świetnej aktorki, czy moja niska odporność na strachy, ale po plecach ciary pełzały mi raz czy dwa, albo nawet osiem. 

Ale do rzeczy.

Caitlin O'Hara jest główną bohaterką powieści, która na chleb i masło zarabia jako psycholog dziecięcy. Pewnego dnia (w każdej książce na świecie wszystko rozpoczyna się PEWNEGO DNIA, więc co niby innego mam napisać?) Caitlin zaczyna pracować z nastoletnią córką oenzetowskiego dyplomaty. Dziewczynę dopadają przerażające ataki, w trakcie których robi sobie krzywdę, wykonuje dziwaczne gesty i używa niezrozumiałego języka. Doktor O'Hara wykorzystuje całą swoją wiedzę, by pomóc dziewczynie, jednak na niewiele się to zdaje - przyczyna dziwnych zachowań nastolatki bardzo długo pozostaje nieodkryta. Ale krok po kroku... 

Czy było łał? Było i nie było jednocześnie, trudno powiedzieć. Na pewno nie jest to ten typ książki, która wgniata w podłogę i jeszcze na czytelnika na koniec spluwa, żeby nie było mu zbyt miło. Gdyby nie napisała jej Anderson, pewnie w ogóle nie przeszłoby mi przez myśl, żeby poświęcić jej swój czas. Ma swoje plusy, to fakt - w końcu to, że napędziła mi trochę stracha, jest plusem wystarczającym, by uznać ją za książkę przynajmniej przyzwoitą. Ale gdybym powiedziała, że urywa pośladki, bardzo mocno nagięłabym rzeczywistość. Po pośladkach ledwie smyra.

Tytuł oryginału: A vision of fire: A novel
Wydawnictwo: Wydawnictwo Literackie

Ocena (1-10): 5 - przeciętna

poniedziałek, 15 czerwca 2015

Jak skutecznie i bezboleśnie popełnić samobójstwo?

Nic już nie ma sensu. Jestem nikim. Nie chcę dalej żyć, chcę tylko, żeby przestało boleć. Żeby to wszystko się wreszcie skończyło. I tak nic dobrego mnie już w życiu nie spotka

Chcesz tego, prawda? Tak właśnie myślisz? Sposobów na popełnienie samobójstwa jest bardzo wiele. Ale chwila... dlaczego chcesz, żeby nie bolało? Przecież i tak jest Ci wszystko jedno.
A może... a może wcale nie jest?


Samobójstwo to kiepskie rozwiązanie. Takie ostateczne.
Nigdy więcej nie zobaczysz wschodu słońca.
Nigdy więcej nie usłyszysz ptasich treli w parku.
Nigdy więcej nie zjesz swojego ulubionego ciasta.
Nigdy więcej nie obejrzysz żadnego filmu.
Nigdy więcej nie przeczytasz żadnej książki.

Stracisz szansę na to, by los się odmienił.
Stracisz szansę na wielkie wygrane. Prawdziwą miłość. Chwile pełne szczęścia.
Stracisz szansę na to, by zobaczyć na własne oczy najpiękniejsze miejsca na Ziemi.

To, że TERAZ, w TYM MOMENCIE czujesz, że nic dobrego Cię już w życiu nie spotka, wcale nie znaczy, że taka jest prawda.
Są ludzie, którzy mogą Ci pomóc. Ba, są ludzie, którzy CHCĄ CI POMÓC! Którzy zrobią wszystko, by znów zaświeciło dla Ciebie słońce. Wykrzycz to, co Cię boli.
Jeśli wstydzisz się zwierzyć komuś bliskiemu, zadzwoń na któryś z telefonów zaufania. Czasami łatwiej jest porozmawiać z kimś, kogo się nie zna.

116 123 – Telefon zaufania dla osób dorosłych w kryzysie emocjonalnym

22 425 98 48 – Telefoniczna pierwsza pomoc psychologiczna

116 111 – Telefon zaufania dla dzieci i młodzieży

801 120 002 – Ogólnopolski telefon dla ofiar przemocy w rodzinie „Niebieska Linia”

800 112 800 – „Telefon Nadziei” dla kobiet w ciąży i matek w trudnej sytuacji życiowej
  
Nie jesteś sam. 
Nie jesteś sama.

sobota, 13 czerwca 2015

Co czytasz, blogerze? #1 Ania Andrzejewska, przewijak.es

Co czytasz, blogerze? to cykl rozmów z przedstawicielami blogosfery, w którym pytam, jak wygląda ich "literackie życie".
Moją pierwszą rozmówczynią jest autorka bloga Przewijak.es


Jesteś blogerką parentingową, masz dwuletniego syna i pracujesz zdalnie. Znajdujesz w ogóle czas na czytanie?

No pewnie! Praktycznie nie ma dnia, żebym czegoś nie czytała. Jeśli wyjątkowo nie jest to książka, to chociaż jakieś blogi, czy artykuły. Ba! Raz na pół roku zdarza mi się czytać głupoty na Pudelku! Staram się jednak czytać książki przed snem: przynajmniej "jeszcze jeden rozdział".

Czyli śmiało można uznać Cię za ten typ czytelnika, który zawsze musi mieć pod ręką jakąś książkę?

Tak. Jedną książkę kończę i tego samego lub następnego dnia zaczynam nową.

A co czytasz aktualnie?

Kontynuację „Malowanego Człowieka" – „Wojna w blasku dnia. Księga II" Petera V. Bretta.

Opowiesz w skrócie, o co w niej chodzi?

To fantastyka - w ciągu dnia ludzie żyją sobie spokojnie, a w nocy chowają się za magicznymi runami, bo ziemię opanowują demony z Otchłani. Książka opowiada o tym, jak ludzie zaczynają przeciwstawiać się zastanej rzeczywistości, nie chcą żyć w cieniu ciągłego zagrożenia - pragną walczyć. Fajna, zajawkowa książka, w której uwielbiam główne postaci - odważni liderzy, którzy zmieniają świat swoimi talentami i odwagą.

Wspominasz o fantastyce - czy przy wyborze lektury kierujesz się jakimiś szczególnymi kryteriami? Masz swój ulubiony gatunek lub wydawnictwo?

Chyba fantastyka to mój największy, jak to się mówi? - konik. Jednak nie zamykam się na inne pozycje, a moja półka z książkami do przeczytania i lista ebooków w Kindle jest niezwykle różnorodna. Książka musi mnie wciągnąć i zainteresować. Jeśli jest ciekawie napisana, przeczytam nawet Harlequina. A wydawnictwo? Wiesz, że jeśli chodzi o książki dla dorosłych, to w ogóle nie zwracam uwagi, kto wydał daną książkę?

Ale książki dla syna wybierasz na podstawie innych kryteriów?

Mam trzy ulubione wydawnictwa dla dzieci: Zakamarki, Babaryba i Dwie Siostry, jednak nie zamykam się na inne i jeśli jakaś książka jest fantastyczna, to nieistotne jest, kto jest jej wydawcą.

fot. Wioleta Galla

Skoro poruszyłyśmy temat literatury dziecięcej, nie mogę nie zadać Ci tego pytania - jaką książkę z lat dzieciństwa czy nastoletniości wspominasz z największym sentymentem?

Jako mniejsza dziewczynka uwielbiałam „Dzieci z Bullerbyn", bo kto nie lubił tej książki, co nie? Kiedy miałam 11 lat, mama przyniosła mi pierwszą część Harry'ego Pottera i się zaczęło. Byłam, jestem i będę fanatyczną psychofanką Harry’ego. Od tego zaczęła się moja miłość do fantastyki, którą połykam teraz setkami stron, razem z okładkami.

Kawałek kiełbasy dobrze obsuszonej - pamiętasz?

Oczywiście! ;) To chyba jedyna książka z dzieciństwa, którą wiem, że muszę przeczytać Młodemu. Niech wie, że poza tabletami i aplikacjami można przeżywać niesamowite przygody w realu - z bykami, starszymi braćmi i tak dalej! O, jeszcze „Ania z Zielonego Wzgórza"! To przez nią przecież mam teraz - od 10 lat - rude włosy. Brakuje mi tylko Zielonego Wzgórza, chociaż gdyby się dobrze przyjrzeć lasom, w których mieszkam...

Niech zgadnę: kochałaś się w Gilbercie, chciałaś nosić sukienki z bufiastymi rękawami i chodzić na proszone herbatki?

W Gilbercie się kochałam, ale nigdy nie lubiłam bufiastych rękawów i proszonych herbatek, chyba że z nalewką malinową! Tak naprawdę wszystkich siedem części Ani przeczytałam dopiero w trakcie ciąży, a tylko pierwszą jako nastolatka. Uwielbiałam wyobraźnię Ani, jej szalone przygody i niesamowitą spontaniczność. Zawsze chciałam być taka, jak ona.

W tym momencie aż prosi się, by zapytać, jaka książka - prócz tych, o których już wspomniałaś - wpłynęła na Twoje postrzeganie otaczającego Cię świata? Chodzi mi o to, czy było kiedyś tak, że zamknęłaś jakąś książkę i pomyślałaś sobie: "cholera, teraz wszystko się zmieni!"

Może to nie tyle same książki, co cała filozofia buddyjska, którą poznałam właśnie przez książki, ale zagłębiłam się w nią już poprzez kontakt bezpośredni. Mogę więc śmiało powiedzieć, że książki Lamy Ole Nydahla zmieniły moje postrzeganie rzeczywistości, jednak zamiana teorii książkowej w buddyjską praktykę to już zupełnie inna bajka.

Co w buddyzmie uderzyło Cię najmocniej?

W książkach uderzyło mnie, że postrzegania świata oczami buddysty jest w sumie bardzo proste i że wielu ludzi nawet o tym nie wiedząc, tak właśnie żyje - w myśl filozofii buddyjskiej. Wiem, że nie każdy musi i chce się określać, i oznajmiać swoją przynależność, ale ja tego właśnie potrzebowałam. W skrócie chodzi o to, żeby żyć tu i teraz - ani przeszłość, ani przyszłość nie jest tak ważna, jak to, co się dzieje obecnie. Najważniejszy jest nasz umysł i to, jak z nim pracujemy - poprzez medytację i wiedzę teoretyczną. W teorii jest trochę trudniej, ale przyjaciele buddyści czuwają, pomagają i wspierają. To jest niesamowite. Zresztą temat buddyzmu można wałkować przez wiele godzin, a ja wolałabym nie palnąć jakiejś głupoty, więc zadaj mi, proszę, kolejne pytanie.

Dobrze, więc uwaga, teraz będzie takie z gatunku trudnych. Czy jest książka, której nie przeczytałaś, choć wydaje Ci się, że powinnaś, i wstydzisz się tego? Jeśli tak, to jaka?

Oj, muszę się przyznać bez bicia - takich książek jest bardzo dużo – „Ptasiek”, „Buszujący w zbożu”, „Zabić drozda”, „Tessa D'Urberville”, „Chłopiec z latawcem”, Biblia i wiele innych. Mogłabym wymienić Ci przynajmniej kilkadziesiąt pozycji, bo mam całą listę książek, które koniecznie muszę przeczytać. Same nazwiska mówią za siebie: Wharton, Tołstoj, Dostojewski, Dickens, Brönte i tak dalej. Moją ambicją jest przeczytać wszystkie 100 tytułów z listy BBC, dopiero wtedy odetchnę z ulgą. Albo znajdę kolejną listę książek, które koniecznie muszę przeczytać. Przyznam się jeszcze do czegoś, chociaż moja ukochana nauczycielka języka polskiego z gimnazjum będzie niepocieszona. Po „W pustyni i w puszczy" nie przeczytałam ani jednej lektury, aż do czasów studiów. Bazowałam na streszczeniach, co przyniosło mi lepsze efekty niż gdybym miała przeczytać całe lektury.

Mam zatem dla Ciebie świetną propozycję: jak skończysz "Wojnę w blasku dnia", zabierzesz się za "Buszującego w zbożu", co Ty na to? A tak całkiem na poważnie - czy Twoje czytelnicze plany na najbliższe tygodnie obejmują którąś z tych pozycji?

Smutno mi, że to piszę, ale nie... W kolejce czeka „Nadchodzi ogień” Gilian Anderson, "Magia słów" – to poradnik jak pisać - i.... w sumie, kolejną niech będzie „Buszujący...". Tak, to doskonały pomysł. ;)

Trzymam za słowo, sprawdzę! Kupisz, czy pożyczysz? Jak z tym u Ciebie bywa? Wolisz biblioteki, czy raczej nie możesz oprzeć się posiadaniu jak największej liczby książek?

„Buszującego..." mam w wersji elektronicznej, jak ostatnio większość książek. Kiedyś byłam stałą bywalczynią bibliotek, potem książki kupowałam lub pożyczałam od znajomych. Obecnie, w duchu życia w minimalizmie, kupuję tylko te książki, które chcę mieć na półce, a najwięcej pieniędzy inwestuję w ebooki. Chociaż na mojej półce „do przeczytania” znajduje się przynajmniej 10 sztuk. Większość pożyczona. Ostatnio kupiłam kolejną część książki „Diabeł ubiera się u Prady", ale tylko dlatego, że lubię mieć całe kolekcje książek. Gdyby nie to, pewnie wystarczyłby mi ebook.


poniedziałek, 8 czerwca 2015

Remigiusz Mróz - Kasacja

Migało mi Kasacją zewsząd. W pewnym momencie bałam się nawet, że z lodówki zaraz wyskoczy mi Mróz... taki żart, bo wiecie, w zamrażalniku JEST mróz...
Za sucho?
Mhm.

Opierałam się jak nieśmiała dziewica przed pierwszym razem, twierdząc, że nie, na pewno nie, żadnego Polaka, be i fuj. Możecie się domyślić, jak się to skończyło. Dziewice zwykle ulegają, więc i ja uległam, a potem było: jeszcze! Taaaak... jeszcze!



Wiem już, skąd ta euforia. Wiem już, skąd zachwyty, ciepłe słowa, maślane oczy, uśmiechy od ucha do ucha, książkowy kac i chęć na klina. Kasacja, gdyby ją przenieść na ekrany telewizorów, byłaby serialem doskonałym, bo ma WSZYSTKO, dosłownie WSZYSTKO, czego potrzeba.
Kordian Oryński - trochę jak Mike Ross z Suits, czyli im dalej, tym ciekawiej.
Joanna Chyłka - nie żadna Ally McBeal, tylko baba z żelaznymi jajami i ciętym językiem, fantastyczna!
Kormak - wisienka na torcie!

Użyłam już czterech wykrzykników i bardzo mocno staram się nie użyć kolejnych. I my się, moi mili zachwycamy skandynawskimi kryminałami*, gdy pod nosem mamy MROZA? Dajcie mi jego adres, wyślę mu butelkę dobrej whiskey! (piąty)

 WCIĄŻ JESTEM W SZOKU! (szósty)


Reszta niech pozostanie milczeniem. Kasację trzeba CZYTAĆ, a nie o niej pisać!

* ja nie, ale uznajmy że skoro są one tak popularne w PL, uznajmy, że zachwyceni są nimi wszyscy.



Liczba stron: 496
Wydawnictwo: Czwarta Strona

Ocena (1-10): 8 - rewelacyjna
 

piątek, 5 czerwca 2015

Nie twoje, nie ruszaj!

Piaskownica to pole bitwy, lecz najcięższe działa wytaczają tam nie dzieci, a ich matki. Zwykle bywa spokojnie...

- Moje, moje, nie lusaj! 
- Mateuszku, zostaw łopatkę dziewczynki, bo się nią teraz bawi - podchodzę, mówię stanowczo i szykuję się na trochę krzyku i trochę płaczu. On, o dziwo, bez sprzeciwu zostawia. Raz, drugi, trzeci, ósmy. A mówią, że dwulatkowi wytłumaczyć się nie da. Też coś.


Każdy zestaw zabawek nowo przybyłego dziecka witany jest przez mojego syna z ogromnym entuzjazmem. Podchodzi ciekawy, kuca, wyciąga rączkę i...
- To jego, nie ruszaj! - odzywam się nie ja, lecz matka dziecka. Młode nowo przybyłe ni słowa. Obserwuję wszystko z niedaleka, nie podchodzę, niech się dzieci uczą. Scenariusz powtarza się po raz drugi. Rączka i... Nadciągam, synu! - krzyczę w myślach.
- Mateuszku, należy zapytać, czy wolno ci pobawić się zabawką innego dziecka - tłumaczę, biorąc na ręce wierzgającego się i rozżalonego dwulatka. Łzy jak grochy spływają po jego policzkach, więc mnie też jest trochę przykro i tłumaczę, tłumaczę, tłumaczę, choć on i tak nie potrafi jeszcze zapytać o pozwolenie, nie dzieli zabawek na moje i twoje, bo w piaskownicy przecież można bawić się wszystkim, prawda mamo?

Nie, synku kochany. Nieprawda. W piaskownicy, jak wszędzie w życiu, obowiązują zasady. I choć zwykle są one mocno liberalne, a zabawki lądujące w piaskownicy w magiczny sposób stają się wspólne i wszystkie maluchy bawią się tym, co akurat wpadnie im w oko, nie wolno pod żadnym pozorem  robić dwóch rzeczy. 

  1. Nie wolno wyrywać zabawki z rąk innego dziecka, gdy się nią bawi.
  2. Nie wolno zabierać zabawki dziecku, które się na to wyraźnie nie zgadza.
Tylko tyle i aż tyle. I spróbuj to teraz wytłumaczyć dwulatkowi...



środa, 3 czerwca 2015

Marek Krajewski, Jerzy Kawecki - Umarli mają głos

Poszłam do łóżka z patologiem sądowym. Niestety, choć niezły jest w krojeniu zwłok i ważeniu narządów wewnętrznych, w łóżku sprawdził się kiepsko. Takie życie. 


Wiele jest rad, którymi w dobrzej wierze raczą nas obcy nam ludzie. Będę dziś jednym z nich, a moja rada na ten tydzień brzmi następująco: nie polecam czytania o gnijących zwłokach tuż przed snem, jeśli nie masz ochoty spotykać ich przez całą noc we wszystkich swoich snach, 0/10.

Umarli mają głos, bo o niej chcę napisać, to napisana przez Marka Krajewskiego książka o mniej i bardziej krwawych kryminalnych zagadkach z przeszłości, wzbogacona przez Jerzego Kaweckiego o wiedzę z zakresu medycyny sądowej. Zapowiadało się nieźle, a skończyło zakalcem i niestety, to zdecydowanie jedno z  moich największych książkowych rozczarowań tego roku. Dowiedziałam się na przykład, że niespecjalnie odpowiada mi styl Krajewskiego i jeżeli to, co pokazał w Umarli mają głos jest jego standardowym sposobem pisania, nie mam ochoty na więcej. Dziękuję, postoję.

Przeraża mnie, że historie opowiedziane przez autorów zdarzyły się naprawdę, a nie są jedynie wytworem niczyjej bujnej wyobraźni. Przeraża, bo przyjemniej byłoby mi żyć z myślą, że ludzie tak naprawdę nie są zdolni do makabrycznych czynów, bo te zdarzają się wyłącznie na ekranach kin i naszych telewizorów. Niestety, wishful thinking, moi mili. To nie jest przyjemna lektura, ale nikt nie mówił, że taka będzie. Problem jednak w tym, że myślałam, że będzie chociaż ciekawa. Oceny wysokie, recenzje doskonałe, wszyscy hurra, konfetti i balony.
Niestety, nie dla mnie.


Liczba stron: 304
Wydawnictwo: Znak

Ocena (1-10): 4 - może być

poniedziałek, 1 czerwca 2015

Z dzieciństwa pamiętam...

Trzepak, przy którym toczyło się życie.  
Murek przed blokiem, na którym siedzieliśmy z dzieciakami z bloku, a oprócz nas przesiadywały na nim też malutkie, czerwone robaczki. 
Rękę, o której mówiono, że mieszka w przejściu pomiędzy klatkami schodowymi na ósmym piętrze - ja, na siódmym, drżałam z przerażenia za każdym razem, gdy wysiadałam z windy.



Słonecznik w czarnych łupinkach sprzedawany za 10 groszy w sklepie za ulicą.
Lody wodne, mrożone w folii.
Wieczorne próby przed Pierwszą Komunią i bieganie wokół starej, białej kaplicy.
Konkurs Mini Playback Show, na który przebrałam się za Emmę ze Spice Girls. 
Jak tu ciemno! 
Jak tu ciemno! 
Mama, mama, 
Posiedź ze mną! 
Za firanką ktoś się chowa, 
Czarne skrzydła ma jak sowa. 
Popatrz, popatrz, tam wysoko 
świeci w mroku jego oko! 
Czy on tutaj nie przyleci?
Czy on nie je małych dzieci? 
Mama, powiedz mu: "A kysz!"
Mama, śpisz?
Czarodziejkę z Księżyca.
Podchody, walenie ręką w metalowe drzwi od schowka przy klatce schodowej i spalone gary!
Mleko, z którym pod babciny blok przyjeżdżał pan o ciemnych, przerzedzonych włosach.
Waniliowy serek homogenizowany w prostokątnym, plastikowym opakowaniu.
Ville Valo
Miałam 12 lat!!!
Tryliardy chłopaków, w których zakochiwałam się na zabój.
Długie powroty ze szkoły i kupowanie kwaśnych, musujących cukierków na sztuki.
Akademię, w trakcie której razem z dziewczynami z mojej klasy tańczyłyśmy do Blue Eiffel 65, a ja miałam na sobie szare dresy z granatowym lampasem.
Wypożyczane z biblioteki książki z serii Nie dla mamy, nie dla taty, lecz dla każdej małolaty
Milówkę, poznanego tam Kubę, z którym siedzieliśmy na wzgórzu przed zachodem słońca i zabawę w chowanego po ciemku z wszystkimi dzieciakami w okolicy.
Łebę, najlepsze gofry na świecie i Zieloną doliną idzie mrówka, mała mrówka bigbitówka... śpiewane przez całą drogę na wydmy.

Kiedy i dlaczego minęło to tak szybko?