poniedziałek, 31 grudnia 2012

187 książek w 2012 roku - podsumowanie


                Nie ma co, rok zleciał piekielnie szybko, jak z bicza strzelił. Ani się obejrzałam, a z pierwszego stycznia zrobił się trzydziesty pierwszy grudnia, a ja Nowy Rok przywitam w „stanie błogosławionym” (nie wiem, kto wymyślił to stwierdzenie, ale momentami chciałabym mu wygryźć aortę…), z całkiem pokaźnym już brzuszkiem :)

limonka ciężarówka :)))) 

                Mojego czytelniczego planu, zakładającego przeczytanie dwustu książek, niestety nie udało mi się zrealizować. Druga połowa roku, zwłaszcza jeśli chodzi o ilość wolnego czasu, była niestety gorsza niż pierwsza, co siłą rzeczy przełożyło się na liczbę przeczytanych książek. Tak czy siak, udało mi się przeczytać 187 pozycji, co jest dla mnie fantastycznym wynikiem, z którego jestem niezmiernie dumna.

                Próbowałam wyodrębnić dwanaście najlepszych książek roku, po jednej na każdy miesiąc, ale było to tak trudne, że postanowiłam darować sobie wszelkie ramy liczbowe. Wzięłam pod uwagę książki, które niekoniecznie oceniłam jako NAJLEPSZE, ale o których nawet po długim czasie od przeczytania wciąż myślę:

- Clare Longrigg - Świat kobiet mafii


- Anthony Bourdain - Kill grill, restauracja od kuchni




- Stephen King - Dallas '63



- Anna Jackowska - Kobieta na motocyklu



- Anthony Bourdain - O, kuchnia! Kill Grill 3



- Simon Montefiore – Saszeńka



- Alfonso Signorini - Zbyt dumna, zbyt krucha



- Marta Owczarek, Bartłomiej Skowroński - Byle dalej



- Suzanne Collins - Igrzyska śmierci



- J. Baggett, H. Corbett, A. Pressner - Dziewczyny w podróży



                Do NAJGORSZYCH śmiało zaliczam:


Dmitrij Strelnikoff - Fajnie być samcem




Alice Sebold - Nostalgia anioła



Maria Nurowska - Drzwi do piekła




Izabela Degórska - Pamięć krwi



Izabela Pietrzyk - Wieczór panieński


                W tym roku obejrzałam też wiele seriali (prawie każdego wieczoru jeden, dwa lub trzy odcinki). Kontynuowaliśmy te, które oglądaliśmy już wcześniej:

- Vampire diaries (niech mi ktoś powie, dlaczego do jasnej cholery twórcy serialu tak uparcie chcą połączyć  Elenę i Stefana, podczas gdy chyba wszyscy fani na świecie wolą parę Elena-Damon?)
- Dexter (ostatni odcinek najnowszego sezonu rozwalił mnie na łopatki, zdecydowanie!)
- True blond
- Fringe (zakończony na przedostatnim sezonie – najnowszy niestety nie przypadł nam do gustu)
- Gra o tron
- Supernatural
- The walking dead
- The wire
- Downton Abbey

Obejrzeliśmy także te, które miały swoją emisję już kilka lat temu i których produkcja została zakończona:

- Invasion
- Jerycho (nie jestem pewna, czy nie skończyliśmy oglądania jeszcze w 2011 roku…)

Rozpoczęliśmy również nowe, na które teraz musimy niestety czekać, ponieważ nowe odcinki pojawią się dopiero za jakiś czas:

- Touch
- Falling skies
- Sons of anarchy (zdecydowanie NAJLEPSZY serial, jaki kiedykowiek oglądałam!)
- Sherlock

Z kolei odkryciem ostatnich dni jest fenomenalny serial z gatunku westernowego:

- Deadwood (szorstki, twardy, męski – oceny na Filmweb oraz IMDB mówią same za siebie)

                Tak więc prezentują się wszystkie najważniejsze dla mnie zestawienia z bieżącego roku. Nie wspominam o filmach, gdyż tych oglądam mało.

                Jakie mam oczekiwania na przyszły rok? Przede wszystkim chciałabym przeczytać więcej, niż 100 książek. Nie jest to dużo, ale i tak nie wiem, czy mi się uda – mam do napisania pracę magisterską, a w maju na świat na świecie pojawi się nasze dziecko, więc doba może się znacznie skurczyć :)))   

                A Wam, Drodzy Czytelnicy, życzę realizacji wszystkich czytelniczych planów, jakie na nowy rok zrobiliście :)

sobota, 29 grudnia 2012

Monika Richardson "Pożegnanie z Anglią"

Ilość stron: 248
Wydawnictwo: Wydawnictwo Czerwone i Czarne

Ocena (1-10): 5 – przeciętna

               
                Za Moniką Richardson przepadam już od wielu lat. Od momentu, gdy w telewizji pojawił się prowadzony przez nią fantastyczny program Europa da się lubić, zaczęłam uważać ją za kobietę inteligentną, mądrą, pełną ciepła i sympatyczną. I mimo, że w ostatnim czasie portale plotkarskie nie zwracają się do niej dość przychylnie (co być może nie jest bezzasadne, biorąc pod uwagę jej ostatnie wypowiedzi), po Pożegnanie z Anglią sięgnęłam chętnie, mając nadzieję na interesującą i mądrą lekturę.

                Niestety, do zachwytu mi daleko. Ot, rozmowa jak rozmowa. Monika Richardson opowiada trochę o sobie, trochę o angielskich obyczajach, trochę o tym, co sądzi na ten, czy inny temat. Wyszło z tej książki coś w rodzaju „wszystko i nic”, z fragmentami, które – wydawałoby się – dobrze wykształcony człowiek powinien pominąć.

                Poznałam siostrę teściowej, która była regularna hipiską i anarchistką, strasznie śmieszną babką. Caroline ma od zawsze burzę rudych włosów, których nigdy nie myje. One po pewnym czasie zaczynają być piękne. Na początku są tłuste, a potem po prostu skóra sama zaczyna regulować czystość. (str. 52)

                Druga siostra Marion, Sonia, mieszka w Australii i ma tam czwórkę dzieci ze swoim angielskim mężem. Trochę się odseparowała od rodziny i swojego staro angielskiego gorsetu. Jest wielka, gruba, wiecznie rozchełstana, chodzi w trampkach i pysznie gotuje. (str. 53)     

                Kilka podobnych „wycieczek” mocno mnie zniesmaczyło, tym bardziej, że bądź co bądź Richardson opowiada o rodzinie swojego byłego męża, któremu także kilkakrotnie w książce się oberwało. Wprawdzie wszystkie odniesienia w stosunku do ex męża wydają się być miłe, a opinie na jego temat wyważone i kulturalne, to jednak trudno pozbyć się wrażenia, że tu i ówdzie pojawia się kilka „prztyczków” wymierzonych w jego stronę.

                Fragmenty poświęcone angielskiej kulturze są zdecydowanie najmocniejszą stroną tej książki, wiele z nich może zaskoczyć i zdziwić. Czyta się je z przyjemnością i z zaciekawieniem, mogą bez trudu zamazać nieprzyjemne wrażenia wywołane innymi fragmentami wywiadu. Mimo to, całościowo książka ta nie może równać się z innymi pozycjami tego wydawnictwa, jak np. O mężczyźnie Zbigniewa Lwa-Starowicza. Można po nią sięgnąć, choć fajerwerków nie będzie.

czwartek, 27 grudnia 2012

A we Włoszech... - Giorgio Faletti "Zapiski sprzedawcy kobiet"



 
Tytuł oryginału: Appunti di un venditore di donne
Tłumaczenie: Anna Osmólska-Mętrak
Ilość stron: 320
Wydawnictwo: Świat Książki

Ocena (1-10): 8 – rewelacyjna



                Z Zapiskami sprzedawcy kobiet sprawa ma się… co najmniej dziwnie. Dziwnie jak dla mnie, bo ta książka, choć ma w sobie element niezmiernie irytujący, całkowicie mnie uwiodła.
               
                Bravo jest sprzedawcą kobiet. Dosłownie. Zarabia na życie wynajmując luksusowe kobiety do towarzystwa bogatym, skłonnym do cielesnych uciech mężczyznom. Sam Bravo z pewnych względów nie korzysta jednak z ich usług. Obracając się w kręgu ludzi półświatka i osobowości powszechnie znanych, z jednej strony używa życia, z drugiej zaś szuka zapomnienia. Gdy pewnego dnia poznaje przepiękną Carlę, która ma się stać jego nowym nabytkiem, coś w nim pęka. Niedługo później Bravo zostaje świadkiem zabójstwa człowieka, który miał z nim na pieńku (i vice versa). Rozpoczyna się wyścig z czasem, policją i półświatkiem.

                Zapiski sprzedawcy kobiet to zdecydowanie bardzo dobra książka, przenosząca czytelnika do Włoch z końca lat siedemdziesiątych i sprawiająca, że można poczuć się faktycznym uczestnikiem toczących się w niej wydarzeń. Specyficzny klimat i życie, które jest nam właściwie obce, skutecznie uwodzą i czynią tę powieść niezwykle wciągającą, a twardym, niemal szorstkim jej bohaterom trudno odmówić charakteru. Jest w niej jednak coś, co doprowadzało mnie do szału…

                Ludzkie prawo jest linią nakreśloną niezbyt wprawną ręką. Są tacy, którzy przekraczają granicę, i tacy, którzy ją respektują. (str. 25)

                Był to sen bez snów, a przebudzenie jest bezbolesnym porodem. To dziwne, jak czasami, kiedy umysł sprzymierza się z mrokiem, ma zdolność katalizowania złych wspomnień i przeobrażania ich w koszmary. (str. 35)     

                Zdania, które niebezpiecznie kojarzyły mi się z coelhizmami. Faletti tę swoją fantastyczną opowieść przeplatał od czasu do czasu mądrościami wątpliwej wartości. Jakkolwiek by ich jednak nie nazywać, szczęśliwie nie miały one większego wpływu ani na samą fabułę, ani na jakość Zapisków sprzedawcy kobiet. Książka ta bowiem - choć z opisu mogłaby się wydać prostą i nieskomplikowaną – skutecznie potrafi czytelnika oderwać od rzeczywistości. A przecież właśnie o to chodzi w literaturze, czyż nie?   

wtorek, 18 grudnia 2012

Robert Hughes - Rzym

Tytuł oryginału: Roma
Tłumaczenie: Władysław Jeżewski
Ilość stron: 492
Wydawnictwo: Magnum

Ocena (1-10): 7 – bardzo dobra

               
                Wszystkie drogi prowadzą do Rzymu, a o Wiecznym Mieście napisano już tak wiele, że wydawałoby się, iż nie sposób napisać  więcej. Jednak mimo to, zmarły w tym roku Robert Hughes, znany krytyk sztuki, podjął się opisania historii Rzymu od jego założenia, aż do współczesności. Jeśli jednak myślicie, że jest to zwyczajna książka historyczna, przy której oczy kleją się do siebie z nudów, jesteście w błędzie. Hughes bowiem w niezwykle pasjonujący sposób napisał o mieście, które od wieków epatuje swoją wielkością i cudownością. Zabiera swego czytelnika w podróż w dalszą i bliższą przeszłość, po czym stopniowo zmierza ku czasom współczesnym.

                W Rzymie znajdziemy historię o Romulusie i Remusie i założeniu przez nich miasta, spotkamy wielkiego cesarza Augusta, będziemy świadkami walk między poganami a chrześcijanami, przeniesiemy się też w czasy renesansu, baroku i neoklasycyzmu. Hughes, jak na krytyka sztuki przystało, olbrzymią część swej pracy poświęcił sztuce właśnie, co oczywiste – rzymskiej. Plastyczny język i niebywała umiejętność swobodnej narracji czynią tę książkę przystępną w odbiorze, nawet jeśli nie należymy do grona miłośników architektury, rzeźby czy malarstwa.      

                Rzym jest trochę jak spacer przez historię, pod rękę z najwybitniejszymi twórcami dzieł sztuki. Miało być interesująco, miało być treściwie i błyskotliwie – to wszystko autorowi książki udało się w stu procentach. W prologu napisał:

                Rzym stopniowo uświadomił mi, że jedną z najważniejszych rzeczy, które czynią miasto wielkim, nie jest tylko jego rozległość, lecz to, ile troski, starań i miłości włożono w jego materię, włącznie z budowlami. Właśnie ta troska – przywiązywanie wagi do szczegółów – sprawia, że rzeczy nabierają wartości, przyciągają wzrok i każą przechodniowi przystanąć, nie pozwalają minąć ich szybko. (str. 17)   

                Hughes sam przywiązał wagę do szczegółów, przez co obok jego książki trudno przejść obojętnie. Jeśli jest obok Was ktoś z głębokim zamiłowaniem do sztuki, ta książka będzie dla niego  doskonałym prezentem świątecznym.

środa, 5 grudnia 2012

Nie dość dobrze... Gregory Funaro "Rzeźbiarz"


Tytuł oryginału: The Sculptor
Tłumaczenie: Janusz Ochab
Ilość stron: 448
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka

Ocena (1-10): 4 – może być


                Okładka Rzeźbiarza głosi: Mrożąca krew w żyłach historia seryjnego mordercy, dla którego zabijanie jest naprawdę sztuką. Uwierzyłam.

                Dziewięćdziesiąt stron później wypominałam sobie swoją naiwność.

                Poczułam się oszukana. Bo choć powieść Gregory’ego Funaro wydawała się mieć ogromny potencjał, choć wydawała się (przynajmniej na podstawie opisu) być intrygująca i trzymająca w napięciu, wcale taka nie była. Z każdą kolejną stroną byłam coraz bardziej rozczarowana, a sceny mające mnie poruszyć, przerazić i skłonić do oglądania  się za siebie w ciemnych zaułkach, najczęściej budziły we mnie politowanie. Aj, jestem bezlitosna.
               
                Tytułowym, budzącym postrach Rzeźbiarzem jest mężczyzna o wypaczonej psychice, który sądzi, że układając ludzkie ciała na wzór najsłynniejszych rzeźb Michała Anioła, skłoni społeczeństwo do zbudzenia się z kamiennego snu i otwarcia oczy na to, co najważniejsze. Agent specjalny FBI, Sam Markham i Cathy Hildebrant, historyk sztuki (jej książką inspirował się Rzeźbiarz, ale oczywiście zrozumiał ją opacznie), usiłują odnaleźć mordercę i zaprzestać jego zbrodniczych działań. Następuje więc zabawa w kotka i myszkę - Rzeźbiarz hasa sobie w najlepsze i przygotowuje kolejne zbrodnie, a Markham i Hildebrant usiłują za nim nadążyć i przewidzieć jego kolejne ruchy. Jak to zwykle bywa, raz im się udaje, raz nie. Zakończenie do przewidzenia.

                Funaro nie napisał niczego, czego dotąd w literaturze bym nie spotkała. Po kilkudziesięciu stronach książki można domniemywać, jak zakończy się historia, nic więc nie dziwi, nic nie zaskakuje. Dwie godziny po przeczytaniu tej powieści, już o niej nie pamiętałam. Nie rozmyślałam o niej, nie przeżywałam. Była, przeminęła, to wszystko. Od książki oczekuję czegoś więcej.