wtorek, 27 marca 2012

Dorota Katende - Dom na Zanzibarze

Deszczowa jesień, początek lat dziewięćdziesiątych. Dorota, oczarowana „Pożegnaniem z Afryką”, marzy o podróży na Czarny Ląd, o bezkresnych sawannach i palącym słońcu. Ale przecież dzieci, praca, brak pieniędzy... Jednak kiedy znajduje ofertę wyjazdu na safari, przestaje szukać wymówek. W Kenii, kraju Masajów i dzikich zwierząt, odkrywa, że Afryka jest jej przeznaczeniem - że ma ją w duszy i w sercu, że jest odpowiedzią na dręczące ją wątpliwości i niespełnione nadzieje. „Dom na Zanzibarze” to prawdziwa historia Polki, która mimo przeciwności losu zbudowała dom na rajskiej wyspie i ułożyła swoje życie na nowo. Opowieść kobiety, która po długich poszukiwaniach znalazła swoje miejsce na ziemi i... miłość. (opis wydawcy)


A gdyby tak zamieszkać nad Oceanem? Budzić się i zasypiać przy szumie fal, słuchać owadów bzyczących nad bujną, tropikalną roślinnością… Każdego dnia zrywać soczyste, pachnące owoce z własnego ogrodu i być w swoim własnym, prywatnym raju?

Dorota Katende, autorka książki Dom na Zanzibarze miała właśnie takie marzenia. Zakochana w Afryce, postanowiła związać z nią swe losy na dłużej. Gdy była w Polsce, tęskniła za Czarnym Lądem. Będąc w Afryce, odżywała na nowo, jakby budząc się z przydługiego, zimowego snu. Mając za sobą dwa nieudane małżeństwa i poważne kłopoty finansowe, zaryzykowała wiele, kupując działkę na wyspie oddalonej o ponad sześć tysięcy kilometrów od Polski. Jednak to ryzyko jej się opłaciło, gdyż dziś autorka książki jest właścicielką Vanilla House, pięknego domu położonego nad brzegiem Oceanu.

Książka ta, mimo rozbrajająco absurdalnych wręcz fragmentów (która kobieta mając małe dzieci i problemy z pieniędzmi wybiera się z lekką głową na safari?), niesie za sobą sobie wiele ciepła. Daje nadzieję na to, że są marzenia, które da się spełnić. Że dzięki olbrzymiej determinacji i ciężkiej pracy można zrealizować nawet najbardziej ambitne plany. Autorka, choć momentami irytująca
 i zabawnie bezmyślna, ma jednak w sobie coś, co sprawia, że trudno jej nie lubić. Dzięki jej opisom mamy możliwość nieco bliższego poznania zanzibarskiej rzeczywistości i mentalności ludzi mieszkających na wyspie. Okazuje się bowiem, że Zanzibarczycy nie zawsze są mili i uczynni,
a spodziewać się po nich można zarówno dobrego, jak i złego. 

Największe plusy Domu na Zanzibarze? Szata graficzna. Piękna okładka, kilka zdjęć w środku i kartki, stylizowane na pożółkły pamiętnik, których nie spotkałam jak dotąd w żadnej czytanej przeze mnie książce. To dość lekka lektura, dobra dla tęskniących za latem i słońcem czytelników, nie należy się jednak spodziewać po niej żadnych większych emocji, bo prawdopodobnie nie taki był jej cel.

Ilość stron:  288
Wydawnictwo: Otwarte

Ocena (1-10): 6 – dobra

środa, 21 marca 2012

Jack Ketchum - Królestwo spokoju

Tytuł oryginału: Peaceable Kingdom
Tłumaczenie: Piotr Pocztarek
Ilość stron: 424
Wydawnictwo: Replika

Ocena (1-10): 7 – bardzo dobra

                Szczęki zaciskają się coraz mocniej. Źrenice rozszerzają w przestrachu. Serce przyspiesza. Chcę się od tego oderwać, odejść i odetchnąć z ulgą. Chcę myśleć, że ludzie, o których czytam, nie istnieją. I że są tylko tworem plastycznej wyobraźni autora. Wiem jednak, że wcale tak nie jest. Że pod wpływem impulsu, w ludziach budzą się najgorsze instynkty…    

                Jack Ketchum, a w zasadzie powinnam powiedzieć - Dallas Mayr, zaliczany jest do najlepszych współczesnych twórców literatury grozy. Nic więc dziwnego, że prędzej czy później musiał nastąpić dzień, kiedy i ja dostąpię zaszczytu poznania go. Królestwo Spokoju – właśnie ta książka jako pierwsza wpadła w moje dłonie. To zbiór ponad trzydziestu opowiadań, w których Ketchum funduje nam emocjonującą przejażdżkę, podobną do jazdy kolejką górską w wesołym miasteczku. W tym przypadku jednak przypomina to bardziej wędrówkę przez miasteczko grozy. Jest tu krew, pot i zgrzytanie zębami. Niebywałe okrucieństwo w jego najgorszych przejawach, dewiacje, na myśl o których dreszcz pełznie w górę kręgosłupa, a strach zaciska gardło. Zanurzamy się w oceanie rozpaczy, wściekłości i wynaturzeń. Jedno jest pewne – nie będzie łatwo.

                Bohaterowie opowiadań Ketchuma to ludzie podobni do nas. Do Ciebie i do mnie. Ludzie, którzy ukształtowani zostali przez najróżniejsze środowiska. Którzy na skutek najróżniejszych zdarzeń  zmuszeni zostali do stawienia czoła najgorszym z możliwych koszmarów. W Królestwie Spokoju poznajemy dewianta, który z przyjemnością patrzy na ludzkie cierpienie. Rodzeństwo, które jest ze sobą zbyt blisko, niż można byłoby uznać to za normalne. Kobietę odczuwającą paniczny strach przed wężami. Mężczyznę, u którego w sąsiedztwie zamieszkał przestępca seksualny. Chłopca, który z dnia na dzień przestaje odczuwać konieczność jedzenia. W Królestwie Spokoju nie ma zdarzeń niemożliwych, a grozy dodaje świadomość, że sytuacje przez Ketchuma opisywane, mogą zdarzyć się wszędzie. Że ludzie przez niego opisywani wcale nie są jedynie tworem jego wyobraźni.  

                Czytając tę książkę odczuwa się ciągłą sinusoidę emocji. Jedno opowiadanie zasmuca. Kolejne przeraża i przyspiesza puls. Następne skłania do zastanowienia się nad tym, jak łatwo umysł ludzki ulega zwichrowaniu. Nie wszystkie z zamieszczonych w książce historii są jednakowo dobre. Są wśród nich lepsze i gorsze, ale żadna nie jest zła, czy nudna. Każda z nich różni się od siebie i właśnie to stanowi o wysokiej jakości zbioru. Jedno jest pewne – przy i po Ketchumie nie jest łatwo zasnąć.     



Za możliwość przeżycia wielu chwil grozy dziękuję Wydawnictwu:


sobota, 17 marca 2012

Stephen King - Dallas '63

Tytuł oryginału: 11/22/63
Tłumaczenie: Tomasz Wilusz
Ilość stron: 864
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka

Ocena (1-10): 8 – rewelacyjna


22 listopada 1963 roku w Dallas padły trzy strzały, które zabiły prezydenta Kennedy’ego i zmieniły świat. A gdyby tak można było temu zapobiec? Gdyby można było ocalić JFK i zmienić bieg historii? Jake Epping to trzydziestopięcioletni nauczyciel angielskiego w Lisbon Falls w stanie Maine, który dorabia, prowadząc kursy przygotowawcze do matury zaocznej dla dorosłych. Od jednego ze swoich uczniów, Harry’ego Dunninga, dostaje wypracowanie – makabryczną, wstrząsającą opowieść w pierwszej osobie o tym, jak pewnej nocy przed pięćdziesięciu laty ojciec Harry’ego zatłukł na śmierć jego matkę i braci, a siostrę pobił tak bardzo, że nigdy nie odzyskała przytomności. Od tego wszystko się zaczyna… Wkrótce potem przyjaciel Jake’a, Al, właściciel lokalnego baru, zdradza mu tajemnicę: jego spiżarnia jest portalem do roku 1958. Powierza Jake’owi szaloną – i, co jeszcze bardziej szalone, wykonalną – misję ocalenia Kennedy’ego. Tak oto Jake zaczyna swoje nowe życie jako George Amberson, życie w świecie Elvisa i JFK, amerykańskich krążowników szos i wczesnego rock and rolla, gniewnego samotnika nazwiskiem Lee Harvey Oswalda i Sadie Dunhill, pięknej szkolnej bibliotekarki, która zostaje miłością życia Jake’a – życia wbrew wszelkim normalnym regułom czasu. (opis wydawcy)


W Dallas spędziłam trochę ponad tydzień. Nie wynikało to bynajmniej z faktu, że było tam nudno. Wprost przeciwnie. Mój przedłużający się pobyt w mieście spowodowany był permanentnym brakiem czasu na czytanie. Ja jednak nie narzekam – przyjemność czerpana z poznawania książki Kinga rozłożona na raty, to przyjemność podwójna. I ponownie wpadłam po uszy.

Najnowsza na polskim rynku książka Stephena Kinga, Dallas ’63, to historia człowieka, który dostał możliwość podróży w czasie. Motyw ten, znany chociażby ze znakomitej filmowej serii Powrót do przyszłości, u Kinga nie został przedstawiony w sposób zwyczajny, bez żadnego „ale” – w przeciwnym razie King nie byłby Kingiem. W książce tej, wędrowanie w czasie możliwe jest bowiem wyłącznie w jedną stronę - w przeszłość, a konkretnie do roku 1958. Główny bohater powieści, Jake Epping, trzydziestopięcioletni nauczyciel języka angielskiego, zmuszony jest uczynić co w jego mocy, by zapobiec zamachowi na prezydenta Johna Fitzgeralda Kennedy’ego. Gdy jednak cofa się do roku 1958, do dnia zamachu na prezydenta ma jeszcze pięć lat i postanawia wykorzystać ten czas, także na czynności nie związane bezpośrednio ze swoim głównym celem.

Książka ta, dzięki niezwykle interesującej fabule i doskonałemu sposobowi budowania napięcia, wciąga czytelnika od pierwszej, do ostatniej strony. Czytając ją, nie ma się wrażenia (pomimo sporej objętości!), że czegoś jest w niej zbyt dużo, że któryś rozdział jest zbędny, że coś można wykreślić, a cała książka i tak na tym nie ucierpi. To powieść, która naprawdę przenosi nas w przełom lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych. W świecie tym, na dobrą sprawę nie aż tak odległym, jak mogłoby się nam wydawać, czarnoskóra ludność wciąż jest dyskryminowana, telefony komórkowe to science-fiction, paliwo i żywność kosztują śmiesznie mało, a kobietom daleko do całkowitej niezależności. To taki świat, gdzie problemy miały zupełnie inną postać, świat, który  oczarowuje.

Główny bohater powieści, Jake, to postać budząca ogromną sympatię. Trudno jest nie kibicować mu, gdy poznaje piękną bibliotekarkę Sadie Dunhill i ich znajomość zaczyna przeradzać się w coś poważniejszego. Okazuje się, że mistrz literatury grozy ma w sobie cząstkę romantycznej natury – to niezwykle przyjemne zaskoczenie. Wielowątkowość powieści, w której sam cel, uratowanie prezydenta Kennedy’ego, funkcjonuje na dobrą sprawę gdzieś z boku, jest godna pochwały. Wiemy wprawdzie, dlaczego bohater znalazł się w tamtych czasach, ale momentami naprawdę można o tym zapomnieć – prawdopodobnie właśnie z tego względu czytelnik się nie nudzi.

Dallas ’63 ukazuje inną twarz Kinga – tę nie związaną z horrorem. Okazuje się, że nawet bez makabrycznych opisów, zjaw i udowadniania, że w każdym z nas tkwi cząstka zła, King może wciąż być dobry. Może porywać, fascynować i budzić podziw. Po raz kolejny Mistrz King udowadnia, że wciąż jest w formie. Pozostaje życzyć jemu (i nam!), by utrzymał ten wysoki poziom jak najdłużej.  

poniedziałek, 12 marca 2012

Szymon Hołownia, Marcin Prokop - Bóg, kasa i rock'n'roll


Ilość stron: 336
Wydawnictwo: Znak

Ocena (1-10): 7 – bardzo dobra


                Dobrze smakujący żart świadczy o dużej inteligencji. Panowie Prokop i Hołownia posiadają jej bardzo wiele, co udowadniają często i na wiele sposobów. Ale oprócz inteligencji posiadają również sporą wiedzę, dzięki czemu słuchanie i czytanie ich wypowiedzi jest zwyczajnie przyjemne.

                Co więc powstanie, gdy połączymy w jedno Hołownię, Prokopa, Boga, pieniądze i rock’n’roll? Powstanie dobra książka.

                Ci, którzy spodziewają się czczej gadki napakowanej pozbawionymi głębszego sensu sloganami, będą zaskoczeni. Ci z kolei, którzy zakładają, iż dyskusje o Bogu są dla nich zbyt trudne, zbyt mało zrozumiałe i zbyt nużące, będą zaskoczeni jeszcze bardziej. Bo Szymon Hołownia i Marcin Prokop przede wszystkim rozmawiają. I wbrew pozorom nie jest to próba sił, walka o uznanie własnej racji, bitwa o jedyną prawdę, o wyłonienie Samca Alfa. Mówią o Bogu, o sensie wiary. O show-biznesie i pieniądzach. O Kościele i muzyce. Nawzajem przedstawiają sobie swój punkt widzenia, dając swemu interlokutorowi możliwość wyrażenia jego własnej opinii. Nie skaczą sobie nawzajem do gardeł, a krew nie leje się tu strumieniami. Czy nie to właśnie świadczy o kulturze rozmowy?

                Z niezwykłą przyjemnością czyta się ludzi szanujących skrajnie różne od przyjętych przez nich poglądów. Okej, powiedz mi, co sądzisz na ten temat, a później powiem Ci, jaka jest moja opinia. A przecież mogliby rzucić się na siebie z pięściami, wytaczając najcięższe działa i sypiąc z rękawa inwektywami, w akcie ostatecznej bezsilności w stosunku do oporu przeciwnika.

                Jeden mówi o sacrum, drugi o profanum. Jest jednak wśród nich jakaś harmonia, wzajemna próba zrozumienia odmiennego poglądu. Hołownia i Prokop pokazują w tej książce twarz zupełnie inną, niż tę znaną nam z programów rozrywkowych i telewizji śniadaniowej. Niby żartują, niby się przekomarzają, ale nie ma w tym szczerej złośliwości i przejaskrawionego nadęcia. Szacunek, szacunek i jeszcze raz szacunek – to należy podkreślić.

                Książka ta zrobiła na mnie naprawdę pozytywne wrażenie. Czytałam ją z niesłabnącą przyjemnością, raz po raz odczuwając zaskoczenie kolejnymi argumentami wysuwanymi przez autorów. Moją uwagę zwrócił także niezwykle staranny sposób wypowiedzi i budowania zdań. Brak tu językowego niechlujstwa, a wplatane od czasu do czasu kwieciste metafory, dodatkowo uatrakcyjniają sam w sobie schludny styl rozmówców. Poruszona w książce tematyka, choć niełatwa i permanentnie wzbudzająca kontrowersje, w połączeniu z nazwiskami znanymi z programów rozrywkowych, dała nam coś, co jest atrakcyjne zarówno w formie, jak i treści. Cała książka stanowić może również dobry argument przeciwko tym, którzy pracujących w show-biznesie ludzi wrzucają do jednego wora z napisem „głupota i próżność”. Jestem pod dużym wrażeniem kultury, inteligencji i mądrości autorów i naprawdę cieszę się, że mogłam przeczytać tę bardzo wartościową i dobrą książkę.
               

czwartek, 8 marca 2012

Sabina Czupryńska - Kobiety z domu Soni

Ilość stron: 472
Wydawnictwo: Proszyński i S-ka

Ocena (1-10): 7 – bardzo dobra  



Pięć pokoleń kobiet. Chcą być piękne i kochane, muszą zawalczyć o siebie i swoje szczęście. Historia rozpoczyna się w małym miasteczku, a kończy w wielkim mieście. Jest jak rodzinny album z pożółkłymi zdjęciami, na których wrażliwy fotograf uwiecznił pięć wyjątkowych kobiet: prababcię Antonię, jej córkę Julię, wnuczki Basię i Jagodę oraz prawnuczkę Sonię. Wszystkie, połączone więzami krwi niczym łańcuchem splecionych rąk, przekazują sobie to, co w nich najpiękniejsze, ale i to, co głęboko skrywane. Każda z nich kocha, tęskni, pragnie, uczy się żyć, szuka rozwiązań. Zdobywa i porzuca. Pięknie wygląda z papierosem, za kierownicą malucha czy w markowej sukience. Każda spotyka mężczyznę lub kilku i próbuje uwolnić się od tajemnicy z przeszłości, odnaleźć szczęście, odmienić los nieświadomie wyznaczony jej przez matkę, babcię, prababcię. Każda z nich ma na to szansę. Każda z nas też. (opis wydawcy)  


                Toksyczne relacje, wzajemne oskarżenia, przemoc psychiczna i nieustająca pogoń za szczęściem, które wciąż jest zbyt daleko… tak w skrócie można scharakteryzować Kobiety z domu Soni autorstwa Sabiny Czupryńskiej.

                Mówiąc więcej, należy przede wszystkim wspomnieć, że książka ta już od pierwszych stron intryguje. Dające się wyraźnie wyczuć napięcie zwiastuje nam - choć jeszcze nie do końca wiemy, co będzie dalej – silne emocje. Kobiety z domu Soni wciągają. Każda z bohaterek przedstawionych przez autorkę jest inna. Każda jest wyrazista i każda posiada cechy wyróżniające ją spośród innych kobiet w rodzinie. Babcia Antonia to dama o gołębim sercu. Jej córka, Julia, to kobieta nerwowa, wyrachowana, chłodna i egzaltowana. Basia, starsza córka Julii, to dziewczyna mająca problemy z asertywnością, zaś jej młodsza siostra Jagoda cechuje się niezwykłym poziomem determinacji. A czyją córką jest Sonia? Tego musicie dowiedzieć się samodzielnie.

                Siadając w fotelu z tą książką, w żadnym razie nie należy oczekiwać, że czas z nią spędzony będzie beztroski. Powieść ta jest bowiem jedną z tych, które opisują życie takim, jakim czasami ono się staje. Mówi o życiu trudnym, często smutnym, pełnym nieporozumień, kłótni i nieszczęść. O żadnej z bohaterek książki nie można powiedzieć – szczęśliwa. Każda z nich niesie za sobą bagaż doświadczeń, życie każdej z nich naznaczone jest wydarzeniami, które nigdy nie powinny mieć miejsca. To bardzo dobra powieść, trzymająca w napięciu od pierwszej, do ostatniej strony. Jej autorka w doskonały sposób ukazała, w jaki sposób mogą zmieniać się ludzkie zachowania i jak prawdziwe jest powiedzenie, że niedaleko pada jabłko od jabłoni.

                Czytając tę powieść śledzimy historię kobiet, które będąc związane ze sobą więzami krwi, potrafiły jednocześnie kochać i nienawidzić siebie nawzajem. Dla mnie książka ta była czymś, co skłoniło mnie do zastanowienia się nad tym, w jaki sposób traktujemy swoich najbliższych. Jak bardzo nasze zachowania mogą ich ranić i na nich wpływać. Pomysł Sabiny Czupryńskiej, by przedstawić w jednej książce kilka pokoleń kobiet i by ukazać zmiany w nich zachodzące, był rewelacyjny. Należy dodać do tego fakt, że styl autorki podnosi dodatkowo wartość powieści, dzięki czemu Kobiety z domu Soni czyta się z przyjemnością. Jest to książka smutna i wstrząsająca – to fakt. Ale z pewnością dobra i warta poznania.