wtorek, 26 marca 2013

Paul Davies "Milczenie gwiazd. Poszukiwania pozaziemskiej inteligencji"



Tytuł oryginału: The eerie silence
Tłumaczenie: Urszula i Mariusz Seweryńscy
Ilość stron: 328
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka

Ocena (1-10): 7 – bardzo dobra


                Obcy istnieją, czy nie? Czy można zakładać, że gdzieś w naszej galaktyce istnieje życie? Jeśli tak, to gdzie? Jeśli nie, to czy istnieje w ogóle, gdzieś daleko we Wszechświecie? Ta kwestia zajmuje mnie od lat. Porusza mój wyobraźnię, skłania do długich przemyśleń, poszukiwania informacji i wymiany opinii z ludźmi, których temat ten również interesuje.

                Paul Davies w swojej książce Milczenie gwiazd. Poszukiwania pozaziemskiej inteligencji pochyla się nad kwestią istnienia życia pozaziemskiego. Davies, pracujący w SETI (ang. Search for Extra-Terrestrial Intelligence – projekt naukowy, który ma za cel znalezienie kontaktu z pozaziemskimi cywilizacjami poprzez poszukiwanie sygnałów radiowych i świetlnych sztucznie wytworzonych, pochodzących z przestrzeni kosmicznej, a niebędących dziełem człowieka), bierze pod uwagę dotychczasowe poszukiwania, analizuje ich błędy i słuszności oraz rozważa, w jakim kierunku powinniśmy pójść, chcąc odnaleźć pozaziemską inteligencję. Ogromną zaletą tej książki jest to, że jej autor w niezbyt zawiły sposób przybliża przeciętnemu czytelnikowi najważniejsze kwestie związane z poszukiwaniem inteligentnych form życia. Nie odnosi się więc wrażenia, że oto mamy przed sobą niezwykle skomplikowaną i całkowicie niezrozumiałą pracę, której czytanie przypomina pustynny maraton. Warto jednak znać przynajmniej podstawowe zagadnienia dotyczące fizyki, chemii i biologii, bo znacznie ułatwia to zrozumienie wielu kwestii zawartych w tej książce.

                Davies momentami uderza nas prosto w twarz. Jego wywody w odniesieniu do pewnych kwestii są tak logiczne, że można się zastanawiać, jakim sposobem nigdy wcześniej o nich nie myśleliśmy.

            Rozważmy dwa podstawowe wymogi dla istnienia życia na planecie typu ziemskiego: pierwszym z nich jest planeta typu ziemskiego, drugim narodziny życia. Załóżmy, że w dostępnym naszym obserwacjom obszarze Wszechświata rzeczywiście znajdują się biliony planet typu ziemskiego – perspektywa, która zdaje się stawać coraz bardziej prawdopodobna – czy gwarantuje to istnienie bilionów zamieszkanych planet? Nic podobnego. Stwierdzenie, że planeta jest zdatna do zamieszkania, nie jest równoznaczne ze stwierdzeniem, że jest zamieszkana. Byłoby tak jedynie w przypadku, gdyby fakt, że planeta jest typu ziemskiego, gwarantował narodziny życia. Załóżmy jednak, że wyłonienie się życia z materii nieożywionej jest wydarzeniem tak osobliwym, o tak niskim prawdopodobieństwie, że nawet przy bilionie bilionów zdatnych do zamieszania planet nadal mało prawdopodobne jest, by zaszło więcej niż jeden raz. Wobec tak nikłych szans na powstanie życia sam rozmiar Wszechświata nie miałby większego znaczenia. (str. 47-48)  

                Prowokujący, błyskotliwy i z wyczuwalnym, dużym poczuciem humoru – taki właśnie wydaje się być zarówno autor, jak i jego książka. Mimo wszystkich swoich zalet, nie jest to lektura, która zadowoli każdego. Trudno bowiem, by po pozycję popularnonaukową o tak specyficznej tematyce sięgnęli ci, których zupełnie to nie interesuje. Ci jednak, którzy przepadają za kwestią poszukiwania pozaziemskiej inteligencji, będą zadowoleni i usatysfakcjonowani. Głowy w górę!

poniedziałek, 11 marca 2013

Jadwiga Czajkowska "Macocha"



Ilość stron: 504
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka

Ocena (1-10): 7 – bardzo dobra


               
                Bardzo dobra czy rewelacyjna? Zadaję sobie to pytanie od wczorajszego przedpołudnia, a odpowiedź  na nie wcale nie jest łatwa, bowiem książka Jadwigi Czajkowskiej jest naprawdę dobrze napisana, a co więcej, porusza wcale nie rzadko spotykany problem…

                Izę, główną bohaterkę powieści Macocha poznajemy w dniu jej ślubu z Piotrem, wdowcem, ojcem dwójki dorastających dzieci. Jedenastoletnia Zosia i trzynastoletni Tadeusz, bo tak mają na imię pociechy mężczyzny, nie są specjalnie zachwycone faktem, że ich ojciec ponownie się ożenił. Ale Izie także nie jest łatwo – na myśl o słowie macocha cierpnie jej skóra, a niechętne nastawienie dzieci względem niej wcale nie pomaga. Kobieta próbuje dotrzeć do nastolatków, zjednoczyć się z nimi i stworzyć im prawdziwą rodzinę, co niestety nie okazuje się być proste. W dodatku Piotr, stale zajęty swoją pracą naukową, bagatelizuje problemy sygnalizowane mu przez żonę twierdząc przy tym, że przesadza. Iza robi, co tylko w jej mocy, by zmienić istniejący stan rzeczy. Nie ustaje w próbach, za którymi  - jak chwilami ma wrażenie – stoi coś więcej, niż tylko jej własne pragnienie stworzenia pełnych życzliwości i wzajemnego szacunku relacji między członkami rodziny.      

                Mam wrażenie, że o tej książce jest wokół nas zdecydowanie zbyt cicho. Ten kawał dobrej literatury, mądrej, wzruszającej, momentami zabawnej, a z całą pewnością szalenie wartościowej, godny jest tego, by o nim mówić, w dodatku głośno i jak najdłużej. Wiele jest bowiem wśród nas ludzi, którzy zmuszeni zostali do układania sobie życia na nowo, ludzi, którzy stanęli przed koniecznością stania się macochą lub ojczymem (czy wam też wydaje się, że słowa te mają mocno pejoratywny wydźwięk?). Książka Jadwigi Czajkowskiej porusza tę kwestię w sposób delikatny, z dużą wrażliwością, empatią i wyczuciem. Ośmielę się nawet powiedzieć, że śmiało można by potraktować ją jako pewnego rodzaju wskazówkę dla tych, którzy obawiają się wejść w rolę drugiego rodzica, czy po prostu nowego partnera kogoś posiadającego już dzieci. Macocha jest powieścią, która traktuje o skomplikowanych relacjach rodzinnych, o zaufaniu, stopniowym przyzwyczajaniu się do obecności kogoś, kto z początku był całkowicie obcy. Pojawia się też w niej, co ciekawe, element nadprzyrodzony. Bohaterowie tej historii są całkowicie zwyczajni, tacy, jakich wielu wokół nas i prawdopodobnie dzięki temu nie wydają się nam nierealni, niedostępni czy przerysowani. Jadwidze Czajkowskiej udało się stworzyć wartościową, mądrą i bardzo wzruszającą powieść, która nie nudzi i nie rozczarowuje. Szkoda więc, że jest o niej tak cicho.       

czwartek, 7 marca 2013

Myśl pozytywnie! (Matthew Quick "Poradnik pozytywnego myślenia")



Tytuł oryginału: The Silver Linings Playbook
Tłumaczenie: Maria Borzobohata-Sawicka, Joanna Dziubińska
Ilość stron: 380
Wydawnictwo: Wydawnictwo Otwarte

Ocena (1-10): 7 – bardzo dobra


                Dwie! Zaledwie dwie godziny wystarczyły mi, by Poradnik pozytywnego myślenia z półki „do przeczytania” zawędrował na półkę „przeczytane”. Mimo to już kilka minut później ściągnęłam go stamtąd, by po raz drugi roześmiać się przy…


                - To może trochę łaskotać – mówi Tiffany i przejeżdża swoją różową maszynką przez krem do golenia, który pokrywa mój tors, po czym pokazuje mi, ile włosów jest w filiżance, w której opłukuje ostrze. Leżę na macie do jogi na środku jej studia tanecznego. Moją klatę pokrywa jakiś zielony aloesowy żel, który po rozsmarowaniu robi się biały. Czuję się dziwnie, kiedy Tiffany mnie goli, bo nigdy wcześniej nie goliła mnie kobieta, no i w ogóle nigdy wcześniej nie goliłem sobie klaty. Kiedy smaruje mnie pianą, zamykam oczy, a palce u rąk i nóg mrowią mnie jak szalone. Trochę chichoczę za każdym razem, gdy zgala pas włosów z mojej klatki. Trochę chichoczę za każdym razem, gdy przejeżdża mi maszynką po plecach.

                  - Chcemy, żeby te mięśnie lśniły na scenie jak słońce, prawda?

             - A nie mógłbym włożyć koszuli? - pytam, choć muszę też przyznać, że w jakiś pokrętny sposób to, że Tiffany zgala mi włosy z torsu, jest przyjemne.

                  - Czy słońce nosi koszulę?

                  Słońce nie nosi też żółtych rajstop, ale się nie odzywam. (str. 257-258)


                Pat Peoples jest bezsprzecznie jedną z najbardziej sympatycznych postaci, jakie pojawiły się do tej pory w literaturze. Wszystko jest w nim wyjątkowe, a słowo „przeciętny” jest ostatnim, którym można by go opisać. Pat z całych sił wierzy w potęgę pozytywnego myślenia, a pesymizm uznaje za coś absolutnie niedopuszczalnego. Mężczyzna głęboko wierzy również w to, że jego była żona Nikki wróci do niego, gdy tylko dostrzeże w nim zmianę na dobre. Z tego powodu Pat zgłębia amerykańską literaturę, na którą nigdy przedtem nie miał czasu ani ochoty (Nikki jest nauczycielką), godzinami spala kalorie podczas intensywnych ćwiczeń fizycznych i uczęszcza na spotkania z terapeutą. Sęk bowiem w tym, że Pat cierpi na pewne psychiczne dolegliwości, które sprawiły, że przez pewien czas zmuszony był przebywać w - jak on je nazywa - niedobrym miejscu. Znaczy… w szpitalu psychiatrycznym. Teraz jednak, gdy wrócił do domu na dobre, może skupiać się wyłącznie na realizowaniu swojego celu – odzyskaniu żony. Z pewnością nie będzie mu łatwo, zwłaszcza, że w pobliżu Pata pojawia się Tiffany, której zdecydowanie brakuje piątej klepki…

                Czułam, po prostu czułam, że tę książkę przeczytam z przyjemnością. Nie powiem, że na moje przeczucie nie miał wpływu fakt, że jej ekranizacja dostała aż osiem nominacji do Oscara. Byłam przekonana, że jeśli film zyskał tak wiele, pierwowzór musi być jeszcze lepszy. I wiecie co? Absolutnie się nie rozczarowałam! Potężna ilość pozytywnych emocji, jakie wypływają z tej powieści, czynią z niej doskonałą, optymistyczną lekturę dla przedstawicieli obojga płci. Główny bohater, Pat, jest tak niesamowicie pocieszny i sympatyczny, że gdyby stał obok mnie, przytuliłabym go tak, jak małe dziecko tuli pluszowego misia. Nie należy jednak zapominać o fakcie, że Pat jest chory, a jego problemy psychiczne, choć czynią go uroczo bezradnym , skłonić mają czytelnika do refleksji nad tym, jak mocno los może doświadczyć każdego z nas. Ta książka, choć z pozoru lekka i zabawna, w swojej głębszej warstwie uczy tolerancji, akceptacji i szacunku dla tych, którzy zostali dotknięci psychicznymi zaburzeniami. Pokazuje, jak ważne są rodzinne więzi i przyjaźnie, mogące uczynić życie chorego całkowicie normalnym, tak, by nie odczuwał on dodatkowego dyskomfortu. W moim odczuciu, Poradnik pozytywnego myślenia zasługuje na bardzo dobrą ocenę. Jeśli do tej pory wahaliście się, czy sięgnąć po tę książkę, zdecydowanie zapewniam, że ta lektura was nie zawiedzie.  

AKTUALIZACJA
10 marca 2013

Film obejrzałam. Daję mu 6/10 - niezłe, ale nic specjalnego, niestety. 

środa, 6 marca 2013

W dniu premiery... C.J. Daugherty "Wybrani"



Tytuł oryginału: Night School
Tłumaczenie: Martyna Bielik
Ilość stron: 440
Wydawnictwo: Wydawnictwo Otwarte

Ocena (1-10): 8 – rewelacyjna



                Nieco ponad dwadzieścia minut temu przeczytałam ostatnie zdanie książki C.J. Daugherty i… żądam więcej! Zdecydowanie żądam więcej – nie za miesiąc, nie za dwa, nie za pół roku. Żądam więcej NATYCHMIAST! Powiedzcie mi, Drodzy moi, jak mam wytrzymać do czasu, nim na rynku ukaże się kolejny tom sagi? Mój apetyt został rozbudzony, entuzjazm nie jest udawany – Wybrani zawładnęli mną do tego stopnia, że czytałam ich nawet przy śniadaniu, zupełnie nie bacząc na to, co jem. 

                Allie Sheridan, nastoletnia, zbuntowana mieszkanka Londynu, po kolejnym z rzędu aresztowaniu, zostaje wysłana przez rodziców do elitarnej szkoły z internatem, Akademii Cimmeria. Początkowo rozżalona i zniechęcona, szybko przekonuje się, że nie taki diabeł straszny, jak go malują, a Akademia wydaje się być wcale przyjemnym miejscem, w którym nie brak uczniów, którzy mogliby sobie zaskarbić sympatię dziewczyny. Spokój Allie burzy jednak kilka tajemniczych sytuacji, które mają miejsce na terenie szkoły. Pewnego dnia bohaterka odkrywa, że ktoś podglądał ją przez okno stojąc na dachu, a innym razem, podczas wieczornego spaceru z koleżanką, odnajduje w ogrodzie rannych kolegów, którzy utrzymują, że zupełnie nic się nie stało. Wszystkie te niewytłumaczalne zdarzenia osiągają swoje apogeum w trakcie szkolnego balu – zamordowana zostaje wówczas jedna z uczennic, a oficjalna wersja wydarzeń mówi, że popełniła ona samobójstwo. Allie zaczyna zdawać sobie sprawę, że coś jest nie tak i choć ludzie będący najbliżej niej próbują dać jej do zrozumienia, że wszystkie te wypadki coś ze sobą łączy, żaden z nich nie może powiedzieć jej prawdy. 

                Powieść C.J. Daugherty… zniecierpliwiła mnie. Ale zniecierpliwiła w sposób całkowicie pozytywny - chłonęłam bowiem słowo za słowem, chcąc jak najszybciej dowiedzieć się, CO JESZCZE może się zdarzyć. CZYM JESZCZE zaskoczy mnie autorka? Czy zginie następna osoba? O co właściwie chodzi? Dlaczego jest tak, a nie inaczej? 

                Trudno ponadto nie związać się z bohaterami wykreowanymi przez autorkę. Allie już od samego początku wzbudza ogromną sympatię i wydaje się być dziewczyną, którą naprawdę chce się poznać. Postacie Sylvaina i Cartera stworzono w taki sposób, że trudno jest ich ocenić jednoznacznie, dzięki czemu przez zdecydowaną większość lektury miałam z tym problem – muszę jednak przyznać, że zabieg ten silnie wzmacnia atrakcyjność powieści. Jo to bohaterka z lekko zwichrowaną osobowością, a Rachel zdaje się być kimś, kogo nie da się nie darzyć sympatią. Także postać Isabelle, dyrektorki Akademii Cimmeria budzi wiele emocji i skłania do zastanowienia się nad tym, czy rzeczywiście zasługuje na zaufanie. 

                Wybrani zasługują na wysoką ocenę z wielu względów. Po pierwsze - intrygująca fabuła, po drugie - świetnie zarysowani bohaterowie, po trzecie – tajemniczość, której nie sposób się oprzeć i po czwarte – przyzwoity, „lekkostrawny” język. Jestem przekonana, że w Polsce szybko zyska popularność i grono zachwyconych czytelników. Ja już do nich należę i niecierpliwie wyczekuję kolejnego tomu serii.     

piątek, 1 marca 2013

Uwspółcześniona historia Romea i Julii... (Rebecca Serle "Kiedy byłeś mój")



Tytuł oryginału: When You were Mine
Tłumaczenie: Hanna Pasierska
Ilość stron: 320
Wydawnictwo: Wydawnictwo Literackie

Ocena (1-10): 6 – dobra




                Każdy z nas zna historię Romea i Julii, kochanków skazanych na potępienie, ale czy ktoś pamięta Rosaline, kuzynkę Julii i pierwszą miłość Romea? To z nią Romeo pragnął spotkać się na przyjęciu u Kapulettich i to właśnie wtedy na scenie pojawiła się Julia. Dla jednych rozpoczął się romans, dla innych – Rosaline – zaczęła się tragedia.

                Nieprawda. Julia nie była słodką, niewinną dziewczyną, rozdartą wewnętrznie wyrokiem przeznaczenia. Doskonale wiedziała, co robi. Kłopot w tym, że Szekspir nie miał o tym pojęcia amerykańska pisarka Rebecca Serle proponuje inną wersję losów kochanków. Jej powieść to trawestacja dramatu Williama Szekspira. Porzucona kobieta przedstawia w niej swoją wersję wydarzeń. 

                Historia zakochanych zostaje przeniesiona do czasów współczesnych. Rosaline i Rob, bohaterowie powieści "Kiedy byłeś mój", to typowi nastolatkowie, którzy uczą się razem w szkole średniej na Zachodnim Wybrzeżu USA. Od zawsze łączy ich przyjaźń, która z czasem przeradza się w znacznie głębsze uczucie. Gdy dochodzi między nimi do pierwszego pocałunku, do miasta wprowadza się Juliet – kuzynka Rosaline, jej dawna przyjaciółka, która teraz staje się jej wrogiem. Robi wszystko, żeby zbliżyć się do Roba. Jest piękna i szalona... Gdy grozi samobójstwem, Rosaline zaczyna się martwić nie tylko o serce Roba, ale też o jego życie. (opis wydawcy)


* * *


                Czy istnieje wśród kobiet choć jedna, która nie poczuła wzruszenia na myśl o Romeo i Julii, tragicznych kochankach z Werony? Rebecca Serle, autorka powieści Kiedy byłeś mój z pewnością była wzruszona ich historią, ale… zdecydowanie bardziej zainteresowała ją postać Rosaline, kuzynki Julii, pierwszej miłości Romea. To właśnie ona jest główną bohaterką uwspółcześnionej przez pisarkę wersji Romea i Julii, rozgrywającej się w otoczeniu amerykańskich nastolatków. Historia ta, przeniesiona w czasie o kilka wieków, przedstawia ni mniej ni więcej uczucie Rosaline i Roba oraz wkraczającej między nich Juliet, kuzynki Rosaline.

                Powieść Rebecki Serle przypomniała mi o czasach, kiedy sama byłam nastolatką, a największym moim problemem było to, czy chłopak, który mi się podoba, w ogóle zwróci na mnie uwagę. Nie jest to zarzut, bynajmniej! Przyjemny powrót do przeszłości za pomocą lektury, zawsze wart jest docenienia.

                Kiedy byłeś mój jest zgrabnie napisaną, przyjemną i lekką w odbiorze książką, skierowaną głównie dla nastolatek, które z pewnością będą usatysfakcjonowane faktem, że mogą poznać uwspółcześnioną wersję ciężkiego bądź co bądź językowo dramatu Szekspira. Autorka w dość ciekawy sposób wtłoczyła historię romantycznych kochanków w XXI-wieczne realia życia amerykańskich nastolatków – Rosaline jest popularna, otoczona wiernymi przyjaciółkami, na które zawsze może liczyć; Rob to chłopak z sąsiedztwa, jak się okazuje, od dawna zakochany w swojej przyjaciółce; Juliet z kolei to wyrachowana, bezwzględna dziewczyna, która bez oporów odbija chłopaka swojej kuzynce. Akcja powieści rozgrywa się w stosunkowo spokojnym tempie – nie ma tu zbędnego pośpiechu, czy gonienia za kolejnymi wydarzeniami, co zdecydowanie uprzyjemnia lekturę. Mimo faktu, że nie jest to hurraoptymistyczna historia, zakończenie przyjemnie zaskakuje i nie pozostawia czytelnikowi wrażenia, że czegoś w tej powieści brakuje. Kiedy byłeś mój, mimo tego, że  jest książką przede wszystkim dla młodzieży, okazała się być powieścią, którą czytałam z dużą  przyjemnością. Rozczarowana nie jestem, za to drugi już dzień rozmyślam nad tym, jakby to było, znów być nastolatką… :)