czwartek, 29 listopada 2012

Janina David "Skrawek nieba"



Tytuł oryginału: A square of sky
Tłumaczenie: Elżbieta Olender-Dmowska, Katarzyna Malita

Ilość stron: 488
Wydawnictwo: Magnum (dziękuję!)


Ocena (1-10): 8 – rewelacyjna


                Nie skłamię, jeśli powiem, że Skrawek nieba to jedna z najlepszych powieści, jakie czytałam w tym roku. Nie skłamię, jeśli powiem, że poruszyła mnie na tyle mocno, iż myślę o niej nadal, mimo że od przeczytania minęło już kilka dni. Nie skłamię nawet wtedy, jeśli powiem, że stawiam ją wyżej, niż Dziennik Anne Frank i jakąkolwiek inną czytaną przeze mnie kiedykolwiek książkę o wojnie i holokauście.

                Skrawek nieba to historia Janiny Dawidowicz, dziewczynki mieszkającej w Kaliszu i wychowującej się w zamożnej, żydowskiej rodzinie. Na skutek wybuchu wojny, dziewięcioletnia Janina i jej rodzice zmuszeni są opuścić rodzinne miasto i uciec do Warszawy, gdzie – jak się im wydaje – będą bardziej bezpieczni. Rzeczywistość szybko jednak weryfikuje ich oczekiwania i nadzieje, okazuje się bowiem, że Warszawa jest prawdopodobnie najgorszym miejscem, jakie Dawidowiczowie mogli wybrać na swój azyl. Bombardowania, życie w getcie, głód, brud i permanentny strach o kolejny dzień… wszystko to bez przerwy towarzyszy dorastającej Jasi. Pewnego dnia udaje się jej szczęśliwie wydostać z getta. Trafia do zaprzyjaźnionej rodziny, gdzie jednak nie zagrzewa miejsca - zostaje wysłana do klasztoru, a później do sierocińca. Przez kilka lat Jasia żyje w przerażającej, niezwykle trudnej rzeczywistości i ostatkiem sił walczy o przetrwanie.

                Wspomnienia Janiny David (pierwotnie Dawidowicz) opowiedziane są z perspektywy bezbronnego, niewinnego dziecka, zmuszonego oglądać rzeczy, których widzieć nie powinno. Mimo całego tragizmu wojennej rzeczywistości, miejscami przebija się z tej historii odrobina dziecięcej beztroski i radości, czy nieco naiwnej wiary w ludzką dobroć. Skrawek nieba to opowieść na wskroś poruszająca, dotykająca najtragiczniejszych zdarzeń ubiegłego stulecia. Przypomina o nieludzkich zachowaniach ujawniających się pod wpływem wojny  i prześladować, ale i wspomina te, które zasługują na pochwałę. Napisana niezwykle plastycznym językiem, pozwala na całkowite zatracenie się w niej. Wywołuje łzy, ale i uśmiech, a przede wszystkim skłania do głębokiej zadumy. Zdecydowanie można uznać ją jedną z najlepszych i najbardziej wartościowych książek w tej tematyce. Szczerze polecam.    

poniedziałek, 26 listopada 2012

Łukasz Maciejewski "Aktorki"

Ilość stron: 672
Wydawnictwo: Świat Książki


Ocena (1-10): 7 – bardzo dobra


                Każda z opisanych w książce kobiet jest inna. Każda zapisała się w zbiorowej pamięci innymi rolami, każda z nich stworzyła wiele charakterystycznych postaci, które do dziś przywołuje się z uśmiechem na ustach. Aktorki, choć należałoby chyba powiedzieć: najwybitniejsze polskie aktorki ostatnich kilkudziesięciu lat. Łukasz Maciejewski zawarł w swej książce portrety dwudziestu aktorek teatralnych i filmowych, czarodziejek swoich ról.

                Rozmowy, z których składa się ta książka, pozwalają czytelnikowi na bliższe poznanie każdej z jej bohaterek – nagle okazuje się, że nie są już tylko paniami z teatru czy filmu, stają się bowiem postaciami z krwi i kości, które czują i żyją własnym życiem. Tym sposobem poznajemy z bliska Ninę Andrycz, Beatę Tyszkiewicz, Annę Romantowską, Krystynę Feldman, Annę Dymną, Ewę Błaszczyk, Stanisławę Celińską czy Irenę Kwiatkowską. Inspirujące rozmowy o rzeczach trudnych, jak alkoholizm, samotność, zazdrość, czy choroba, pozwalają dostrzec „ludzką twarz” kobiet, o których często mamy błędne wyobrażenie. Co więcej, Maciejewski do każdej z rozmów dodaje wiele uwag od siebie, przypominając o najważniejszych rolach każdej z aktorek, cytując przy okazji ludzi związanych z nimi zawodowo, czy krytyków. Nakreśla pewnego rodzaju tło, które pozwala czytelnikowi na bliższe poznanie dokonań jego rozmówczyń. Da się ponadto dostrzec wyraźną nic sympatii łączącą bohaterki tej książki z jej autorem, co powoduje, że nie ma się wrażenia czytania zwykłych, suchych wywiadów. Wprost przeciwnie: czytając tę książkę jest się świadkiem pozbawionej sztuczności rozmowy dobrych znajomych. Nieco inny charakter mają rozdziały poświęcone nieżyjącym już Krystynie Feldman oraz Irenie Kwiatkowskiej – nie rzutuje to jednak w żaden sposób na charakter i jakość książki.

                Pełna pasji, radości, wspomnień i uroku książka Łukasza Maciejewskiego jest jak wędrówka w przeszłość, do czasów, w których polskie kino i teatr pełne były niezwykłych i barwnych osobistości. Aktorki skłaniają do nieco smutnej konstatacji - teraz nie jest już tak samo. Ale może właśnie dlatego warto sięgnąć po tę książkę? 

środa, 14 listopada 2012

John Lennon, Hunter Davies "John Lennon. Listy"




Tytuł oryginału: The Lennon Letters
Tłumaczenie: Tomasz Wilusz
Ilość stron: 408
Wydawnictwo: Prószynski i S-ka (dziękuję!)


Ocena (1-10): 6 – dobra



                Gdy byłam dzieckiem, razem z moim miłującym muzykę tatą, słuchaliśmy wspólnie jego ulubionych utworów. Wśród miłych dla naszych uszu melodii znalazły się także utwory Beatlesów. Później dorosłam, moją głowę zaczęła zaprzątać zupełnie inna muzyka, ale w końcu nadszedł dzień, gdy Beatlesi dali mi o sobie przypomnieć. Do dziś pozostał sentyment i raz na jakiś czas mruczane pod nosem teksty piosenek.

                Sięgając po nowo wydaną książkę John Lennon. Listy, właściwie nie do końca wiedziałam, czego się spodziewać. O ile uwielbiam biografie i autobiografie, tak nie czuję się specjalnie zainteresowana prywatną korespondencją osób, o których czytam. Postanowiłam jednak zaryzykować i dać książce szansę. Co z tego wynikło?

                Przede wszystkim ogromnie zdziwiło mnie poczucie humoru Johna, jego wielka błyskotliwość i inteligencja, na każdym kroku przebijająca z korespondencji. Choć zdaję sobie sprawę z faktu, że zamieszczone w książce listy to zaledwie wierzchołek góry lodowej, dzięki nim poznałam Lennona jako osobę niezwykłą, o dużej wrażliwości i wnikliwym zmyśle obserwacji. Lekka ironia, mnogość aluzji, metafory… wszystko to sprawia, że listy muzyka czyta się bardzo przyjemnie, choć nie mogę powiedzieć, bym czytała je z wypiekami na twarzy. A co w kwestii mojego stosunku do życia prywatnego Johna Lennona? Właściwie… zupełnie mnie ono nie obchodziło. W przypadku tej książki zwracałam uwagę głównie na to, w jaki sposób Lennon ubierał swoje myśli w słowa, jak bawił się językiem i jak postrzegał otaczający go świat. Bardziej zajmujące było dla mnie czytanie jego pełnych żartu listów, niż roztrząsanie jego związku z pierwszą, bądź drugą żoną.  

                Hunter Davies wykonał ogrom mrówczej pracy i za to należą mu się wyrazy szacunku. Mimo mojego pozytywnego odbioru tej książki, nie poczułam się jednak specjalnie zachwycona. Trudno mi o „ochy i achy”, gdy książka momentami wydawała mi się nużąca. Podejrzewam, że prawdziwy wielbiciel Lennona i twórczości Beatlesów uzna tę książkę za prawdziwą gratkę, mnie jednak wydała się być zaledwie przyzwoita. Fajerwerków nie było.

czwartek, 8 listopada 2012

Porno dla mamusiek (E. L. James "Pięćdziesiąt twarzy Greya")

Tytuł oryginału: Fifty Shades of Grey
Tłumaczenie: Monika Wiśniewska
Ilość stron: 608
Wydawnictwo: Sonia Draga

Ocena (1-10): 3 – słaba


- Anastasio Steele! Jak śmiałaś przygryźć wargę i przewrócić oczami!
 - O święty Barnabo, panie Grey! To nie ja! To moja wewnętrzna bogini!
(następuje seks)

                Zdania powyżej to wymyślony przeze mnie dialog, który właściwie mógłby streścić całą książkę E.L. James, Pięćdziesiąt twarzy Greya. Jedynym powodem, dla którego sięgnęłam po tę powieść, jest fakt, że jest o niej bardzo głośno już od dawna. Doświadczenie jednak uczy, że nie wszystko, wokół czego robi się szum, jest dobre. Cóż, w przypadku Pięćdziesięciu twarzy Greya można mówić wyłącznie o  kompletnym nieporozumieniu.

                Główną bohaterką powieści jest Anastasia Steele, młoda, kończąca właśnie studia dziewczyna (w dodatku dziewica, co jest bardzo, ale to bardzo istotną informacją!). Pewnego dnia Anastasia poznaje Christiana Greya, bajecznie bogatego młodego mężczyznę, który imponuje jej urodą i władzą (pomnóżcie uwielbienie Belli do Edwarda raz pięćset). Jego olbrzymia fortuna jest oczywiście zupełnie bez znaczenia i Anastasia stara się przekonać czytelnika (mało skutecznie, gwarantuję!), że pieniądze absolutnie nie są dla niej ważne. Znajomość pary pogłębia się i dość szybko wychodzi na jaw, że Christian Grey posiada specyficzne upodobania seksualne, a mianowicie skłonności sadomasochistyczne (przy czym to on preferuje dominować). Grey przedstawia Anastasii swoje warunki, które dziewczyna musi spełniać, jeśli pragnie być blisko niego i otrzymywać seksualną rozkosz. Warto przy okazji wspomnieć, że Grey uprzednio budzi w dziewczynie demona seksu i rozochocił ją, podarowując jej orgazm za orgazmem (uwierzycie? Kobieta, która NIGDY wcześniej nie miała ŻADNYCH doświadczeń seksualnych, nawet z samą sobą). Proste? Proste. Wiadomo bowiem, że nic tak szybko nie łamie mocnych postanowień kobiety, jak porządny orgazm.

                O tym mniej więcej jest powieść E.L. James. A jacy są bohaterowie książki? No cóż… Anastasia sprawia wrażenie, jakby była nie dość rozgarniętą piętnastolatką, piszczącą na widok przystojnego mężczyzny. Bezustannie analizuje zachowania Greya, męczy go swoimi wymyślonymi podejrzeniami, zazdrością i naprawdę bardzo głupimi uwagami, a do tego przygryza wargę, przewraca oczami i posiada wewnętrzną boginię „cheerleaderkę”. Grey z kolei posiada niesłabnącą energię seksualną i bez trudu potrafi posiąść Anastasię przynajmniej cztery razy dziennie, do szaleństwa (erotycznego!) doprowadza go przygryzanie wargi i przewracanie oczami.

                Nie wiem, naprawdę nie wiem, jak to się stało, że ta książka to bestseller. Strzelam, że chodzi tu o ubogie życie seksualne kobiet, które dzięki niej złapały w łóżku „drugi oddech” (może warto byłoby sprawdzić obroty sex shopów z ostatnich kilku miesięcy?). Nic innego nie przychodzi mi do głowy.         

środa, 7 listopada 2012

Gwyneth Paltrow "Córeczka tatusia"


Tytuł oryginału: My father’s daughter
Tłumaczenie: Grażyna Górska
Ilość stron: 272
Wydawnictwo: Świat Książki (dziękuję ;))

Ocena (1-10): 6 – dobra


                Lubię Gwyneth Paltrow. I książki kucharskie, rzecz jasna. Skoro więc Gwyneth wydała książkę kucharską, oczywistym było, że prędzej czy później wpadnie ona w moje ręce i spragnione pięknych zdjęć oczy.

                Ktoś zapyta: dlaczego? Dlatego, że jakieś dziesięć lat temu gotowanie stało się moją drugą główną życiową pasją i tak już pozostało. Odkąd pamiętam, zawsze uwielbiałam jedzenie, lubiłam wybierać produkty, przyrządzać potrawy, no i oczywiście jeść. Miłością do kulinariów zaraziłam się od ojca, niezwykłego człowieka, wielkiego smakosza, kochającego dobre jedzenie i wino. (str. 12)

                Książka Gwyneth Paltrow jest tym, czego można i powinno się oczekiwać od książki kucharskiej. Jest zbiorem różnorodnych przepisów podzielonych na kategorie: Zupy, sałatki, hamburgery i kanapki, makarony, dania główne, przystawki, śniadania, desery. Gwyneth pozwoliła sobie także na oznaczenie poszczególnych dań graficznymi symbolami sugerującymi charakter potraw, np. wykwintne, jednogarnkowe, wegetariańskie czy szybkie. To duże ułatwienie, zwłaszcza, gdy nie mamy zbyt wiele czasu na gotowanie, lub szukamy przepisu na danie bezmięsne.

                Tym, co urzeka od pierwszych stron, są przepiękne zdjęcia. Fotografia kulinarna, choć trudna, potrafi w niezwykły sposób wydobyć piękno z – wydawałoby się – najbrzydszego nawet dania. W książce znajduje się wiele dań, z którymi bez trudu poradzą sobie nawet początkujący mający „dwie lewe ręce”. Ciężko zepsuć długo pieczone pomidory, czy indyka po bolońsku.

                Jest jednak coś, co momentami popsuło mi humor podczas studiowania książki kucharskiej Gwyneth. Chodzi mianowicie o dostępność kilku składników stanowiących niezbędny element potraw proponowanych przez autorkę. Mając odrobinę wiedzy kulinarnej można wprawdzie zastosować polskie, powszechnie dostępne zamienniki, jednak są produkty, które trudno zastąpić. Suszone płatki ryby bonito, gęste, słodkie wino ryżowe, nektar z agawy… całe szczęście, składników tych jest niewiele i nie mają większego wpływu na możliwości przygotowania dań polecanych przez Gwyneth. Jak dotąd wypróbowałam dopiero trzy przepisy z książki: na karmelizowaną brukselkę, aromatyczny ryż jaśminowy i omlet.   

                Książkę Córeczka tatusia uznaję za dość dobrą. Daleko jej co prawda do książek kucharskich znanych szefów kuchni, ale mnóstwo w niej fantastycznych przepisów na dania, które (co do tego nie mam wątpliwości!) smakują obłędnie, a ich przygotowanie nie zabiera dużo czasu. Ogromnym atutem jest przepiękne wydanie, wspomniane przeze mnie zdjęcia i dużo dopisków od samej autorki, które sprawiają, że książka tchnie życiem, a nie jest jedynie suchą, pozbawioną duszy książką kucharską.  

poniedziałek, 5 listopada 2012

Stacey Ballis - Smaki życia

Tytuł oryginału: Good enough to eat
Tłumaczenie: Agnieszka Myśliwy
Ilość stron: 336
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka

Ocena (1-10): 7 – bardzo dobra

               
                Gdy na okładce książki Stacey Ballis „Smaki życia” przeczytałam, że jest to opowieść o kobiecie, która po przejściu na dietę straciła zbędne kilogramy (i męża), ale nie apetyt na życie, czułam, że będzie to jedna z tych książek, które wyłącznie relaksują i bawią. Nie spodziewałam się ambitnej powieści niosącej za sobą wiele głębokich prawd o życiu, ale nastawiłam na miłą, lekką i przyjemną lekturę, która przede wszystkim umili mój czas.

                Melanie, główna bohaterka powieści, jest właścicielką baru ze zdrową żywnością, który zdecydowała się otworzyć, gdy zmierzyła się ze swoją otyłością i zrzuciła kilkadziesiąt zbędnych kilogramów. Gdy wszystko wydaje się zmierzać ku lepszemu, pewnego poranka jej mąż oznajmia, że odchodzi. Co najbardziej zabawne (i tragiczne jednocześnie), Andrew odchodzi do otyłej kobiety. Melanie szybko uświadamia sobie, że jej mąż tak naprawdę nigdy nie chciał, by schudła, wolałby bowiem widzieć ją otyłą. Dzięki pomocy przyjaciół pracujących z nią w jej lokalu, kobieta zaczyna powoli powracać do równowagi, mimo, że sen z powiek spędzają jej coraz częściej problemy finansowe. Tak oto jej współlokatorką zostaje Nadia, młoda dziewczyna, o której właściwie Melanie wie tyle, co nic. Na horyzoncie pojawia się także Nathan, mężczyzna poznany w waszyngtońskim muzeum.

                Zapowiadało się miło i ku mojej uciesze właśnie tak było. Książka Stacey Ballis umiliła mi popołudnie i zrelaksowała. Co najistotniejsze, autorka umiejętnie „przemyciła” w niej wiele istotnych treści dotyczących odchudzania i zdrowego odżywiania, które (co do tego jestem pewna!) mogą pomóc tym, którzy po tę książkę sięgną choćby dlatego, że sami borykają się z problemem zbędnych kilogramów.  

                Można mieć wątpliwości co do samej postaci głównej bohaterki, momentami lekko infantylnej i zachowującej się zupełnie irracjonalnie. Przyznaję, że czasami otwierałam szeroko oczy ze zdumienia nad jej „problemami” (celowy cudzysłów). Mimo to, Smaki życia zaliczam do naprawdę przyjemnych w odbiorze książek. Interesujące przepisy, wiele słów poświęconych zdrowemu jedzeniu… ot, miła lektura na deszczowe popołudnie. No i ta okładka… piękna!