poniedziałek, 30 kwietnia 2012

Olga Rudnicka - Cichy wielbiciel

Ilość stron:  440
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka

Ocena (1-10): 7 – bardzo dobra



                Julia jest zwyczajną dziewczyną. Skończyła studia, pracuje, ma narzeczonego. Gdy dostaje bukiet kwiatów od tajemniczego wielbiciela, jest podekscytowana i zaintrygowana. Wiersze, kolejne kwiaty, wiadomości i prezenty najpierw ją niepokoją, a potem stopniowo zaczynają przerażać. Nikt nie rozumie jej obaw. Przecież wszystko to jest takie romantyczne… Jak uwolnić się od stalkera, gdy nie wiesz, kim on jest? Ale on wie wszystko o tobie. (opis wydawcy)


                Która kobieta choć raz w życiu nie zamarzyła o posiadaniu tajemniczego wielbiciela? Co jednak zrobić, gdy ów adorator zaczyna powoli osaczać? Wywoływać lęk i rujnować życie swojej ofiary?

                Nad tym tematem pochyliła się Olga Rudnicka w swej najnowszej książce, Cichy wielbiciel, w której poruszyła temat stalkingu. Bohaterką książki jest Julia, zwyczajna dziewczyna, niczym nie wyróżniająca się z otoczenia. Nie jest klasyczną pięknością, ale nie jest też nieatrakcyjna. Ot, dziewczyna jakich wiele. Gdy po powrocie z urlopu, w salonie sieci komórkowej gdzie pracuje, czeka na nią bukiet kwiatów, nie ma pojęcia, że to początek wielomiesięcznej gehenny, przez którą będzie zmuszona przejść. Nieznajomy zaczyna nękać Julię nieustającymi telefonami, wysyła SMS-y i prezenty, które świadczą o tym, że dobrze ją zna, być może nawet śledzi. Julia z każdym kolejnym dniem obawia się coraz bardziej, a cała sytuacja obciąża ją psychicznie na tyle, że dziewczyna sięga po silne środki uspokajające. Gdy na policji próbuje złożyć doniesienie na nieznajomego natręta, policja ją zbywa. Także mama dziewczyny uważa, że nie ma się czego bać, a cała tajemniczość mężczyzny jest niezwykle romantyczna, z kolei narzeczony Julii, Paweł, początkowo bagatelizuje sytuację.

                Książka znakomicie ukazuje relację prześladowca-ofiara. Sam sposób budowania akcji i podzielenie powieści na fragmenty poświęcone Julii oraz te, które opisują zachowanie i sposób myślenia stalkera, to coś, co opłaciło się autorce. Na pochwałę zasługują także wplecione w narrację treści SMS-ów wysyłanych do Julii przez jej prześladowcę – uatrakcyjniają powieść i budują napięcie.

                On wie, gdzie mieszkam i gdzie pracuję. Ma mój numer telefonu. Wie, co lubię, a czego nie. On wie wszystko. Wie, kiedy jestem zmęczona i chora, co mam na sobie, o której wracam do domu i którędy. Może być wszędzie i może być każdym, może stać tuż obok mnie w kolejce do kasy, w tramwaju, w autobusie. (…) nie wiem, co on może jeszcze zrobić. Nie wiem. I to wydaje się najgorsze. Już nie telefony i nie wiadomości. Nie prezenty. Nie to, że mnie obserwuje. Najgorsze jest to, że nie wiem, co się stanie za chwilę. Czy podejdzie i wbije mi nóż w plecy, czy też da mi kwiaty. (…) czekam, aż coś się zdarzy. Bo wiem, że się zdarzy. Nie wiem tylko co, i nie wiem kiedy, ale wie, że cisza jest tylko chwilowa. I ta cisza mnie zabija. Im dłużej trwa, tym bardziej się boję. (…) A kiedy w końcu przychodzi sygnał wiadomości, to prawie czuję ulgę, że wreszcie coś już jest, że czas czekania się skończył, o to czekanie jest najgorsze, czekanie na to, co się zdarzy, cokolwiek by to miało być. (str. 250-251)          

                Autorka w godny podziwu sposób przedstawiła w swej powieści, w jaki Julia z pełnej optymizmu, radosnej dziewczyny, w szybkim tempie zmieniła się w przerażoną, niepewną siebie, pozbawioną poczucia bezpieczeństwa ofiarę. Fragmenty poświęcone stalkerowi, ukazują natomiast zachowanie chorego człowieka, który ogarnięty złudzeniem miłości, stopniowo niszczy życie dziewczyny.


                Minął tydzień od ostatniego kontaktu z Julią. Był coraz bardziej sfrustrowany i nieszczęśliwy. Nie wiedział, co zrobił źle, dlaczego potraktowała go w ten sposób? Czyżby miała mu za złe, że nie dał jej upominku na Gwiazdkę? Złożył zamówienie. To nie jego wina, że przesyłka jeszcze nie dotarła. Julia nie ma prawa go za to winić. Powinna wiedzieć, że nigdy by nie zapomniał o podarunku dla niej. To oczywiste, że jego prezent musiał być wyjątkowy. Równie wyjątkowy jak ona sama. Tymczasem ona była okrutna. Tak, okrutna i niesprawiedliwa. Chce go wykorzystać! Zwykła dziwka! Nie, nie! Nie wolno mu tak myśleć. To pomyłka. Tak, to na pewno pomyłka. Musiała coś źle zrozumieć. Czy nie wystarczy jej, że w święta był zupełnie sam?  (str. 188)

                Cichy wielbiciel to lektura, którą mimo dużej objętości czyta się bardzo szybko. Podczas czytania,  trudno jest pozbyć się wrażenia niepokoju, który skrada się gdzieś za plecami. To bardzo dobra, przyzwoicie napisana książka, wywołująca wiele emocji. Nie należy także zapomnieć o tym, że ta powieść w pewnym sensie ma za zadanie uświadomić, że stalking jest czymś, co może spotkać każdego z nas. Z tego właśnie powodu warto poświęcić jej czas.

środa, 25 kwietnia 2012

Seriale. Przewodnik Krytyki Politycznej (praca zbiorowa)

Ilość stron:  320
Wydawnictwo: Wydawnictwo Krytyki Politycznej
Seria / Cykl Wydawniczy: Przewodniki Krytyki
Politycznej tom 24

Ocena (1-10): 8 – rewelacyjna


                Seriale zawładnęły telewizją. Telenowele, seriale kryminalne, policyjne, wielkomiejskie, komediowe, wysokobudżetowe z gwiazdorską obsadą i niszowe znane tylko wtajemniczonym, animowane, politycznie niepoprawne, różne. Seriale stały się fenomenem kulturowym ostatnich lat. Przewodnik Krytyki Politycznej bierze ten fenomen pod lupę. Jakie seriale lubimy najbardziej? Dlaczego? Co nas w serialach wciąga, a co denerwuje? Jaki świat opisują? Jakie wartości promują, a jakie piętnują? Co o Ameryce mówi Z Archiwum X, a co Seks w wielkim mieście i Californication? (opis wydawcy)

                Z Biblioteką Uniwersytecką mam pewien problem. Polega on na tym, że za każdym razem, gdy wybieram się tam w celu wypożyczenia książek potrzebnych mi do napisania pracy magisterskiej, zawsze ląduję przy regałach z najnowszymi nabytkami (sygnatury od 900 000 w górę). Kończy się więc tak, że z książek „magisterskich” korzystam w czytelni, a z biblioteki wychodzę ze stosem książek, których często nie dostałabym w żadnej innej bibliotece. Tak właśnie było z książką Seriale. Przewodnik Krytyki Politycznej. Jako miłośniczka tasiemców produkcji amerykańskiej, nie mogłam przejść obok niej obojętnie, więc gdy tylko ujrzałam ją na półce, znalazła się w moich rękach. Jak się okazało – była to naprawdę dobra decyzja. Dziś bez recenzji jako takiej.  

                Serial jest przede wszystkim rozrywką, oderwaniem od rzeczywistości. Poszukuje się w nim czegoś, co jest trochę lepsze od naszego życia, trochę bardziej lukrowane i stanowi odskocznię od szarej rzeczywistości. Widzowie mówią też, że serial daje szansę przeżywania problemów bohaterów. Zarówno takich, z którymi się zetknęli, jak i tych, z którymi się nie spotkali. Serial jest szansą na zastępcze przeżywanie. (s. 47)  

Pozwolę sobie nawet przedstawić Wam cały spis treści książki, abyście mogli zorientować się, czy znajdziecie w niej coś dla siebie. (ŹRÓDŁO).



WSTĘP
Kinga Dunin, Krzysztof Tomasik, 101 seriali

 PILOT
Seriale tworzą nowe wspólnoty. Henry Jenkins w rozmowie z Szymonem Grelą
Serial jako źródło wiedzy. Beata Łaciak w rozmowie z Jasiem Kapelą
Należy mieć poczucie odpowiedzialności. Dorota Chamczyk w rozmowie z Jasiem Kapelą
Jedyne wspólne dobro kulturowe. Michał R. Wiśniewski w rozmowie z Jasiem Kapelą

SEZON 1
Joanna Ostrowska, Seks w wielkim mieście, czyli kto potrzebuje męża?
Witold Mrozek, Seks w TVN-ie, czyli spełniony sen Trędowatej
Julia Kubisa, Kto się boi Sary i Lucy?
Błażej Warkocki, L jak miłość
Karolina Sulej, Kalifornizacja męskości
Maciej Gdula, Dexter, czyli trzymaj na dystans bliźniego swego
Monika Bokiniec, Big Love, czyli „to właśnie otwartość czyni z nas rodzinę”

SEZON 2
Jakub Majmurek, Mafia jako small business
Michał Zygmunt, The Office, czyli jak przetrwać w wielkiej korporacji
Błażej Hrapkowicz, The Wire, czyli jak przełamać status quo
Ekipa, czyli polityka idealna. Kasia Adamik w rozmowie z Agnieszką Wiśniewską
Jakub Majmurek, Rzym, czyli Ameryka
Renata Bożek, Trawka, czyli o tym, co się pleni na przedmieściach i nie tylko tam
Cezary Michalski, South Park, czyli przemoc symboliczna wobec Eryka Cartmana

 SEZON 3
Agnieszka Wiśniewska, Przyjaciele, czyli jak pokochać neoliberalizm i picie kawy przez cały dzień
Jakub Majmurek, My, Kiepscy
Karol Domański, Wojtek Zrałek-Kossakowski, Star Trek, czyli krok do przodu
Ewa Tomaszewicz, Search the web for Simone
House nie daje tanich wzruszeń. Agnieszka Graff w rozmowie z Hanną Gill-Piątek i Martyną Dominiak
Michał Sutowski, Z Archiwum X, czyli gdzie jest prawda
 Joanna Ostrowska, Czysta krew, czyli jak demoniczna mniejszość przejmuje władzę!

EPILOG
Jakub Bożek, Popkultura się liczy


                Czytanie tej książki było w pewnym sensie jak stopniowe otwarcie oczu i inne spojrzenie. Bo czy kiedykolwiek zastanawiałam się głębiej nad tym, jak i czy w ogóle seriale uczą? A przecież uczą i często nawet nie zdajemy sobie z tego sprawy. Pominę rozważania na temat seriali produkcji polskiej, bo dla mnie osobiście to rzecz, nad którą w ogóle nie warto się rozwodzić (choć w książce znajduje się fantastyczny tekst dotyczący Świata według Kiepskich, którego fenomenu nigdy nie zrozumiem). Ciekawie przedstawiono tu jednak kwestie związane z produkcjami amerykańskimi. Rewelacyjny tekst poświęcony Dexterowi, skłania do zastanowienia się nad tym, w jaki sposób serial ów przedstawia jednoczenie się bohatera z innymi osobami z jego środowiska.

                Nawet jeśli >>Dexter<< przede wszystkim ujawnia napięcia między światami, w jakie uwikłani są bohaterowie (i widzowie), to nienachlanie opowiada się też za pewną wizją relacji międzyludzkich, której dziś niemal nikt nie broni. W tych relacjach jest miejsce na troskę i bezwarunkowe zainteresowanie gwarantujące ludziom poczucie godności i jednocześnie wystarczająco dużo przestrzeni, żeby mieć swoje własne sprawy i tajemnice. (s. 143)


                Jakub Majmurek, filmoznawca, krytyk filmowy i filozof w fantastyczny i nieskomplikowany  sposób analizuje obraz mafii w serialu Rodzina Soprano, a Cezary Michalski pisze o South Parku, prawdopodobnie najbardziej obrazoburczym i wulgarnym serialu, jaki kiedykolwiek nadawano w telewizji. Na deser zaś dostajemy doskonałą analizę świata przedstawionego w serialu True Blood. Pomimo, iż nie znam wielu produkcji opisanych w książce, czytało mi się o nich naprawdę dobrze i do niektórych czuję się dość mocno zachęcona. Dlatego też polecam zapoznanie się z tą książką – miłośnicy seriali powinni być z niej zadowoleni.


A na koniec, już ode mnie: moje ulubione czołówki :)





poniedziałek, 23 kwietnia 2012

David Bret - Elizabeth Taylor. Dama, kochanka, legenda


Tytuł oryginału: Elizabeth Taylor. The Lady, The Lover, The Legend 1932–2011
Tłumaczenie: Tadeusz Markowski
Ilość stron: 296
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka

Ocena (1-10): 6 – dobra


                Gwiazdy Hollywood znane są z rozlicznych, głośnych skandali, które ściągają na nie uwagę tłumu i zwiększają ich popularność.  Nie inaczej było z Elizabeth Taylor, której barwne życie skłoniło Davida Breta do napisania jej biografii.

                Jak to jednak z książkami biograficznymi bywa – im więcej skandali zgromadzonych na jednej stronie, tym lepiej. Przynajmniej według autora. Gdy jednak czytelnik styka się z nimi, może odnieść mylne wrażenie, że życie gwiazdy, o której czyta, składało się wyłącznie ze skandali. Na śniadanie skandal, na obiad skandal, na podwieczorek i na kolację również. Czy Davidowi Bretowi udało się tego uniknąć?

                Trochę tak, i trochę nie. Dużą uwagę zwracają tytuły niektórych rozdziałów. Córeczka mamusi, Spadaj stąd, Shirley Temple, Poślubiam Cię tą  pięścią, Lizzie Schwartzkopf, moja żydowska laska, Ten nieokiełznany wamp, Ciuchy i diamenty, Od muzy playboya do żony wieśniaka. Już one w pewnym sensie sugerować mogą, że oto mamy do czynienia z kolejną mało inteligentną gwiazdeczką, której jedynym sensem życia są role w filmach, kolejni mężowie, odzież i biżuteria. I na dobrą sprawę cała biografia jako taka, praktycznie nie jest w stanie rozwiać naszych wątpliwości. Bret pisze w zakończeniu:


Nie ulega wątpliwości, że Elizabeth Taylor była ostatnią z wielkich w Hollywood. Większość jej współczesnych – z wyjątkiem Garbo, Streisand i Dietrich – musiała żyć w cieniu jej blasku. Żadna ze współczesnych gwiazd nie jest godna, żeby się chociaż otrzeć o ten cień. (s. 287)


                Mimo tych pochlebnych słów, trudno jest pozbyć się wrażenia o negatywnym nastawieniu autora względem samej Taylor. A może powinniśmy mówić o zwyczajnym obiektywizmie?


Elizabeth Taylor przejdzie do historii jako kobieta, której udało się zrobić więcej indyków niż dobrych filmów, i jako aktorka, której ekranowy głos nieraz potrafił zachrypieć i która rzadko dorównywała poziomem swej gry kolegom z planu. (s. 11)


                Irytować może nadmierna mnogość tytułów filmów i nazwisk, które przytacza David Bret. Już po czterdziestu stronach trudno jest się połapać i zapamiętać, kto jest kim i jaki związek ma to w ogóle z samą bohaterką biografii. Zastanawia również brak jakichkolwiek źródeł potwierdzających fakty, o których pisze Bret.


                Do dużych plusów książki zaliczyć można atrakcyjne wydanie – twarda oprawa i przyzwoita ilość pięknych zdjęć Elizabeth, przedstawiających aktorkę nie tylko jako młodą piękność, ale i elegancką starszą panią, są niezwykle estetyczne.

                Oceniając tę książkę w całości, nie można jednak uznać jej jednak za kiepską. Jest to całkiem interesująca biografia kobiety, która bez wątpienia miała olbrzymi wpływ na kinematografię okresu, w którym żyła. Z książki tej można dowiedzieć się wielu ciekawych faktów dotyczących prywatnego życia gwiazdy, które obfitowało nie tylko w skandale, ale i w prywatne dramaty rodzinne i zdrowotne.  To dobra pozycja dla wszystkich, których interesuje poznanie dużej ilości ciekawostek z życia Hollywood i samej Elizabeth Taylor.    



środa, 18 kwietnia 2012

Virginia C. Andrews - Płatki na wietrze

Tytuł oryginału: Petals on the Wind

Tłumaczenie: Elżbieta Podolska

Ilość stron: 430

Wydawnictwo: Świat Książki



Ocena (1-10): 8 – rewelacyjna

               
                 Jedno słowo: WSTRZĄSAJĄCA. 
                Czego innego można spodziewać się po nadzwyczaj dobrej i poruszającej do głębi książce? Nie można oczekiwać, że będzie inaczej. A jeśli już pierwsze zdanie powieści zwiastuje emocje…

                Płatki na wietrze są drugą częścią sagi autorstwa Virginii C. Andrews (pierwsze są Kwiaty na poddaszu). Książka traktuje o dalszych losach rodzeństwa Dollangangerów, które po latach uwięzienia na poddaszu rodzinnego domu, postanawia wyrwać się z domowego piekła i rozpocząć nowe życie z dala od swoich oprawców.

                Od samego początku wiadomo, że książka ta nie będzie słodką, cukierkową opowiastką o szczęśliwym, pełnym radości życiu. Że niekoniecznie można liczyć na to, że bohaterowie w końcu odnajdą  spokój. Choć rodzeństwo trafia pod opiekę doktora Paula Sheffielda, nic nie wskazuje na to, by brutalny los, który do tej pory nie obchodził się łaskawie z Cathy, Carrie i Chrisem, teraz zamierzał ich opuścić. Dollangangerom nie jest łatwo, a my, poznając ich, jesteśmy świadkami dramatycznej, momentami przerażającej i bez wątpienia poruszającej historii.

                Tym, co z całą swoją mocą wyłania się na pierwszy plan w całej opowieści, jest ukazanie zmian, jakie mogą zajść w psychice człowieka na skutek przymusowego uwięzienia. Jak zarówno fizyczne, jak i psychiczne zniewolenie, są w stanie zniekształcić percepcję młodego człowieka, który w swej rozpaczy i niewiedzy zdolny jest zapałać miłością do własnego rodzeństwa – i wcale nie mam tu na myśli normalnego, braterskiego uczucia. Najbardziej wyrazistą pod tym względem postacią jest Cathy, druga w kolejności starszeństwa spośród rodzeństwa. Pod wpływem wielu lat spędzonych w zamknięciu, staje się nastolatką o cechach dojrzałej, wyrachowanej kobiety, a zarazem nieświadomej, niewinnej dziewczynki. Zapatrzona w matkę i jej zachowania względem mężczyzn, piętnastoletnia Cathy stara się (być może nieświadomie) uwodzić i nęcić starszego od siebie o dwadzieścia pięć lat opiekuna. Cathy kusi i prowokuje, po czym wycofuje się i okazuje zdumienie tym, że jej zachowanie przynosi skutki. Prowokujące zachowanie nastolatki ma olbrzymi wpływ także na jej starszego brata, Chrisa, darzącego ją taką miłością, jaka może połączyć tylko niespokrewnionych ze sobą mężczyznę i kobietę. Brat usiłuje skłonić Cathy do poddania się temu uczuciu, wielokrotnie dotykając ją w sposób, którego opis budzi w czytelniku zgorszenie. Ich kazirodcza relacja szokuje, zniesmacza, wywołuje oburzenie. Nachalność Chrisa i prowokujące zachowanie Cathy irytują, ale właśnie z tego względu czynią tę książkę jeszcze bardziej interesującą.

                Autorka w doskonały, mistrzowski wręcz sposób ukazała mechanizmy kierujące skrzywdzonymi ludźmi. Wielu bohaterów powieści to osoby dotknięte cierpieniem. Charakteryzują się nieakceptowanymi społecznie zachowaniami i można odnieść wrażenie, że jest to powód, dla których ich losy łączą się ze sobą. Cierpiący lgnie do skrzywdzonego.

                Zdrada, zaborczość, cierpienie, przemoc, miłość, autoagresja, kazirodztwo – w Płatkach na wietrze znaleźć można każde z tych zachowań i każdą z tych emocji.     

                Nie jest to książka łatwa, a na pewno nie jest to powieść przyjemna i lekka. Jest raczej jedną z tych, które czyta się z jednoczesną fascynacją i wstrętem. Obnaża ciemne strony ludzkiej natury i wskazuje, w jaki sposób cierpienie odciska na niej swe piętno. To znakomita powieść, która szokuje i wywołuje ambiwalentne uczucia. W skali 1-10 zasługuje na mocną ósemkę – jest po prostu rewelacyjna. 


Za możliwość poznania historii rodzeństwa Dollangangerów dziękuję Wydawnictwu:






wtorek, 17 kwietnia 2012

Książki mojego życia: Nie dla mamy, nie dla taty, lecz dla każdej małolaty

                Wstyd przed czytanymi przez siebie książkami, jest jak wstyd przed samym sobą. Ukrywanie tego, co miało wpływ na naszą dorosłą postać, charakter i postrzeganie świata, jest ukrywaniem siebie.


                Piszę o tym dlatego, że niezwykle łatwo jest zapomnieć o rzeczach, które sprawiały nam przyjemność, gdy byliśmy nie do końca dojrzałymi i nie do końca świadomymi ludźmi. Bycie nastolatkiem to najprawdopodobniej najcięższy etap całego naszego życia. Okres brutalnego zderzenia się z rzeczywistością, wyjście spod matczynej, pełnej kontroli, stawienie czoła rówieśnikom, którym bez trudu przychodzi dzielenie ludzi na lepszych i gorszych.


                Jak łatwo można stłumić w kimś jego poczucie wartości? Jak długo może zająć później odzyskanie równowagi i pewności siebie?


                Dwadzieścia lat mojego życia zdeterminowanych było przez otyłość. Lista tych, którzy wówczas stłumili moje poczucie wartości, jest bardzo długa. Ale bardzo wielu z nich to dziś intelektualny margines – to dla mnie największa satysfakcja.  


                Zanim skończyłam szesnaście lat, pasjami zaczytywałam się w powieściach dla nastolatek z serii Nie dla mamy, nie dla taty, lecz dla każdej małolaty. Każdą, która była dla mnie dostępna, czytałam w kilkumiesięcznych ostępach nawet cztery, pięć razy. I nigdy nie miałam dość.


Byle nie on, Do miłości jeden krok, Ciao, Bambina, Nie do pobicia, Cudowna przemiana, Czasem warto zaryzykować, Miłosne zapiski, Królewna Śnieżka, Z całego serca, P.S. Kocham Cię, Na łeb, na szyję, Dwoje na wirażu, Podszepty serca, Za przystojny, za bogaty, Za jakie grzechy?, Pożeracz serc, Dziewczyna z usterką, Przepis na miłość, Wymarzony rejs, Miłość do odstąpienia, Miłość na falach eteru, Jedna na milion


                Jako dziewczę, które miało wówczas równie duże szanse na znalezienie chłopaka, jak na wyrośnięcie trzeciej ręki, czytałam te książki i marzyłam o księciu na białym koniu (w tym wieku nie było to, rzecz jasna, nic nadzwyczajnego…). Największą zaletą tych powieści, były szczęśliwe (oprócz P.S. Kocham Cię, gdzie chłopak głównej bohaterki na końcu umiera) zakończenia. Można było mieć pewność, że bohaterka, jakakolwiek by nie była i jakkolwiek by nie wyglądała, znajdzie w końcu szczęście u boku przystojnego (prawie zawsze) chłopca. Zachłannie chłonęłam te niewielkich rozmiarów książki, zazdroszcząc ich bohaterom prawie wszystkiego. Moje życie wydawało mi się mdłe, nijakie, a przede wszystkim nudne.  


                Przez ostatnich kilka dni zastanawiałam się, jaki wpływ miała na mnie ta seria. Bez wątpienia stanowiła dla mnie olbrzymie pocieszenie w chwilach osobowościowego kryzysu, dotykającego chyba wszystkie dojrzewające dziewczęta. Dała mi również fałszywy obraz idealnego, nastoletniego chłopca… Pisząc to, uśmiecham się pod nosem. Idealni nastoletni chłopcy nie istnieją (Edward Cullen to chyba teraz ta sama kategoria?). Przepocone skarpetki, pryszcze, bekanie w towarzystwie i końskie rżenie w miejsce śmiechu…  Nie dla mamy, nie dla taty, lecz dla każdej małolaty, stworzyła w mojej głowie obraz doskonałego, nieskażonego chamstwem (i smrodem skarpetek) ucznia szkoły średniej, który zawsze otwiera przed dziewczyną drzwi, przynosi kwiaty i przeprasza nawet za to, czego nie zrobił. Cóż, liceum zweryfikowało tkwiące we mnie przekonania – na szczęście!


                Nie zapominam jednak, że książki z tej serii to spora część mojej młodości (czyż słowa o młodości nie brzmią śmiesznie w ustach dwudziestotrzyletniej dziewczyny?). Nie wstydzę się tego, że były dla mnie ważne – wspominam je z rozrzewnieniem i szerokim uśmiechem na twarzy. Jeśli w przyszłości będę mieć córeczkę, chciałabym, żeby ona także mogła je poznać.
                  

piątek, 13 kwietnia 2012

Rachel Hore - Pod nocnym niebem

Tytuł oryginału: A Place of Secrets
Tłumaczenie: Dariusz Wójtowicz
Ilość stron: 576
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka

Ocena (1-10): 6 – dobra



                Gdy Jude była dzieckiem, dręczył ją stale powracający koszmar. Ten sam sen nawiedza teraz jej sześcioletnią siostrzenicę Summer. Jude zatrudniona w domu aukcyjnym Beecham’s odnosi zawodowe sukcesy; w życiu prywatnym bezskutecznie usiłuje dojść do siebie po śmierci męża. Gdy zostanie poproszona o wycenę kolekcji rękopisów i naukowych przyrządów, należących niegdyś do Anthony’ego Wickhama, osiemnastowiecznego astronoma i samotnika, skwapliwie skorzysta z okazji, by wyrwać się z Londynu do urzekającego hrabstwa Norfolk – do miejsc, w których dorastała. W miarę poznawania tragicznej historii Anthony’ego Wickhama, Jude odkrywa niebezpieczne powiązania przeszłości z teraźniejszością. (Opis wydawcy)

 
                Przyjemnie czyta się o silnych kobietach, które potrafią stawić czoła przeciwnościom losu. Jude, bohaterka powieści Rachel Hore, Pod nocnym niebem, jest kobietą niezwykłej siły, wrażliwą na piękno. Kiedy wskutek przypadku trafia się jej okazja dokonania wyceny pokaźnego zbioru astronomicznych dzieł w posiadłości Starbrough Hall, decyduje się na podjęcie tego zadania. Na miejscu kobieta nieoczekiwanie odkrywa, że w zbiorach przez nią badanych, znajduje się dziennik niejakiej Esther Wickham, młodej, zafascynowanej astronomią  dziewczyny. Jude z coraz większym zaciekawieniem zagłębia się w tę historię, próbując poznać jej szczegóły. Dzięki uprzejmości gospodarzy Starbrough Hall, Jude otrzymała możliwość zatrzymania się pod ich dachem, a bliskość jej babci, siostry Claire i siostrzenicy Summer, pozwalają jej także na spędzenie czasu z dawno niewidzianą rodziną.     

                Jednak to nie koniec historii. Autorka w doskonały sposób wplotła w swą powieść kilka wątków. Tym oto sposobem, równolegle ze sprawą Esther, poznajemy historię naszyjnika, w którego posiadanie weszła babcia Jude. Dodając do tego tajemnicze sny dręczące małą Summer, bliźniaczo podobne do dziecięcych snów Jude, naszym oczom ukazuje się wielowątkowa historia o tajemnicy, przyjaźni, oddaniu i miłości.

                Pomylą się jednak ci, którzy Pod nocnym niebem zaklasyfikują jako romans. W istocie bowiem książka ta niewiele ma wspólnego z romansem – jest raczej obyczajową powieścią o ciekawej fabule, w której najważniejsze nie są losy głównej bohaterki, a cała historia, w której ma swój udział. I prawdopodobnie właśnie to świadczy o jakości tej powieści. Jude zdaje się funkcjonować gdzieś na dalszym planie, jest jakby pretekstem, którym posłużyła się autorka w celu opowiedzenia historii Esther i Tamsin, romskiej przyjaciółki babci Jude. Jednakże nie można uznać tego za wadę książki, wprost przeciwnie. Czytając tę powieść, nie ma się wrażenia, że cała historia kręci się wokół Jude, uniemożliwiając głębsze poznanie tego, co w książce najważniejsze.

                Rozczarowujący jest za to styl autorki. Sposób prowadzenia dialogów może irytować, gdyż wydaje się być sztuczny i momentami infantylny. Także fragmenty pisane przez Esther, choć prawdopodobnie ich styl miał uwiarygodnić przekaz i uatrakcyjnić powieść, nie wyszły najlepiej. Pomimo tego, Pod nocnym niebem jest powieścią, której trudno jest zarzucić cokolwiek w odniesieniu do samej fabuły. Interesujący pomysł i bardzo wyraziści bohaterowie działają na jej korzyść, czyniąc książkę wartą poznania.      



Za możliwość poznania książki, dziękuję Wydawnictwu 



 

środa, 11 kwietnia 2012

Stephen King - Ręka mistrza



Tytuł oryginału: Duma Key
Tłumaczenie: Michał Juszkiewicz
Ilość stron: 640
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka

Ocena (1-10): 5 – przeciętna


                Po lekturze rewelacyjnego Dallas ’63, do Ręki Mistrza podchodziłam z entuzjazmem i radosnym oczekiwaniem godnym przyszłej panny młodej na dzień przed wstąpieniem w związek małżeński. Rzeczywistość jednak dość szybko rozwiała moje nadzieje i wypełniła mnie olbrzymim rozczarowaniem… 


                Edgar Freemantle, główny bohater powieści, jest byłym budowlańcem, który wskutek nieszczęśliwego wypadku stracił rękę i doznał poważnych uszkodzeń głowy. Z ich powodu nękany jest  napadami szału, cierpi również z powodu problemów z wysławianiem się i formułowaniem myśli. Gdy żona Edgara postanawia od niego odejść, mężczyzna za radą swojego psychologa udaje się na Florydę, a dokładniej rzecz ujmując, na Duma Key – niewielką, odludną wyspę u jej wybrzeży. Wynajmuje tam dom, w którym zamierza dojść do równowagi i odzyskać siły. Na miejscu poznaje Jerome’a Wiremana, opiekuna sędziwej Elizabeth Eastlake, właścicielki większej części wyspy. Edgar odkrywa u siebie również niezwykły malarski talent, który wręcz ,,zmusza go" do spędzania nocy na tworzeniu niepokojących, surrealistycznych obrazów – jak się wkrótce okazuje – mających drugie dno. 

                I właściwie to by było na tyle. Mogłabym napisać jeszcze parę słów o innych, prawdopodobnie istotnych elementach składających się na fabułę powieści, ale trudno jest mi doszukać się ich sensu. Ręka Mistrza wydawała mi się zbyt długa i momentami nudna. Nie mogę pozbyć się wrażenia, że skrócenie tej książki o jedną czwartą nie wpłynęłoby znacząco na jej akcję i treść, a pozwoliłoby jedynie na utrzymanie jako takiego napięcia. A tego właśnie mi brakowało. Niby jest tu wszystko, co u Kinga najlepsze – tajemnica, bohater z nie do końca prawidłowo funkcjonującą psychiką i może nawet odrobina oniryzmu, ale brakuje „tego czegoś”, co sprawia, że lektura porywa od początku do końca. Druga jej połowa, z rozdziału na rozdział była w moim odczuciu coraz słabsza, zupełnie jakby Kingowi zabrakło pomysłu na mocny akcent, nieprzewidywalne zakończenie mogące zwalić z nóg. Ostatnie sto pięćdziesiąt stron przekartkowałam, pobieżnie tylko wodząc wzrokiem po tekście i było mi naprawdę szkoda, że książka, która zapowiadała się fantastycznie, utknęła w przeciętności.    


Amerykańska okładka podoba mi się szalenie!!!

czwartek, 5 kwietnia 2012

Francesca Gould - Dlaczego ziewanie jest zaraźliwe?

Tytuł oryginału: Why is yawing contagious?
Tłumaczenie: Iwona Sumera
Ilość stron: 261
Wydawnictwo: Wydawnictwo Literackie

Ocena (1-10): 6 – dobra



                Lubię czytać w samochodzie. Siedzę sobie wygodnie w fotelu pasażera i raczę kierowcę co ciekawszymi fragmentami aktualnie czytanej przeze mnie książki. Wszystko jednak zależy od jej gatunku. A uwierzcie, że w przypadku TEJ książki, można czytać na głos przez cały czas. No bo, do jasnej anielki, któż nie chciałby wiedzieć DLACZEGO skóra na opuszkach palców marszczy się podczas kąpieli?


                Książka Franceski Gould to małe kompendium wiedzy na temat rzeczy, o które czasami wstyd nam zapytać, żeby nie wyjść na idiotów, lub nad którymi po prostu nigdy się nie zastanawiamy.

- Skąd się bierze gęsia skórka? (Na pewno z kurczaka…)
- Dlaczego niektóre zaskórniki są czarne?
- Czy łysina jest oznaką męskości?
- Co to jest peruka łonowa? (…?)
- Dlaczego strzelają nam palce?
- Czy można się przeziębić wskutek przemoknięcia na deszczu? (Nie!!!)
- Dlaczego odchody są brązowe? (Niech mi ktoś lepiej powie, dlaczego odchody niektórych psów są BIAŁE?)
- Czy można podpalić bąka? (Można… widziałam na własne oczy)
- Dlaczego ziewanie jest zaraźliwe? (Kto po przeczytaniu tego pytania ziewnął?)
- Po co mężczyznom sutki? (No właśnie…)
- Czy to prawda, że kobieta może zajść w ciążę, jeśli sperma znajdzie się na jej nodze? (Eee…)
- Czy połknięcie nasienia może szkodzić zdrowiu?

                To tylko przykładowe pytania, na które odpowiedzi można znaleźć w tej książce. Wciąż jednak  zastanawiam się, czy jest ona skierowana bardziej do dzieci, czy dorosłych. Bo o ile pytanie o gęsią skórkę jest pytaniem neutralnym, tak pytanie o połykanie nasienia może wywołać lawinę kolejnych pytań, na które pięcio-, czy siedmioletniemu dziecku odpowiedzieć nie łatwo.

                Niektóre odpowiedzi na pytania zawarte w książce wydają się być absurdalne, a przytoczone na ich potwierdzenie przykłady, wręcz głupie. Momentami miałam wrażenie, że całkowicie mijają się z prawdą. Jednak sam pomysł na książkę tego typu, wydaje się być naprawdę niezły. Dobrze jest bowiem poczytać o rzeczach, których nie mogliśmy dowiedzieć się w szkole, lub które obalają powszechnie krążące w społeczeństwie mity.

                Książka Franceski Gould jest z pewnością dość relaksującą lekturą (pomijając fragment o nużeńcach żyjących na rzęsach…), jednak w moim mniemaniu można było zadać kilka o wiele bardziej interesujących pytań. Ot, wyszło nam kolejne czytadło, jakich wiele. Książka z gatunku tych, które można wypożyczyć z biblioteki, bo szkoda wydać na nie własne pieniądze.

wtorek, 3 kwietnia 2012

Marcin Mińkowski - Tam, gdzie nie ma coca-coli


Ilość stron: 320
Wydawnictwo: Pascal

Ocena (1-10): 7 – bardzo dobra



                „Kiedyś myślałem, że stopień cywilizacyjnego rozwoju na danym obszarze można mierzyć indeksem coca-coli. Chodzi o to, że cola jest praktycznie wszędzie – w najmniejszych wioskach i w największych lasach. Trudno znaleźć na naszym globie miejsce, do którego nie dotarłby ten symbol zachodniego konsumpcjonizmu. Zresztą pojęcie „indeks coca-coli” funkcjonuje wśród globtroterów na całym świecie. „To ona jest wyznacznikiem prawdziwej dzikości. Tam, gdzie jej nie ma, są już tylko potwory” – myślałem, dopóki nie trafiłem do tej bezimiennej wioski.” (s. 109)


                Jak dobrze znamy otaczający nas świat? Jak wiele wiemy o ludzkiej naturze? Być może myślimy, że niewiele jest nas w stanie zaskoczyć. Prawdopodobnie uważamy się za doskonale cywilizowanych i mających szerokie horyzonty. A już na pewno uważamy się za lepszych.
Jednak dopiero w miejscach, w których nie znajdziemy tego, co ułatwia nam codzienne funkcjonowanie, możemy przekonać się o tym, jak bardzo upośledzeni jesteśmy. Jak bardzo nasze życie zależne jest od techniki i pieniędzy.

Tam, gdzie nie ma coca-coli jest pewnego rodzaju opowieścią i podróżą przez świat, w którym wizja głodu i pragnienia zawsze istnieje gdzieś w pobliżu. I nigdy nie opuszcza. Tego typu reportaże czyta się z największą przyjemnością. Napisane starannym językiem, poruszające najbardziej interesujące kwestie, atrakcyjnie wydane. Mińkowskiemu udało się przekazać to, co chciał napisać, w naprawdę dobrym stylu. Tytuł książki: Tam, gdzie nie ma coca-coli, sugeruje, że mamy przed sobą lekturę o miejscach nieskażonych do reszty cywilizacją. Nie da się jednak zapomnieć, że często oznacza to jednocześnie tak duże problemy, jak brak dostępu do czystej wody, czy żywności. Reportażu Mińkowskiego nie można traktować jak kolorowej, radosnej historii o pięknej Afryce, którą turysta wyjeżdżający na safari zobaczy z wnętrza terenowego pojazdu. To raczej wejście w głąb Czarnego Lądu, jazda nieutwardzonymi drogami, przeciskanie się przez gęstwiny, gryzące owady i obawa przed tymi, dla których biały człowiek jest łatwym łupem. Mimo to, nie brak tu dowodów na istnienie ludzi dobrego serca, potrafiących cieszyć się każdym dniem.


„I mężczyźni, z braku kobiet zaczęli nagle tańczyć w parach ze sobą. Nikt nie widział w tym niczego zdrożnego, kroki same się układały, brali się w ramiona i prowadzili jeden drugiego. W tym sawannowym tangu zmieniali się partnerami, brali na ręce. Nie było w tym niczego gwałtownego, niewiele krzyków, uniesień, szarpnięć. Czasem ktoś się serdecznie roześmiał.  Wtedy, w środku nocy, na pustkowiu, ci ludzie dawali pokaz najczystszej, najpiękniejszej i niczym nieskrępowanej radości życia, jaką widziałem. Nie wstydzili się, nie dbali o ciemność, o mnie, o śpiących w najlepsze kierowców, smród w środku autobusu i swoje zmęczenie. Cały czas uśmiechnięci i szczęśliwi, rozkoszowali się tańcem, muzyką i harmonią. Pokazywali tkwiące w sobie, niezależnie od okoliczności, a czasem pomimo okoliczności, wielkie szczęście, radość z tego, że po prostu są. Sobie i mnie dawali nadzieję”. (s. 318)


Mnóstwo tu również pięknych zdjęć, które zwykle dodają atrakcyjności książkom tego typu. Reportaż Mińkowskiego naprawdę porusza. Daje do myślenia, skłania do zastanowienia się nad tym, jak wiele mamy i do czego dążymy. Uświadamia również, że są na świecie ludzie, którzy mimo, iż nie mają tego, co my (i nie są z tego powodu gorsi!), potrafią cieszyć się z każdego witającego ich dnia. Zdecydowanie polecam, gdyż jest to jedna z najlepszych podróżniczych książek, jakie czytałam w ostatnim czasie.

niedziela, 1 kwietnia 2012

W marcu jak w garncu...

                Po raz pierwszy pokusiłam się dziś o podsumowanie miesiąca. Nie było źle, zważywszy na to, że przez dobrych kilka dni w ogóle nie czytałam, mając do roboty wszystko, prócz siedzenia z powieścią w dłoni. Później jednak ruszyłam z kopyta i zdołałam odrobinę swój wynik poprawić.

Siedemnaście książek, które miałam przyjemność poznać w tym miesiącu, podzielę na dwie grupy…


Dorota Katende - Dom na Zanzibarze (288 s.) - 6/10
Sabina Czupryńska - Kobiety z domu Soni (472 s.) - 7/10
Szymon Hołownia, Marcin Prokop - Bóg, kasa i rock'n'roll (336 s.) - 7/10
Jack Ketchum - Królestwo spokoju (424 s.) - 7/10
Marek Tomalik - Australia. Gdzie kwiaty rodzą się z ognia - 7/10
Leslie Kaminoff - Joga. Ilustrowany przewodnik anatomiczny (272 s.) - 7/10
Arnold G. Nelson - Anatomia stretchingu (184 s.) - 8/10
Stephen King - Dallas '63 (864 s.) - 8/10


                Za najlepszą książkę przeczytaną w tym miesiącu uznaję Dallas ’63 Stephena Kinga. Czytałam ją na raty, przez kilka dni, ale były to naprawdę niezwykle miłe chwile. Zdarzyły się jednak również książki kiepskie i przeciętne. Jestem przekonana, że moje oceny (zwłaszcza w przypadku „Nostagii anioła” i „Drzwi do piekła”) uznacie za zaskakujące.

Iza Kuna - Klara (296 s.) - 1/10
Alice Sebold - Nostalgia anioła (368 s.) - 3/10
Maria Nurowska - Drzwi do piekła (272 s.) - 3/10
Michał Kruszona - Uganda. Jak się masz, muzungu? (344 s.) - 5/10
Diane Kress - Cud metaboliczny - dieta, którą pokochasz (324 s.) - 5/10
Simon Beckett - Wołanie grobu (368 s.) - 5/10
Clive Staples Lewis - Bóg na ławie oskarżonych (123 s.) - 5/10
Nicholas Sparks - Pamiętnik (206 s.) - 5/10
Christopher Ciccone - Moje życie z Madonną (283 s.) - 5/10

Najgorsza była jak widać książka Izy Kuny. Iza aktorką być może jest niezłą, ale pisanie książek to coś, od czego powinna trzymać się z daleka (przydałoby się jej choćby zmienić styl). 


                Marzec był całkiem niezły, również jeśli chodzi o kwestie nie związane z czytaniem. Prawie wszystkie weekendy spędziliśmy z W. wspólnie, odpoczywając. Trochę poza Gdańskiem, trochę w Gdańsku, trochę w Sopocie.  W ubiegłym tygodniu Valdi zaproponował mi małą wycieczkę na Kaszuby. Wzięliśmy więc psa i pojechaliśmy. Byłam wręcz wniebowzięta, gdy w małym, wiejskim sklepiku Valdi kupił świeży chleb (z chrupiącą skórką i mięciutkim miąższem!), suche drobiowe kabanosy, żółty ser oraz sernik z kakaowym spodem, które jedliśmy później nad brzegiem jeziora. Burczące brzuchy po całym dniu na świeżym powietrzu zrobiły swoje, a  wierzcie mi lub nie, ale było to tak proste i tak inne od wszystkiego, co jemy na co dzień (nie jadam żółtego sera, chleb tylko w weekend i tylko ciemny, a kabanosów stuprocentowo drobiowych w Gdańsku znaleźć nie mogę), że poczułam się naprawdę kulinarnie szczęśliwa.

                W kwestii eksperymentów kulinarnych, przedwczoraj po raz pierwszy kupiłam ikrę. Smażona, z cebulką, okazała się być przepyszna i wiem już, że będzie często gościła na moim stole.


PS. Wybaczcie, ale niektórzy już wiedzą, że ze mną można rozmawiać w nieskończoność tylko o dwóch rzeczach – o książkach i o jedzeniu. Wszystko inne nudzi mnie albo szybko, albo bardzo szybko... ;))))