poniedziałek, 28 kwietnia 2014

Philippe Auclair - Thierry Henry. Samotność na szczycie

Jeśli wysoką jakość książki można mierzyć tym, jak wiele przyjemnych wspomnień wywołuje w czytelniku, to biografia Thierry'ego Henry jest po prostu doskonała. Co najlepsze - plusów w tej biografii jest o wiele więcej.

Thierry Henry to klasa sama w sobie, jeden z najlepszych piłkarzy w historii oraz najlepszy strzelec w historii reprezentacji Francji. I ciastek, bo wyjątkowej urody odmówić mu nie można, a ponieważ jestem kobietą, nie mogę przejść obok tego faktu obojętnie, prawda?
Henry to na dodatek jeden z ulubionych piłkarzy mojej młodości. Wczesnej młodości, pragnę dodać, bo chodzi o czasy gimb gimnazjum. Arsenal Londyn i AC Milan były klubami, które kochałam, a choć moimi ulubieńcami byli wówczas Filippo Inzaghi i Robert Pirès, Thierry Henry znajdował się bardzo wysoko na mojej prywatnej topliście.

środa, 23 kwietnia 2014

#yotokio, czyli o tym, kto zrobił mi dobrze w Lany Poniedziałek

Są rzeczy, które wprowadzają mnie w stan przyjemnej euforii. Czuję się wypełniona maleńkimi bąbelkami radości, morda mi się uśmiecha od ucha do ucha i jest mi po prostu świetnie. Dobra książka, pyszny obiad, seks, słoneczny poranek... i filmy Krzyśka Gonciarza.

Gdy dowiedziałam się, że Krzysiek jedzie do Japonii realizować duży projekt, w którym pokaże na swoim kanale na YouTube Japonię "swoimi oczami", czułam, że może być nieźle. Ale to, czego oczekiwałam, a to, co otrzymałam jako widz, to dwie różne rzeczy. Koniec końców zostałam rozpieprzona na cząsteczki elementarne, bo Krzysiek zrobił coś, czego nigdy przedtem nie widziałam.

A to było tak... 

środa, 16 kwietnia 2014

Alexandra Bracken - Mroczne umysły

Była sobie książka. Niezła całkiem, w jeden dzień przeczytałam, tak mi się podobała. A potem jakimś cudem o niej zapomniałam i to było słabe, bo miałam o niej napisać.
Dziś rano, gdy już sobie o niej przypomniałam (odkurzałam półki z książkami...), pomyślałam, że skoro na dwa tygodnie zapominam o książce, o której muszę napisać, to albo ona wcale nie jest taka super, jak myślałam, albo zaczynam się starzeć i dopada mnie skleroza. 


I dzisiaj będzie właśnie o tej książce. No dobra, teraz już bez jaj.

Amerykańskie nastolatki dopada epidemia OMNI - ostrej młodzieńczej neurodegeneracji idioatycznej. Nie ma tu jednak żadnej wysypki i plucia krwią, nic z tych rzeczy. OMNI sprawia, że cierpiące na nią dzieciaki obdarzone są nadzwyczajnymi zdolnościami parapsychicznymi. Przesuwanie przedmiotów, czytanie w myślach, niszczenie rzeczy, które aż proszą się o to, by wysadzić je w powietrze... mogłaby być z tego czysta rozpierducha. Nic dziwnego, że dorośli narobili w majty. Na własnej piersi nieświadomie wyhodowali sobie stadko parapsychicznych freaków i musieli coś z tym zrobić. Tak naprawdę bali się po prostu o swoje tyłki, ot cała filozofia. Co więc zrobili? Powsadzali dzieciaki do obozów, które niemalże do złudzenia przypominały obozy pracy i obozy koncentracyjne. Do jednego z takich obozów trafiła główna bohaterka powieści, Ruby. I ma przerąbane, co tu dużo mówić. 

Wiecie, dawno już doszłam do wniosku, że Wydawnictwo Otwarte ma dobrego nosa i wie, co warto na polskim rynku wydać. Nie jestem nawet w stanie zliczyć, ile ich książek podbiło już moje serce, a Mroczne umysły to kolejna, którą zaliczam do bardzo dobrych. Zaczynam się przyzwyczajać, że z ich stajni wychodzą wyłącznie zwycięskie konie, że pozwolę sobie na porównanie tego rodzaju. 
Dystopijna powieść Bracken, wydawałoby się, że skrojona na miarę dla przeciętnego nastoletniego czytelnika, wcale mnie nie rozczarowała, choć nastolatką nie jestem już od jakiegoś czasu. Zgrabnie poprowadzona akcja, oryginalna fabuła, przyzwoity język... nie pamiętam, by w trakcie czytania zapalała mi się w głowie czerwona lampka zwiastująca książkową katastrofę. Jest po prostu bardzo dobrze.

Tytuł oryginału: The Darkest Minds
Tłumaczenie: Maria Borzobohata-Sawicka
Ilość stron: 456
Wydawnictwo: Otwarte

Ocena (1-10): 7 - bardzo dobra




niedziela, 13 kwietnia 2014

Co nowego w bibliotece?

Od pierwszej chwili, w której zapisałam się do Wojewódzkiej i Miejskiej Biblioteki Publicznej w Gdańsku, trwam w zachwycie. Niezmiennym zachwycie, pozwolę sobie dodać, bo WMBP wyposażona jest DOSKONALE, a nowości często dostępne są już dwa, trzy tygodnie po premierze... o ile ma się szczęście i regularnie przegląda się internetowy katalog z nowościami, w przeciwnym razie trzeba rezerwować i czekać.

Ja mam szczęście, ale czy mają je inni? Problemem wielu bibliotek, zwłaszcza tych w mniejszych miastach, miasteczkach i wsiach, jest niedostatek funduszy pozwalających na regularne doposażanie bibliotek w wydawnicze nowości. Nie wiem, jak radzą sobie w takiej sytuacji biblioteczni decydenci, ale stawiam, że skromny budżet pozwala im na kupno wyłącznie najpopularniejszych i najbardziej poczytnych książek. Dofinansowanie dofinansowaniem, lecz co miesiąc na rynku wydawniczym pojawia się kilkadziesiąt dobrych książek i nie wszystkie można kupić. W Gdańsku prawie każda książka GDZIEŚ się znajdzie. Jak nie w jednej filii, to w drugiej, a jak nie w drugiej, to w dwudziestej. Jeśli komuś zależy, wsiądzie w autobus i pojedzie na drugi koniec miasta, żeby książkę zdobyć, ale niestety nie wszyscy i nie wszędzie mają taką możliwość.

poniedziałek, 7 kwietnia 2014

Na chłodno o trupach (The Walking Dead, sezon 4 - spoilery!)

Zdaje się, że im dalej w las - dosłownie! - tym gorzej. Zaczęło się od hershelowej farmy, na której ci-którzy-przetrwali wiedli sobie sielsko anielski żywot i liczyli, że ten stan rzeczy uda im się utrzymać aż do nieskończoności i nawet o jeden dzień dłużej. Sorry, nie wyszło. 
Później było WIĘZIENIE - idealne miejsce do przetrwania zombie apokalipsy? Eee... nie. Jeśli liczysz na to, że uda ci się tam przetrwać, masz jak w banku, że znajdzie się psychopata, który będzie próbował cię stamtąd wypędzić. A gdy wypędzi...

Czwarty sezon The Walking Dead to boleśnie wręcz widoczne cięcia budżetowe. Przez większość czasu grupy (grupki...) bohaterów wędrują przez lasy i zarośla, a fabuła ograniczona jest właściwie wyłącznie do analizy psychologicznej poszczególnych postaci. Mamy więc zbliżenie na tragiczne losy Michonne, która postanowiła umartwiać się obecnością zombie-chłopaka i zombie-przyjaciela, których niczym pieski obronne prowadziła ze sobą na smyczy. Mamy też Carla nie-jesteś-mi-do-niczego-potrzebny-tato, który próbuje zmierzyć się ze swoją wyimaginowaną dorosłością, co natychmiast obalają... drzwi, o które chłopak rozbija się boleśnie, gdy próbuje je wyważyć. Jest także mała śliczna psychopatka próbująca zaprzyjaźnić się z zombiakami i zabijająca swoją siostrę (w końcu po co mieć żywą siostrę, skoro można mieć siostrę zombie, prawda? To logiczne!), a oprócz niej również skrzywdzony przez życie i ojca alkoholika Daryl oraz Beth, dla której priorytetem tego sezonu jest znalezienie alkoholu (czy ktoś oprócz mnie liczył na to, że Daryl i Beth nie wytrzymają napięcia i wylądują razem w łóżku na podłodze?).

Ach, zapomniałabym też o jęcząco-mazgającym się Glennie, który z doskonale zapowiadającej się postaci, już jakiś czas temu strącony został do poziomu Dany Brody z Homeland (if you know what i mean...). O reszcie nie warto nawet wspominać, choć... a właśnie, czekajcie. 

RICK. 

Rick miał być chłopem z jajami. Wiecie, jest gliną, co od razu postawiło go na naturalnej pozycji przywódcy grupy. Przez pewien czas dawał sobie radę, a potem przyszła buba. Jego żona umarła, więzienie upadło i wszystko trafił szlag. Załamka. Nie mogłam patrzeć na tę jego rezygnację i stany depresyjne, po prostu dostawałam szału. Człowieku, weźże się w garść, do cholery! Ciężkie czasy, zombie wszędzie, nie ma papu, nie ma wody, zróbże coś! Myślałam, że dla Ricka nie ma już ratunku, a tu niespodzianka! Pisnęłam z radości, kiedy w ostatniej scenie sezonu włączył mu się beast mode. Jest nadzieja! 

Natomiast głupotą głupot sezonu czwartego było wejście połączonej grupy Glenna i Maggie do Terminus. No hej, ludzie, co z wami?! Wokół ani śladu żywej duszy, Terminus zamiast być zamknięty na cztery spusty i zabezpieczony przed zombie, wita przybyszów z otwartymi ramionami bramami... wtf? I to mięsko smażone na grillu? Czy was do reszty pogięło? Woodbury nic ich nie nauczyło, nic a nic. Pragnienie znalezienia bezpiecznego schronienia wypleniło z ocalałych resztki zdrowego rozsądku. Nawet grupie Ricka się nie udało, choć plan mieli całkiem przyzwoity... do czasu. Wygląda na to, że w kolejnym sezonie przybędą posiłki (dosłownie?). Carol, Tyreese i niemowlę.

niedziela, 6 kwietnia 2014

Literacki snobizm - a fe!

Z czytaniem jest jak z jedzeniem. W poniedziałek pomidorowa z niedzielnego rosołu, w czwartek halibut z ze smażonymi kwiatami cukinii. I nikt ci nie ma prawa powiedzieć, że pomidorowa jest chujowa, bo halibut rządzi.

Był taki czas w moim życiu, że o czytanych przeze mnie książkach wypowiadałam się bardzo ostrożnie. W liceum to było, a liceum to takie lata, kiedy człowiekowi wydaje się, że rozumy wszystkie zjadł, strawił i wysrał, a to, co w nich najlepsze, zachował dla siebie. I taka właśnie byłam. Z poziomu gimnazjum i książek z serii Nie dla mamy, nie dla taty, nie dla każdej małolaty przeszłam na wyższy level i jarałam się serią Archipelagi wydawnictwa W.A.B. Tak się jarałam, że strach. Żydówek nie obsługujemy Sieniewcza lizałam mentalnie. Biało-czerwony Bieńkowskiego i jego tekst o zwisiorze, miękasie i pochwiaku kochałam. Gdzieś w tym wszystkim była też Agnieszka Drotkiewicz (chyba nie W.A.B.) ze swoim Paris London Dachau, a ja wzleciałam pod niebiosa i chciałam być nią, chciałam tak pisać!  

piątek, 4 kwietnia 2014

Jarosław Sokołowski, Artur Górski - Masa o kobietach polskiej mafii

Nie przypuszczałam, że jakakolwiek książka dotycząca polskiej przestępczości zorganizowanej zrobi na mnie większe wrażenie, niż wydany jesienią ubiegłego roku Nowy alfabet mafii.

Zrobiła. 


Kiedy przeczytałam ostatnią stronę książki Jarosława Sokołowskiego i Artura Górskiego Masa. O kobietach polskiej mafii... wbiło mnie w fotel. Przeczołgała mnie ta książka straszliwie, poczułam się poturbowana i rozbita na cząsteczki elementarne. 

Cytat pierwszy (o wyborach miss):
Powiem Ci szczerze – środowisko dziewczyn startujących w wyborach miss było naprawdę specyficzne, zepsute do cna. Czasami trudniej było zbajerować prostytutkę w burdelu niż misskę. Pamiętaj, że to nie były jakieś zakompleksione tłumoki, ale piękne dziewczyny, często po studiach, z dobrych domów. Takie, które, przynajmniej teoretycznie, mogły wybierać spośród najlepszych partii i ostentacyjnie się cenić. (rozdział 2)