niedziela, 28 kwietnia 2013

Zbigniew Lew - Starowicz, Krystyna Romanowska "O rozkoszy"



Ilość stron: 222
Wydawnictwo: Czerwone i Czarne

Ocena (1-10): 8 – rewelacyjna



Wydawnictwo Czerwone i Czarne po raz kolejny na wysokim poziomie, a Zbigniew Lew Starowicz konkretny jak zwykle. Czytanie tego, co ma do powiedzenia ten doskonały seksuolog, otwiera oczy na wiele kwestii, które zwykle budzą wątpliwości i o które często wstydzimy się zapytać. A kto wytłumaczy je w lepszy sposób, niż człowiek, który o seksie wie prawie wszystko?  

Wywiad, który ze Starowiczem przeprowadza Krystyna Romanowska, składa się z dziesięciu rozdziałów, a są to następująco: Kobieta nieprzewidywalna, Rewolucje i ewolucje, Kobieca seksualność, Mężczyzna na trzy z plusem, Prawdziwa sztuka kochania, Pozycje i propozycje, Chemia pożądania, Kryzys w łóżku, Mity i mody oraz Dzieci i seks. Każdy z nich jest niezwykle interesujący i w każdym z nich znaleźć można jakieś novum, o którym wcześniej nie słyszeliśmy, lub nawet nie zdawaliśmy sobie z niego sprawy. Starowicz obala mity, zdejmuje zakurzoną zasłonę z tematów, które zwykle nie są dyskutowane, bo albo nie mamy z kim o nich porozmawiać, albo zbyt mocno się ich wstydzimy, tkwiąc w przekonaniu, że są niewłaściwe lub świadczą o naszej niemocy. O rozkoszy to książka, w której tabu nie ma racji bytu – rozmówcy dyskutują o tym, co budzi wątpliwości i co w powszechnym przekonaniu stanowi zazwyczaj temat wywołujący na twarzy rumieniec zakłopotania. Znajdziemy więc informacje o kobiecej satysfakcji seksualnej (jak się okazuje, niekoniecznie zawsze związanej z orgazmem!), o tym, czy Pięćdziesiąt twarzy Greya zrewolucjonizowało kobiecą seksualność i czy seks z robotem to coś, co w przyszłości stanie się normą. Z książki tej dowiedzieć się można także tego, dlaczego wiele kobiet odczuwa niechęć wobec seksu, jakie są grzechy główne polskiego kochanka, czym w istocie jest seks tantryczny, o czym fantazjujemy, a nawet o tym, dlaczego masturbacja dzieci jest czymś, co nie powinno budzić natychmiastowego przerażenia rodziców.   

O rozkoszy jest książką, po którą zdecydowanie warto sięgnąć, by raz na zawsze rozwiać w sobie niektóre wątpliwości i dowiedzieć się wielu nowych rzeczy. Tematy poruszone w tej pozycji zainteresują zarówno mężczyzn, jak i kobiety, a dostosowany do przeciętnego odbiorcy język lektury pozwala na bezproblemowy odbiór treści. To kolejna książka Starowicza, która rozwiewa funkcjonujące w społeczeństwie od lat. Jeżeli więc jest coś, co chcielibyście wiedzieć o seksualności i rozkoszy, z pewnością znajdziecie to w tej właśnie książce. Co najważniejsze - nie będziecie zawiedzeni.     
 



środa, 24 kwietnia 2013

Maurycy Nowakowski "Okrągły przekręt"



Ilość stron: 400
Wydawnictwo: Anakonda

Ocena (1-10): 7 – bardzo dobra



Korupcja w polskiej piłce nożnej, korupcja w piłce nożnej gdziekolwiek indziej. Rzecz fascynująca, przyznaję. Zła, szkodliwa, godna wyłącznie potępienia i ścigania, ale wciąż fascynująca. Sport uwielbiany przez miliony, w którym obraca się miliardami… odpowiedzmy szczerze: czy naprawdę wierzymy w to, że piłkarskie organizacje na całym świecie są krystalicznie czyste? Czy wierzymy w to, że w piłce nie istnieją układy i układziki, lub że nie istnieją ludzie kręcący piłkarskimi trybikami? 

Maurycy Nowakowski w Okrągłym przekręcie napisał o Polsce, a ściślej rzecz ujmując, o ciemnych interesach w polskim futbolu. W jego powieści występuje dwóch głównych bohaterów z dwóch odległych biegunów. Na jednym z nich jest Marcin Faron, młody dziennikarz – pasjonat, który staje przed zadaniem opisania tematu korupcji w polskiej lidze. Na drugim zaś jest Maciej Bojarski, sędzia piłkarski, który „ma swoje za uszami”. Gdy dochodzi do zatrzymania Zdzisława „Cyrulika” Jakubika, głowy korupcyjnego półświatka, polskie futbolowe podwórko trzęsie się w posadach. Wychodzi na jaw, kto brał, a kto dawał, kto pomagał, a kto nie przeszkadzał. Śledztwo zatacza coraz szersze kręgi i nikt, kto uczestniczył w nielegalnym procederze, nie może czuć się bezpiecznie. 

Czytanie powieści Nowakowskiego przypomina oglądanie doskonałego i trzymającego w napięciu filmu. Akcja nie zwalnia nawet na chwilę, nie pozwala na najkrótszy moment wytchnienia. Mnogość ważnych wydarzeń zachwyca i porywa, nic w tej książce nie zdaje się być wstawione na siłę, nie ma tu fragmentów „na przeczekanie”. Sposób ukazania skorumpowanego środowiska jest doskonały, autor fantastycznie „wszedł w temat” i wyraźnie da się odczuć, że dobrze wiedział, o czym, dlaczego i po co pisze. Świetnie skonstruowani bohaterowie są kolejnym plusem tej powieści. Warto zwrócić szczególną uwagę na postać sędziego Bojarskiego, który wywołuje różne emocje, mogące spowodować, że czytelnik poczuje się zdezorientowany. W moim odczuciu, wszystkie powyższe argumenty przemawiają za tym, że Okrągły przekręt to książka zdecydowanie warta przeczytania i absolutnie nie trzeba być fanem futbolu, by dostrzec jej wysoką jakość i dać się jej porwać. 



piątek, 12 kwietnia 2013

Paul Stenning "Slash. Rockowy dom wariatów"



Tytuł oryginału: Slash. Surviving Guns N' Roses, 
Velvet Revolver & Rock's Snake Pit
Tłumaczenie: Katarzyna Jokiel-Paluch
Ilość stron: 224
Wydawnictwo: Anakonda (dziękuję!)

Ocena (1-10): 8 - rewelacyjna


Takich legend się nie tworzy, one się rodzą. (str. 12)

Któż nie kojarzy Slasha, jednego z najwybitniejszych gitarzystów świata? Któż nie kojarzy jego burzy czarnych, kręconych włosów i cylindra, które rozpoznawalne są niemal w każdym zakątku ziemi? I w końcu, któż nie kojarzy fenomenalnej gitarowej solówki pojawiającej się na początku utworu Sweet Child Of Mine, zespołu Guns n’ Roses? To właśnie Slash. Cały on. Genialny od A do Z muzyk, do którego wzdycham od lat. 
 
Paul Stenning podjął się trudnego zadania napisania biografii człowieka, który na stałe (i nie ma tu krztyny przesady!) zapisał się w historii muzyki. Człowieka urodzonego w rockandrollowej rodzinie i wychowującego się w otoczeniu znanych muzyków, który swój ogromny, niepodważalny talent rozwijał stale, od momentu, w którym po raz pierwszy wziął do ręki gitarę. Sam autor zresztą, co warto wspomnieć, nie jest „świeżynką” w pisaniu o muzykach. W jego pisarskim dorobku znajdują się już książki m.in. o  Metallice, Guns n’Roses, AC/DC, Iron Maiden czy Robercie Plancie. Biografia Slasha to kolejna pozycja na jego liście, co więcej, jest to pozycja bardzo dobra i wartościowa, w której fani gitarzysty znajdą wiele interesujących informacji na temat swojego idola, jego otoczenia, kariery w Guns n’Roses czy Velvet Revolver. 

Książka ma jednak jeden minus – Stenning momentami stara się być na siłę wyluzowany. Pojawiające się tu i ówdzie kolokwializmy oraz wulgaryzmy prawdopodobnie miały podnieść wartość książki, czy świadczyć o wielkim luzie autora, ale w moim odczuciu były zupełnie niepotrzebne. Całkowicie zrozumiałe jest to w przypadku przytoczonych cytatów, ale nie widzę potrzeby, dla której autor miałby dokładać w tej materii coś od siebie. W niektórych momentach krzywiłam się z niesmakiem. 

Całościowo biografia Slasha wypada bardzo dobrze, powiedziałabym nawet, że rewelacyjnie. Wspomniany przeze mnie minus (zresztą całkowicie subiektywny!) nie wpływa w żaden sposób na ogólną ocenę. W książce pojawiają się zarówno konkretne informacje, których oczekuje się od każdej  biografii, jak i ciekawostki, czy liczne cytaty. Brakuje wprawdzie tego, co mogłoby nazywać się „sto procent Slasha w Slashu”, ale wynika to najprawdopodobniej z faktu, że muzyk ten nie należy do ludzi specjalnie wylewnych. Jedno jest pewne – książka autorstwa Paula Stenninga jest niebywałą gratką dla wielbicieli tego charyzmatycznego i specyficznego gitarzysty. Mnie porwała i przypomniała o licealnych latach, kiedy muzyka Guns n’Roses towarzyszyła mi niemalże bez przerwy.

czwartek, 4 kwietnia 2013

Dennis Plauk, André Bosse "Martin Gore. Depeche Mode"



Tytuł oryginału: Insight. Martin Gore & Depeche Mode
Tłumaczenie: Irmina Witkowska
Ilość stron: 216
Wydawnictwo: Anakonda (dziękuję!)

Ocena (1-10): 7 – bardzo dobra


- Wiesz, kim jest Martin Gore? – zapytałam, machając biografią tego, o którego pytałam.
- No jasne, koleś z Depeche Mode – odpowiedział mój Nie-Mąż. Stanęłam jak wryta. No tak, jeśli swoje nastoletnie lata przeżyło się w latach osiemdziesiątych, trudno nie znać ikon popkultury. Tak czy siak, poczułam się odrobinę rozgrzeszona. Jako osoba, która Depeche Mode zna wyłącznie dzięki Dave’owi Gahanowi i utworom Personal Jesus, Enjoy the silence czy Freeove, mogłam Gore’a nie znać. Tym bardziej, że:

Gore i Gahan tworzą jedność, podstawę zespołu, który bez jednej z tych części by nie funkcjonował. Fani to wiedzą, znają tę zależność. Przypadkowi słuchacze nie. Kto zna muzykę Depeche Mode z radia, zna tylko głos Gahana. Kto zna Depeche Mode z telewizji, zna tylko jego ruchy. I nie przypuszcza, że głos i ruchy Gahana nie byłyby wiele warte, bez muzyka obok niego, który rzadko śpiewa i jeszcze rzadziej rusza biodrami. Martin Gore jest jedną z najmniej widocznych gwiazd świata muzyki pop. (str. 143)
               
Rozgrzeszenie całkowite. Pokuta odprawiona. Biografia Martina Gore’a przeczytana, a ja, ze świeżymi niczym wyjęte z piekarnika ciasto wspomnieniami, przystępuję do dzielenia się nimi. Komu kawałek?

Biografie i autobiografie czytuję. Lubię. Cenię. Zwłaszcza te, które stanowią pewnego rodzaju zapis epoki, w której żył ich bohater. W biografii Gore’a, autorstwa Dennisa Plauka i André Bosse’a, choć nie rzuca się to w oczy zbyt intensywnie, nietrudno jest wyczuć klimat „tamtych lat”. Szalone lata osiemdziesiąte, rosnąca popularność Depeche Mode, wciąż jeszcze pełne zaskoczenia reakcje na wizerunek Gore’a… To literacka, pełna faktów i ciekawostek podróż w czasie. Zdecydowanie smaczna i dobrze przyprawiona. Najważniejsze było dla mnie to, by możliwie jak najdokładniej poznać człowieka, o którym czytałam – w końcu czy nie po to bierze się do ręki biografię? Autorom udało się stworzyć wyraźny, lecz absolutnie nie przerysowany portret Gore’a. Daleko im do idealizowania muzyka, którego „wzięli na warsztat”, nie stworzyli mu pochwalnego ołtarza, przed którym należy klękać, ale też nie umniejszyli jego zasług i talentu, który posiada.

Biografia Gore’a jest książką, która – co do tego nie mam absolutnie żadnych wątpliwości -  usatysfakcjonuje zarówno fanów grupy Depeche Mode, jak i tych, którzy podobnie jak ja, nigdy wcześniej o Martinie nie słyszeli. A co po przeczytaniu? Cóż, po przeczytaniu można zrobić tylko jedno…

Zacząć słuchać Depeche Mode!