środa, 26 czerwca 2013

S.B. Hayes "Jad. Chcę ukraść twoje życie"

Tytuł oryginału:Poison Heart
Tłumaczenie: Patryk Dobrowolski
Ilość stron: 400
Wydawnictwo: Zielona Sowa


Wyobraźcie sobie, że wiedziecie bezproblemowe, szczęśliwe życie, do którego ni stąd ni zowąd wkracza ktoś, kto stawia sobie za cel zniszczenie wszystkiego, co daje wam radość i satysfakcję. Z taką właśnie sytuacją musiała zmierzyć się Katy, bohaterka książki Jad autorstwa S.B. Hayes. W życiu dziewczyny pojawia się nagle Genevieve, która mówi jej wprost, że zamierza ją zniszczyć. Katy, początkowo mocno zdezorientowana, przestraszona i rozwścieczona całą sytuacją, z biegiem czasu postanawia stawić czoła złośliwej rówieśniczce. Z pomocą przyjaciela z dzieciństwa, Luke'a, przeprowadza śledztwo mające na celu odkrycie prawdy o Genevieve. Ta jednak wciąż jest o krok do przodu przed Katy, która chwilami traci wiarę w odkrycie prawdy. 
Książkę S.B. Hayes oceniam, mówiąc szczerze, dość średnio. Ma wprawdzie wiele plusów i czyta się ją z zainteresowaniem, ale oprócz plusów posiada także sporo wad. Do tych pierwszych zaliczyć należy dość interesujący pomysł na fabułę. Mamy więc prześladowaną przez tajemniczą rówieśniczkę dziewczynę i tajemnicę z przeszłości do rozwikłania. Niestety, czytelnik jest w stanie dość szybko domyślić się, co łączy dwie dziewczyny, choć samo zakończenie powieści mocno zaskakuje. Kolejnym minusem był dla mnie dość prosty język powieści, nie wiem jednak, czy nie wynika to po prostu z faktu, że Jad jest książką raczej dla młodych czytelników, którym taki język odpowiada. Tak czy siak, proste dialogi i momentami mocno infantylne wypowiedzi potrafiły odebrać mi część przyjemności z czytania. 
Mimo mojej krytycznej opinii, muszę przyznać, że powieść S.B. Hayes jest dość przyzwoitym thrillerem psychologicznym dla młodzieży. W tej kategorii prezentuje stosunkowo dobrze. Starszych czytelników może rozczarować, ale umówmy się - starsi czytelnicy mogą sięgnąć po inną książkę.

poniedziałek, 17 czerwca 2013

"Żywe trupy (tom 1 i 2)" - słuchowisko

Pamiętam, że moje pierwsze spotkanie z serialem "The Walking Dead" miało miejsce, gdy pogoda była tak paskudna, że ciarki przechodziły mnie na sam widok paskudnej mgły za oknem. Obejrzałam dwa lub trzy odcinki pod rząd, a pod koniec trzeciego mój pies kręcił się pod drzwiami, domagając wyjścia na zewnątrz. Spacerowaliśmy pustymi, osiedlowymi alejkami, a ja, wciąż mając przed oczami sceny z serialu, zastanawiałam się jak by to było, gdyby "zombie apokalipsa" nastała w rzeczywistości. Po plecach przebiegał mi dreszcz, co było rzecz jasna zupełnie irracjonalne, ale tak już mam - jeśli obejrzę coś choć odrobinę przerażającego, miękną mi nogi. Od tamtego momentu minęło wiele czasu, kolejne sezony serialu ujrzały światło dzienne (wszystkie oczywiście obejrzałam!), a tu nagle, ni stąd ni zowąd dotarła do mnie informacja, że w Polsce ukazało się słuchowisko na podstawie komiksu "Żywe trupy" (serial "TWD" to oczywiście zekranizowany komiks). Pierwsze takie na świecie. Nie mogłam więc odmówić Anakondzie, gdy dostałam propozycję zapoznania się z nim. Słuchowiska moje uszy jak dotąd nie słyszały...
Jeszcze zanim w ogóle po "Żywe trupy" sięgnęłam, już byłam pewna jednego - że będę zachwycona. Nazwiska osób dubbingujących komiksowe postacie świadczyć mogły wyłącznie o doskonałej jakości słuchowiska i tego, że naprawdę porządnie zabrano się za całe przedsięwzięcie. Jacek Rozenek, Anna Dereszowska, Joanna Kudelska, January Brunov, Szymon Bobrowski... znane postaci i znane głosy. Wiedziałam, że nie może być źle.
A jak było w rzeczywistości? Rzeczywistość przeszła moje najśmielsze oczekiwania. Wspaniałe, niezwykle realistyczne efekty dźwiękowe, muzyka, świetnie wcielający się w swoje role aktorzy... wszystko to sprawiało, że wystarczyło zamknąć oczy i pozwolić wyobraźni kreować odpowiednie obrazy. Pojęcia nie mam, kiedy minęły trzy godziny i słuchowisko dobiegło końca. Nawet nie będę udawać - momentami dość mocno udzielała mi się niepokojąca atmosfera i do teraz jestem pod ogromnym wrażeniem. A ponieważ kilka tomów komiksu "Żywe trupy" czytałam na początku roku, przyznaję szczerze i z pełnym przekonaniem, że realizatorzy słuchowiska zrobili kawał doskonałej roboty. W doskonały sposób oddali atmosferę i specyfikę tematu i absolutnie nie można powiedzieć, by cokolwiek było tu zrobione "na odwal się". I mimo, że za audiobookami nie przepadam, taka dźwiękowa adaptacja jest po prostu NIESAMOWITA. Jeśli więc jesteście fanami komiksu i/lub serialu, to słuchowisko nie może was ominąć.

czwartek, 13 czerwca 2013

Paullina Simons "Pieśń o poranku"



Tytuł oryginału: Song In The Daylight
Tłumaczenie: Katarzyna Malita
Ilość stron: 688
Wydawnictwo: Świat Książki


Mogłoby się wydawać, że Larissa Stark wiedzie idealne życie, w którym wszystko jest na swoim miejscu i absolutnie niczego jej nie brakuje. Ma przystojnego, kochającego męża, troje dzieci, piękny dom i pieniędzy pod dostatkiem. Jak jednak mówi znane przysłowie, nie wszystko złoto, co się świeci i tak też jest w tym przypadku. Gdy pewnego dnia na sklepowym parkingu Larissa spotyka młodego, przystojnego motocyklistę, coś się zmienia, a jej życie wywraca się do góry nogami. Wystarcza zaledwie kilka rozmów, by w kobiecie obudziła się głęboka fascynacja młodszym o dwadzieścia lat Kaiem. Larissa usiłuje zachować pozory idealnej żony i idealnej matki, choć nie zawsze i  nie do końca jej się to udaje – przez to, że każdą wolną chwilę poświęca kochankowi, permanentnie spóźnia się po odebranie syna ze szkoły, całkowicie ignoruje ciężką chorobę przyjaciółki, jest nieobecna myślami. Liczy się dla niej „tu i teraz” i choć  ma świadomość, że z tej sytuacji ma tylko jedno wyjście, żadne nie wydaje się być dla niej w stu procentach właściwe (przynajmniej na początku). 

Paullina Simons w swojej powieści stworzyła bohaterkę, którą miałam ochotę rozszarpać gołymi rękami. Ja, czytelnik, dostałam cios prosto w twarz. Cios od Larissy, która znudzona swoim idealnym życiem i jego przewidywalnością, rzuca się w ramiona młodego kochanka i zapomina o tym, co jeszcze przed chwilą stanowiło sens i największą radość jej życia. Drobiazgowość autorki w sportretowaniu zachowań i reakcji Larissy jest godna podziwu. Rysuje się nam bowiem portret kobiety, która doskonale tłumaczy samą siebie i swoje niewłaściwe (ale czy na pewno?) postępowanie. Obraz rodziny Larissy, wspomnienie jej przyjaźni z czasów szkolnych, wszystkie te elementy stanowią istotną część powieści, każdy z nich ma tu swoją funkcję, każdy z nich coś przekazuje. Dla mnie powieść Paulliny Simons była lekturą, która wywołała we mnie wiele negatywnych wrażeń, jednak nie ze względu na jej jakość – ta pozostaje bez zarzutu – a ze względu na postępowanie głównej bohaterki. Pieśń o poranku jako całość zasłużyła na bardzo wysoką ocenę i dlatego polecam ją zdecydowanie.



piątek, 7 czerwca 2013

Guy Delisle "Pjongjang"

Tytuł oryginału: Pjongjang 
Tłumaczenie: Katarzyna Szajewska 
Ilość stron: 184 
Wydawnictwo: Kultura Gniewu

Korea Północna – przerażający reżim, o którym na początku komiksu Guy’a Delisle Pjongjang prof. Waldemar Jan Dziak pisze następująco:

Totalna izolacja wewnętrzna i zewnętrzna KRLD powoduje, że przeciętny obywatel Korei Północnej o świecie zewnętrznym nie wie prawie nic. Tu nie działa nawet klasyczna cenzura, albowiem partyjni nadzorcy dopuszczają do obiegu oficjalnego tylko te informacje, które uznają za ważne, użyteczne, politycznie słuszne. To kraj, w którym zabroniona jest prawie każda towarzyska rozmowa, zwykły obywatel nie ma dostępu ani do żadnej zagranicznej prasy, ani do Internetu, nie może obejrzeć filmu czy przedstawienia teatralnego innego niż spoza ściśle ustalonego kanonu ideologicznego. (str. 5)

Pjongjang zachwyca i przeraża jednocześnie. Dziennik z dwumiesięcznego pobytu w Korei Północnej stworzony w formie komiksu, jest bardziej sugestywny, niż gdyby autor nadał mu klasyczną postać książkowych zapisków. Delisle w KRLD samodzielnie może zrobić bardzo niewiele. Po mieście porusza się nie dość, że w towarzystwie „towarzysza przewodnika” i „towarzysza tłumacza”, to spaceruje ściśle wytyczonymi trasami, z których nie wolno mu zboczyć. Zwiedza to, co jego „towarzysze” mogą i powinni (!!!) mu pokazać i stale otacza go wszechogarniający absurd komunistycznego reżimu. Fotografie Kim Ir Sena i Kim Dzong Ila spoglądają na niego zewsząd, z każdej ściany w każdym pokoju. Do jego uszu docierają patriotyczne pieśni, nie mające zbyt wiele wspólnego z rozrywką… ba! Rozrywki w KRLD ma Delisle niewiele, tyle tylko, na co może pozwolić sobie wśród innych zagranicznych pracowników na kontraktach i dyplomatów.

Delisle stworzył ze swojego dziennika komiks, w którym nie brak jaskrawego, mocno wyczuwalnego sarkazmu. Ironia leje się strumieniami, widać ją na każdym kroku, w wielu zdaniach i na wielu rysunkach autora. Trudno jednak przypuszczać, na ile wiernie oddany jest w komiksie obraz północnokoreańskiego reżimu – nie można zapominać o tym, że Delisle widział tylko to, co mu pokazano i na co pozwolono mu spojrzeć. Nie poznał „zwyczajnych Koreańczyków”, tylko tych, którzy w hierarchii społecznej stoją na stosunkowo uprzywilejowanej pozycji. Nie wyszedł poza „mury”, w granicach których go umieszczono. Mimo to, z dużą dozą poczucia humoru (nierzadko dyskusyjnego) oddał wszystkie swoje wrażenia i spostrzeżenia z pobytu w Korei Północnej. „Pjongjang” jest komiksem, nad którym warto się pochylić i poświęcić mu czas. Niewiele jest na naszym rynku pozycji, które traktują o północnokoreańskim komunistycznym reżimie, co zresztą nie jest niczym zaskakującym, zważywszy na realia tam panujące. Tym bardziej więc należy docenić to, co już mamy, a „Pjongjang” jest doskonały i wart każdej minuty poświęconej na jego przeczytanie.

środa, 5 czerwca 2013

Matt Bondurant "Hrabstwo ponad prawem"



Tytuł oryginału: The Wettest County in the World

Tłumaczenie: Dominika Linder - Bogdaniuk

Ilość stron: 312

Wydawnictwo: Anakonda



Nienawidzę tego uczucia, kiedy wiem, że muszę napisać coś na temat przeczytanej książki, a w głowie hula mi wiatr… i nic prócz niego. Hrabstwo ponad prawem Matta Bonduranta czytałam przez kilka długich dni i przypominało mi to poznawanie wyjątkowo skomplikowanego artykułu z mikrobiologii lub innej dziedziny, której przeciętny człowiek zrozumieć nie jest w stanie.  

Książka ta powstała na podstawie historii dziadka autora, Jacka oraz jego braci. Bracia Bondurant zamieszkują w hrabstwie Franklin i są - mówiąc wprost - niezłymi rozrabiakami. Zajmują się nielegalną produkcją bimbru i bez wątpienia wiodą w niej prym. Zajęcie się bimbrownictwem w ich przypadku było właściwie koniecznością – gwarantowało pewny zysk w momencie, gdy Bondurantowie znaleźli się w finansowych tarapatach. Howard, Forrest i Jack  różnią się od siebie praktycznie wszystkim i każdy z nich tkwi w nielegalnym biznesie z innych pobudek.

Ta mocna i zdecydowanie bardzo męska powieść może zachwycać, zwłaszcza że powstała na kanwie prawdziwych wydarzeń sprzed kilkudziesięciu lat. Subiektywnie zmuszona jestem jednak przyznać, że Hrabstwo ponad prawem nie zachwyciło mnie na tyle, bym skłonna była wystawić tej powieści jakąkolwiek ocenę, wysoką lub niską. Oczywiście należy docenić fakt, że Matt Bondurant „wziął na warsztat” historię swej słynnej rodziny i przekuł ją w powieść, która może się podobać (w końcu nie bez powodu na podstawie powieści powstał film Gangster), niemniej specyfika tej historii nie każdemu przypadnie do gustu. Mnie nie uwiodła, przez co książkę zaliczam do grona tych, o których chcę zapomnieć jak najszybciej. 

Za egzemplarz recenzencki dziękuję Wydawnictwu Anakonda