poniedziałek, 30 stycznia 2012

Sylwester Latkowski - Polska mafia

Ilość stron:  512
Wydawnictwo: Świat Książki

Ocena (1-10): 6 – dobra


 >>Polską mafię<< autorstwa Sylwestra Latkowskiego wzięłam do ręki z trzech powodów. Pierwszym z nich jest moja nieskrywana słabość do tematyki mafijnej. Drugim, chęć uzyskania wiedzy, której do tej pory nie miałam i skonfrontowania jej z tym, co wiedziałam wcześniej z innych źródeł. Trzecim zaś… cóż, kobieca fascynacja niebezpiecznymi facetami wymachującymi bronią.

         Nikodem Skotarczak - Nikoś, Andrzej Kolikowski - Pershing, Jarosław Sokołowski - Masa, Zbigniew Mikołajewski - Carrington, Jeremiasz Barański - Baranina
   Nikoś, Pershing  i Baranina nie żyją. Masa jest świadkiem koronnym, a Carrington żyje, choć podobno w ostatnich latach stał się wrakiem człowieka. Większość z Was zna choć jedno z wymienionych nazwisk lub pseudonimów, które kilkanaście lat temu raz za razem przewijały się w telewizyjnych wiadomościach i w gazetach. To właśnie o nich chciałam się dowiedzieć najwięcej,  jednak Latkowski ze swoim podejściem do tematu trochę mnie rozczarował.

                Polska mafia skupia się w dużej mierze na zorganizowanych grupach przestępczych nie lat dziewięćdziesiątych, kiedy to swe kariery robili najbardziej znani nam gangsterzy w Polsce, a tych z lat wcześniejszych – siedemdziesiątych i osiemdziesiątych. Wówczas spora część ludzi budujących swoje fortuny na nielegalnych interesach, wspierana była w taki czy inny sposób przez wysoko postawionych w służbach państwowych urzędników. Latkowski przytacza wiele materiałów z archiwum IPN-u. Są to między innymi wnioski paszportowe osób podejrzanych o przynależność do zorganizowanych grup przestępczych, notatki funkcjonariuszy, czy donosy tajnych współpracowników.  Wiele przewijających się w dokumentach nazwisk zostało ocenzurowanych (w tekście są graficznie zamazane), ale na dobrą sprawę, szperając w Internecie można je raczej bez problemu odkryć. Latkowski pisze o kilku najważniejszych postaciach wybranego przez siebie okresu, opisując mniej lub bardziej szczegółowo ich przestępczą drogę, pisze o powiązaniach z politykami (znanymi!) i wszelkich innych sprawach, które mogą zainteresować każdego lubującego się w tej tematyce.

                Mnie osobiście zabrakło tego, na co naprawdę mocno liczyłam. O najbardziej interesującym mnie chłopaku z miasta znalazłam zaledwie kilka zdań, zresztą i tak tylko w kontekście innej postaci. Z największym zainteresowaniem czytałam rozdziały poświęcone grupie (czy też grupom, zależy z której strony patrzeć) działającej w Trójmieście i choć po raz kolejny muszę przyznać, że przeżyłam dość duże rozczarowanie (naprawdę byłam przekonana, że autor najbardziej skupi się na latach dziewięćdziesiątych, kiedy w najlepsze działali chłopcy z Pruszkowa, czy Wołomina), mile zaskoczyła mnie dość duża część książki poświęcona zeznaniom Masy jako świadka koronnego, bo była to jedna z tych kwestii, które interesowały mnie najmocniej. 

                Całościowo oceniam tę książkę jako dobrą, bo pomimo tego, że nie znalazłam w niej tego, na czym zależało mi najbardziej, w Polskiej mafii zamieszczono kilka niezwykle interesujących fragmentów, o których do tej pory nie wiedziałam. To mocna lektura, z pewnością nie dla kogoś, kto się tym w zupełności nie interesuje. 




sobota, 28 stycznia 2012

"Inne Anioły" w "Mieście Kości"


Tytuł oryginału: Strange Angels
Tłumaczenie: Skórska Ewa
Ilość stron: 304
Wydawnictwo: AMBER

Ocena (1-10): 6 –  dobra


                Po raz kolejny zatonęłam w świecie wampirów, zjaw, wilkołaków i wszelkich stworzeń, które podobno nie istnieją, a jednak są. Bohaterka Innych Aniołów, Dru Anderson, to szesnastoletnia córka nieustraszonego łowcy demonów, który… cóż, kończy marnie. Dziewczyna nie ma zbyt łatwego życia. Ciągłe przeprowadzki, nowe szkoły i dość niebezpieczna praca sprawiają, że nie może nigdzie zagrzać miejsca. Gdy Dru zmuszona jest zabić swojego ojca, który pod koniec życia staje się tym, na co często polował, dziewczyna zostaje sama. Z pomocą nieoczekiwanie przychodzi jej nowo poznany znajomy, pół-Azjata o imieniu Graves. Szybko okazuje się, że grozi im niebezpieczeństwo. Na skutek zaistniałych wydarzeń, Dru musi wytłumaczyć Gravesowi, czym do tej pory się zajmowała i jaki wpływ miało to na jej życie. Ponieważ również Graves staje twarzą w twarz z tym, co do tej pory uznawał za nieistniejące, decyduje się pomóc dziewczynie. 
               
                Inne anioły to książka o fabule ciekawej, choć nie oryginalnej. Podobny motyw z łowcami demonów pojawił się już kilka lat temu w fantastycznym serialu Supernatural, który bez wątpienia znany jest wielu z Was. Nie znaczy to jednak, że książka jest identyczna. Jak to zwykle w historiach tego typu bywa, pojawia się ON, a w zasadzie tych „onych” jest nawet dwóch. Nie jest to książka zła, choć nie można nazwać jej arcydziełem. To jedno tych z czytadeł, które mają poprawić podły nastrój i sprawić, że zapomnimy o roztapiającym się brudnym śniegu na dworze. Fajerwerków nie ma, ale to przecież nic złego.





Tytuł oryginału: City of Bones
Cykl wydawniczy: Dary Anioła, tom 1
Tłumaczenie: Anna Reszka
Ilość stron: 508
Wydawnictwo: MAG

Ocena (1-10): 5 –  przeciętna


                Możecie mnie zlinczować, ale Bóg mi świadkiem – Miasto Kości mnie nie porwało. Owszem, opowieść o dziewczynie, która dowiaduje się, że „istnieją pół-anioły, demony i kilka innych średnio przyjemnych stworzonek, ale nie martw się, że Cię ścigają – pomożemy Ci!”, nie jest najgorszym pomysłem na książkę, ale poza tym naprawdę nie odczułam, że wciska mnie w fotel i zapiera mi dech w piersi. I tutaj, jak w wielu innych książkach z motywem paranormalnym, są ONI. I znów jest ich dwóch – przyjaciel Clary, Simon i TEN NOWY, o imieniu Jace.  Jak to zwykle bywa, TEN NOWY jest o wiele bardziej interesujący, niż stary przyjaciel z lat dzieciństwa, a gdy dochodzą do tego runy na jego  ciele, czyli coś w stylu mnóstwa seksownych (jak dla kogo…) tatuaży, mamy jak w banku, że dziewczyna wpadnie w jego sidła.

                Jeśli o mnie chodzi, to albo czytałam tę książkę nieuważnie, albo autorka pogmatwała wszystko tak, że na dobrą sprawę pewnych motywów w ogóle nie zrozumiałam, a pewne w ogóle mi umknęły. Miałam wrażenie, że wszystko dzieje się zbyt szybko. Demony, archiwiści, sowa na ramieniu, runy, czarownica z niższego piętra, jakiś tam Zły Człowiek w stylu Voldemorta… W pewnym momencie nie wiedziałam kto jest kim i o co właściwie chodzi. Znając jednak mnie, obejrzę ekranizację i wszystko będzie dla mnie jasne. I kto wie, może wówczas sięgnę po książkę po raz drugi i odnajdę to, czego nie znalazłam za pierwszym razem.   

czwartek, 26 stycznia 2012

Stephen King - Czarna bezgwiezdna noc

Tytuł oryginału: Full Dark No Stars
Tłumaczenie: Krzysztof Oblucki
Ilość stron: 488
Wydawnictwo: Albatros

Ocena (1-10): 7 – bardzo dobra



Nie czytaj tej książki w samotności. Nie czytaj, gdy nie ma obok Ciebie rodziców albo życiowego partnera, Twojego psa, kota, papużek, czy choćby śledzi w zamrażalniku. Nie czytaj tej książki w samotności, bo samotność wzmacnia poczucie strachu. Ponury nastrój pełznie Ci po plecach i owija się wokół serca, a Ty po raz kolejny wiesz, że to objaw zwiastujący spotkanie z Królem Grozy. 

Czarna Bezgwiezdna Noc sprawi, że przejrzysz się w lustrze i głęboko zastanowisz nad sobą. Czy jesteś dobrym człowiekiem? Czy mógłbyś rozmyślnie skazać kogoś na cierpienie, gdybyś wiedział, że ktoś w zamian zdejmie je z Twoich barków? W książce Kinga nie ma niczego przypadkowego. Każde zdarzenie ma swoje przyczyny i skutki, a akcja powoduje reakcję. To zbiór czterech opowiadań które łączy jedno – żaden z bohaterów w nich występujących nawet nie przypuszcza, do czego jest zdolny. 

Bohater pierwszego z nich jest rolnikiem, który zabija swoją żonę i wrzuca ją do starej, nieużywanej studni. Bohaterka drugiego to pisarka, która zostaje brutalnie zgwałcona i postanawia własnoręcznie wymierzyć sprawiedliwość swojemu oprawcy. W trzecim opowiadaniu poznajemy chorego na raka bankowca, który decyduje się na cofnięcie choroby w zamian za przeniesienie cierpienia na kogoś, kogo nienawidzi. Czwarta historia to z kolei opowieść o kobiecie, która odkrywa, że jej mąż jest seryjnym mordercą. Każdy z bohaterów czterech zamieszczonych w książce opowiadań Stephena Kinga to zwyczajny człowiek. Jak sam autor pisze:

Bardzo się starałem pokazać w >>Czarnej bezgwiezdnej nocy<<, co ludzie robią i jak mogą zachowywać się w pewnych okolicznościach. Ludzie  w tych opowieściach nie są pozbawieni nadziei, ale zdają sobie sprawę, że nawet najgłębsze nadzieje (i najlepsze życzenia dla rodaków i społeczeństwa, w którym żyjemy) mogą być czasami próżne. Nawet często. Ale myślę też, że ich zdaniem szlachetność tkwi przede wszystkim nie w sukcesie, ale w próbach robienia tego, co należy… a kiedy nam się to nie udaje albo celowo odwracamy się od stojącego przed nami wyzwania, następuje piekło.* 

W Czarnej bezgwiezdnej nocy autor po raz kolejny udowadnia, że jest jednym z najlepszych współczesnych pisarzy grozy na świecie. Czytanie prozy Kinga powoduje dreszcze, wywołuje niepokój i pozostawia ogromne wrażenie. Od tej książki nie można się oderwać i niech dowodem na to twierdzenie będzie fakt, że przerwałam jej czytanie tylko raz w ciągu całego popołudnia, dopiero wówczas, gdy pies piszczał, domagając się wyjścia na zewnątrz.

*  Stephen King, Czarna bezgwiezdna noc, Warszawa 2011, s. 485.  

wtorek, 24 stycznia 2012

Jodi Picoult - Tam gdzie ty

Tytuł oryginału: Sing You Home
Tłumaczenie: Magdalena Moltzan-Małkowska
Ilość stron: 568
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka

Ocena (1-10): 7 – bardzo dobra


                Jak czuje się kobieta, która ze wszystkich sił pragnie mieć dziecko, ale utrudniają jej to problemy zdrowotne? Jak czuje się kobieta, której życie dostosowane jest do rytmu przyjmowania koniecznych zastrzyków, mających ułatwić jej zajście w ciążę? I w końcu jak czuje się kobieta, która będąc w końcu przy nadziei, przedwcześnie rodzi martwe dziecko?
                A co z mężczyzną?
           Co czuje mąż, u którego żony chęć posiadania dziecka zamienia się w obsesję? Jak czuje się mężczyzna, dla którego seks powoli przestaje być efektem miłości, a staje się jedynie narzędziem służącym spłodzeniu dziecka? Czy czuje się jak przedmiot? Dawca nasienia? Przestaje być mężem?

                Na te pytania odpowiedziała Jodi Picoult w swojej najnowszej książce Tam gdzie ty. Wspomniane powyżej małżeństwo to Zoe i Max, którzy od wielu lat bezskutecznie starają się o dziecko. Przeżyte przez nich niezliczone badania i próby leczenia wciąż nie przynoszą skutku, a w dodatku pochłaniają olbrzymie pieniądze, których od dawna już brakuje. Gdy Zoe w końcu zachodzi w upragnioną ciążę, wszystko wydaje się być w jak najlepszym porządku. Ale niestety, dobrze jest tylko do dnia, w którym bliscy Zoe organizują przyjęcie na cześć jej nienarodzonego jeszcze dziecka. Wówczas dochodzi do tragedia – Zoe doznaje krwawienia i kilka godzin później rodzi martwe dziecko. Szybko okazuje się, że to nieszczęśliwe zdarzenie jest momentem przełomowym we wspólnym życiu Zoe i Maxa. Max bowiem występuje o rozwód, nie mając siły i chęci na dalsze życie z Zoe. Czuje się wykończony nieustannymi staraniami o dziecko, ma wrażenie bezsilności i bycia traktowanym przedmiotowo. Cierpi z powodu straty dziecka, ale dalsza walka przewyższa jego możliwości. Wstępuje do Kościoła Wiecznej Chwały i szuka pocieszenia w Bogu. Zoe z kolei przeżywa silne załamanie. Trudno jest jej pojąć, dlaczego właśnie ona musi przeżywać tak ogromne cierpienia. Z pomocą przychodzi jej Vanessa, koleżanka z pracy, z którą zaczyna spędzać coraz więcej czasu. Wkrótce okazuje się, że kobiety są sobie bliższe, niż mogłoby się wydawać. Bliższe, niż zwykłe przyjaciółki. Pewnego dnia Zoe odkrywa, że zakochała się w Vanessie. Od tego momentu wszystko ulega diametralnej zmianie.

                Historia Zoe i Maxa nie jest opowieścią łatwą. Nie możemy tu  bez trudu stwierdzić, co jest białe, a co czarne. Pomiędzy bielą i czernią są bowiem liczne odcienie szarości – w przypadku tej książki szarościami są światopogląd i tolerancja. Jodi Picoult porusza wciąż mocno kontrowersyjny temat wychowywania dzieci w związkach homoseksualnych. Z jednej strony mamy tu środowisko kościelne, stojące na straży tradycyjnych, biblijnych wartości,  z drugiej zaś środowisko homoseksualne, pragnące równych praw i możliwości osiągnięcia pełni rodzinnego szczęścia. Niezwykle trudno jest opowiedzieć się za którąkolwiek ze stron, ponieważ każda z nich ma swoje uzasadnione racje, jednak nie można mieć wątpliwości, za którą stroną opowiada się Picoult. Autorka podjęła próbę napisania książki o trudnej tematyce i wyszła z tego obronną ręką. To pierwsza przeczytana przeze mnie książka jej autorstwa i przyznaję, że jest to spotkanie naprawdę udane. Choć stoję w opozycji do popieranej przez nią strony sporu, uważam że książkę tę warto przeczytać przede wszystkim ze względu na możliwość poznania racji tej drugiej strony.   


          Za możliwość przeczytania tej poruszającej lektury i rozpoczęcie przygody z Jodi Picoult dziękuję Wydawnictwu 








niedziela, 22 stycznia 2012

Andrzej Kaczorowski - Reinkarnacja w hipnozie




Ilość stron:  468
Wydawnictwo: Studio Astropsychologii

Ocena (1-10): 8 – rewelacja




                Czy Wasze myśli zaprzątały kiedyś wyobrażenia na temat poprzednich wcieleń? Czy zastanawialiście się, dlaczego pewne rzeczy fascynują Was bardziej, niż inne i dlaczego wydaje się Wam, że czasy, w których żyjecie, są dla Was nieodpowiednie? Jeśli tak, to książka Andrzeja Kaczorowskiego jest tą, po którą musicie sięgnąć.


                Ta gruba i pokaźna, licząca aż 468 stron książka jest w dużej mierze zapisem z seansów, podczas których Andrzej Kaczorowski stosuje tzw. regresję hipnotyczną (wprowadzenie człowieka w stan hipnozy i powolne cofanie jego pamięci do czasu, w którym zaistniało jakieś traumatyczne wydarzenie; choć najpopularniejsza internetowa encyklopedia świata o tym nie pisze, regresją hipnotyczną nazywa się również cofanie człowieka pamięcią do jego poprzednich wcieleń). Wcześniej jednak autor szeroko rozpisuje się na temat zalet hipnozy. Nie ulega wątpliwości, że może ona stanowić skuteczny sposób na poradzenie sobie z problemami, z którymi medycyna konwencjonalna nie zawsze potrafi się uporać  - nerwice, kompulsywne objadanie się, palenie papierosów, stany lękowe, depresje itp. Podczas swoich seansów autor cofa pamięć swoich pacjentów do czasów, w których czuli się oni bezpiecznie. Później pomaga im odnaleźć źródło ich problemów i stara się nakierować ich w taki sposób, by źródło to nie miało już negatywnego i niszczącego wpływu na życie. Często jednak okazuje się, że problemy tkwią nie w wydarzeniach z czasów młodości, a w wydarzeniach z poprzednich wcieleń. Zdziwieni? Słusznie! Gdy kilka lat temu po raz pierwszy przeczytałam o regresji hipnotycznej, byłam zaszokowana. Autor Reinkarnacji w hipnozie utrzymuje, że poprzednie wcielenia w znaczący sposób wpływają na nasze obecne życie. Możemy pokutować za złe uczynki popełniane przez nas w naszym poprzednim życiu, poprawiać błędy, lub być szczęśliwi, jeśli postępowaliśmy właściwie. W relacjach pacjentów Kaczorowskiego bardzo często pojawia się motyw wojny – wielu jego pacjentów w poprzednim wcieleniu przeżyło wojnę, lub poniosło śmierć podczas niej. Bardzo wiele relacji naprawdę zadziwia - jedna z kobiet w poprzednim życiu była nazistką, inny mężczyzna z kolei egipskim kapłanem. Takich przykładów w książce jest znacznie więcej i wszystkie są niezmiernie ciekawe.   


                Czytanie tej książki sprawia, że zaczynamy zastanawiać się nad tym, czy naprawdę żyliśmy już kiedyś na Ziemi jako inni ludzie. Kim byliśmy? Czy byliśmy szczęśliwi? A może cierpieliśmy? Co najbardziej interesujące – każdy z nas może się o tym przekonać na własnej skórze. Temat poruszony w książce Kaczorowskiego jest szalenie interesujący, a doskonały dobór poszczególnych zapisów z seansów hipnotycznych sprawia, że podczas czytania trudno jest się nudzić, a duża objętość książki powoduje, że przyjemność czytania trwa naprawdę długo. Polecam, nawet tym, którzy do tej pory nie czuli zainteresowania tą tematyką.        


Za możliwość przeczytania książki dziękuję Wydawnictwu




poniedziałek, 16 stycznia 2012

Claudia Gray - Wieczna noc




Tytuł oryginału: Evernight
Tłumaczenie: Agnieszka Kowalska
Ilość stron: 272
Wydawnictwo: AMBER

Ocena (1-10): 6 – dobra




                Znów wampiry. Ale nie wstydzę się, nie chowam głowy w piasek, nie udaję, że to wcale nie ja, tylko moja wymyślona siostra bliźniaczka z mentalnością piętnastolatki. Wampiry albo się lubi, albo nie. Zwłaszcza te nowoczesne, błyszczące w świetle słońca, uczące się w akademiach Tylko-Dla-Nieumarłych, czy zupełnie legalnie współegzystujące z ludźmi. Trudno jest uciekać od literatury lekkiej, mającej stanowić chwilę wytchnienia od tego, co zwala się na głowę z siłą i prędkością pędzącej pozboczu lawiny. Trudno jest wyrzec się nastoletniej cząstki siebie, która od czasu do czasu domaga się odrobiny uwagi. A w ostatnich latach, jak nigdy przedtem, wampiry zawładnęły półkami w księgarniach, mnożąc się i ukazując swe mniej lub bardziej udane oblicze. 

                Książka Claudii Gray jest historią szesnastoletniej Bianki, która razem z rodzicami przenosi się do szkoły Wiecznej Nocy. Ona jako uczennica, jej rodzice z kolei jako nauczyciele. Dziewczyna nie jest tym faktem zachwycona, zwłaszcza że jako osoba nieśmiała, ma olbrzymie trudności z nawiązywaniem kontaktów z rówieśnikami i najlepiej czuje się w towarzystwie swoich rodziców. Nastolatkę poznajemy w momencie, gdy próbuje uciec ze szkoły w dniu rozpoczęcia nauki. Przypadkowo spotyka Lucasa, chłopaka, który również okazuje się być nowym uczniem. Na skutek nawiązanej między nimi rozmowy, Bianca rezygnuje z ucieczki i postanawia stawić czoła nowej rzeczywistości. Mimo to, szybko okazuje się, że obawy dziewczyny były uzasadnione. Zamożni, obyci w świecie uczniowie nie traktują Bianki jako kogoś równego sobie, nawet Lucas – nie wiedzieć czemu - stara się jej unikać. Kiedy jednak po pewnym czasie chłopak zbliża się do niej, dochodzi do czegoś, co zupełnie odmienia całą sytuację.

                I BUM! Nie spodziewałam się takiego obrotu spraw! Przyznaję, Wieczna noc nie jest literaturą najwyższych lotów, ale czy wszystkie książki muszą nią być? Autorka odeszła delikatnie od znanego nam schematu powieści tego typu, co zdecydowanie wyszło książce na dobre. Na plus zaliczam brak wulgarnego języka, w którym ostatnio lubują się twórcy wampirzej literatury, a i zachowanie głównej bohaterki nie jest ani irytujące, ani wybitnie infantylne. Cała historia może być dość interesująca i cieszy mnie, że udało mi się od razu wypożyczyć drugą część serii. Książkę polecam i sądzę, warto po nią sięgnąć choćby po to, by porównać z innymi powieściami o podobnej tematyce. Chciałabym zwrócić jeszcze uwagę na opis wydawcy. Po raz kolejny bowiem okazuje się, że opis jest zwyczajną hiperbolą... Rozumiem, że książka musi się sprzedać. Ale wkładanie w opis rzeczy, których wcale w fabule nie ma, lub które wcale nie są tak wyraźne, jest co najmniej nie na miejscu.   

sobota, 14 stycznia 2012

Marcin Szczygielski - Les Farfocles



Ilość stron: 523
Wydawnictwo: Oficyna Wydawnicza As : Instytut Wydawniczy Latarnik im. Zygmunta Kałużyńskiego

Ocena (1-10): 8 – rewelacyjna




                Farfocle to mi się śniły, czy nie? Bo wciąż nie mogę dojść do siebie i do mojego zwyczajowego sposobu myślenia. Potrafię o farfoclach napisać mniej, niż są warte i wynika to chyba wyłącznie z mojego wewnętrznego „łaaaaaał”, bo lepsze było to od Berka.

                Bohaterką Les Farfocles (w zasadzie na książkę składają się na nie dwie powieści: Nasturcje i ćwoki oraz Farfocle namiętności) jest Zofia. Zosia właściwie, lub nawet Zosieńka, choć jej delikatne imię jest zupełną odwrotnością charakteru bohaterki. Bo Zofia, mówiąc wprost, jest jedną z najbardziej infantylnych postaci polskiej literatury i mówię to z obiema rękami na sercu, potakując przy okazji głową. Dziewczę owo pracuje jako stylistka w popularnym magazynie dla kobiet i choć z jej opowiadań wydawać by się mogło, że Stylle to wręcz polski odpowiednik Vogue’a, w rzeczywistości gazecie bliżej do tanich szmatławców, niż do biblii mody. Asystentką Zosi, a na dodatek jej przyjaciółką z lat dzieciństwa jest Agnieszka. Przyjaźń dziewczyn jest co najmniej dyskusyjna, biorąc pod uwagę egocentryzm bohaterki i to, że w swoich własnych oczach jest najpiękniejsza i najmądrzejsza (pomijając fakt, że eutanazja to dla niej rodzaj tkaniny), a wąską talię i duży biust przyjaciółki uważa za coś, co Agnieszka powinna ukrywać, bo są absolutnymi defektami jej sylwetki. Zosieńka ma również nadzwyczaj zabawne podejście do stosunków damsko-męskich, ale w końcu nikt nie może dorównać tak wspaniałej kobiecie, jak ona!




                Nasturcje i ćwoki nazwane są kryminałem romantycznym, mimo że z kryminałem mają niewiele wspólnego. Farfocle namiętności to z kolei historia o tym, jak zachowuje się kobieta gdy odkryje, że jej mężczyzna udziela się aktywnie na portalu randkowym. Ale to wszystko jest nieistotne! Fabuła w Les Farfocles ma NAJMNIEJSZE znaczenie. Tak naprawdę w książce liczy się to, że jest naprawdę, ale to naprawdę zabawna. Główna bohaterka momentami poraża głupotą, ale czytanie jej wypowiedzi powoduje paroksyzmy śmiechu, a powtarzane przez jej matkę „zmieniłaś się...” doprowadza do łez. I bynajmniej nie są to łzy rozpaczy.


niedziela, 8 stycznia 2012

Katarzyna Ostrowska - Sny - klucz do podświadomości





Ilość stron: 404
Wydawnictwo: Studio Astropsychologii

Ocena (1-10): 8 – rewelacyjna


                Sny mają dla mnie bardzo duże znaczenie. Urywające się pode mną balkony, niezidentyfikowane obiekty latające, budynki, które śnią mi się od dawna, a w których nigdy w rzeczywistości nie byłam... Pamiętam bardzo wiele, prawie z każdej nocy. Kilka lat temu, przez ponad rok prowadziłam dziennik snów. Zapisywałam w nim wszystkie sny, które miałam danej nocy. Bywało, że pamiętałam ich nawet sześć, czy siedem – większość zupełnie niezrozumiałych.

               

                Gdy byłam w liceum i na studiach, bardzo często śniło mi się, że stoję na balkonie. W pewnym momencie ów balkon urywał się i spadał, a ja wraz z nim. Przez długi czas nie zastanawiałam się nad tym, co może być przyczyną tak dziwnego snu i dopiero któregoś dnia (było to nazajutrz po tym właśnie śnie), podczas jednej z dyskusji na forum poświęconemu zjawiskom paranormalnym, postanowiłam zapytać o to dziewczynę, która była dość biegła w temacie. Odpowiedziała mi, że powinnam zastanowić się nad tym, w jakich stosunkach jestem z bliskimi osobami, gdyż urywający się balkon często bywa symbolem kłótni i napięć międzyludzkich. I faktycznie, gdy zastanowiłam się przez chwilę, uświadomiłam sobie, że dzień wcześniej miałam nieprzyjemną wymianę zdań z kilkoma znajomymi z grupy. Ostatnio z kolei budzę się razem z telewizorem i śnię wraz z nim. Rano, o szóstej z minutami,  włącza się u nas TVN 24. Gdy zdarzy mi się jeszcze na kilkanaście minut zapaść w sen przy włączonym telewizorze, śnią mi się rzeczy, o których mówią prezenterzy. Dwa, lub trzy dni temu, gdy w ten właśnie sposób zasnęłam, przyśnił mi się Jarosław Kuźniar stojący obok mnie, gdy wkładałam na siebie czerwoną, welurową bluzkę. Nie pamiętam o czym mówił, ale gdy już obudziłam się na dobr i słuchałam powtarzanych przez niego wiadomości, zorientowałam się, że słyszałam już o tym w moim śnie. Przytrafia mi się to dopiero od niedawna, ale jest niezwykle zabawne.

                Gdy w moje ręce wpadł sennik autorstwa Katarzyny Ostrowskiej, Sny – klucz do podświadomości, ucieszyłam się wiedząc, że od tej pory w każdym momencie będę mogła do niego zajrzeć i poznać interpretację danego snu. Przekartkowałam książkę i od razu wiedziałam, że będę zaglądać do niego niezwykle często (robię to właściwie codziennie!). Co najlepsze i najbardziej przydatne, sennik nie podaje jednego znaczenia danego hasła. Bardzo często opisuje je on w odniesieniu do różnych sytuacji. Na przykład: jeśli śni nam się bieganie, po otwarciu sennika na tymże haśle, odnajdujemy kilka możliwości – bieganie w jasny dzień, bieganie o zmierzchu lub nocą, szybki bieg, ucieczka, niemożność biegania (częsty motyw pojawiający się w snach wielu ludzi – okropieństwo, zwłaszcza, gdy akurat goni nas nadzwyczaj nieprzyjasny potworzec), bieganie w kółko, branie udziału w wyścigach, bieganie boso lub nago itp. Jak pisze autorka, samo hasło powie nam niewiele. W interpretacji snów istotne są szczegóły. To, czy znajdowaliśmy się w konkretnym otoczeniu, jakie odczuwaliśmy emocje i czy ktoś nam towarzyszył. 

                Autorka opisuje we wstępie różne rodzaje snów – sny symboliczne, sny powtarzające się, sny dosłowne (prorocze), sny odwrotne, sny erotyczne, sny wielkie i sny fizyczne. Śniło Wam się kiedykolwiek, że musicie koniecznie udać się do toalety, a chwilę później obudziliście się i poczuliście, że macie pełny pęcherz? Cóż, mnie zdarza się to bezustannie i to są właśnie sny fizyczne. Sennik Katarzyny Ostrowskiej jest fantastyczny z tego względu, że nie nie ogranicza się do jednej możliwej interpretacji. Podsuwa kilka możliwych rozwiązań, dzięki czemu porównując je ze sobą oraz z sytuacjami, które zdarzają się nam w realnym życiu, możemy zorientować się, jak wiele zdarzeń przeżywanych przez nas na co dzień znajduje swoje odzwierciedlenie w naszych marzeniach sennych. Dla mnie jest to lektura bardzo przydatna, jedna z tych, do których zerka się niezwykle często. Bo po cóż więc śnić, jeśli nie wyciąga się z własnych snów żadnych wniosków? 

                Więc może... czas na drzemkę? Śniło się Wam dzisiaj coś? ;)    


Za możliwość interpretacji moich własnych snów serdecznie dziękuję Wydawnictwu:



piątek, 6 stycznia 2012

J.D. Bujak - Spadek



Ilość stron: 456
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka

Ocena (1-10): 8 – rewelacyjna




                Choć mieszkam w Gdańsku, w przeciwieństwie do Megi nie jestem lekarzem pediatrą. Nie mam też ciotki w Krakowie, która mogłaby zostawić mi w spadku kamienicę na Starym Mieście (co automatycznie oznacza, że moje szanse na przeprowadzkę do tego uroczego miasta są niestety bliskie zeru). Wierzę za to w zjawiska paranormalne, które Megi uznawała za bzdury.

                I jeśli cała polska fantastyka jest tak dobra, jak książka pani Bujak, chyba powinnam się do niej przytulić. Ale zaraz, chwileczkę! Zaczęłam chyba nie od tej strony. Zatem...

                Poznajcie Małgorzatę Jaworską. Młodą lekarkę mieszkającą w Gdańsku, mieście pięknym, lecz mającym swoje parszywości. Małgosia jest singielką, lubi swoją pracę i nie w głowie jej dziwactwa rodem z książek fantasy. Gdy pewnego dnia otrzymuje list z krakowskiej kancelarii prawnej, nie potrafi zrozumieć jak to możliwe, że niewidziana od lat ciotka zapisała jej w spadku dużą kamienicę w centrum królewskiego Krakowa. Dziewczyna w towarzystwie rodziców przybywa na miejsce i dość szybko podejmuje decyzję o zamieszkaniu w nowym miejscu. Kto wie, może okaże się szczęśliwe? Raz się żyje!
Prawnik ciotki informuje również Megi, że zgodnie z wolą zmarłej, nie wolno jej wynająć, ani sprzedać kamienicy. Ponieważ zapis ten nie ma zastosowania w przypadku części użytkowej budynku, dziewczyna szybko wynajmuje parter kamienicy młodemu mężczyźnie – Jankowi Topolnickiemu. Pragnie on otworzyć w tym miejscu przytulną herbaciarnię a fakt, iż jegomość odznacza się niezwykłą urodą, był Megi pomocny w podjęciu decyzji (krew nie woda...). I wszystko byłoby w jak najlepszym porządku, gdyby nie fakt, że w kamienicy COŚ SIĘ DZIEJE. Przebywający w domu ludzie słyszą głosy i są świadkami przedziwnych, nie dających się wytłumaczyć zjawisk. Czyżby kamienica była... nawiedzona? Na litość boską, dość! Przecież nie będę zdradzać Wam szczegółów!   

                Smakowała mi ta książka, oj smakowała... Nie obyło się jednak bez pogardliwego prychania. No bo, spójrzmy prawdzie w oczy. Czy ogromną kamienicę można w całości wyremontować w zaledwie miesiąc? A w następny miesiąc załatwić wszystkie formalności związane z otworzeniem w niej herbaciarni? Nie w kraju nad Wisłą! Wiem, czepiam się, jak to ja. Ale skoro Spadek to książka fantasy, cuda najwidoczniej mogą zdarzyć się również w przypadku remontów i urzędowych przepraw. Skoro tę kwestię mamy wyjaśnioną, mogę przejść dalej. Bez szczególnej irytacji przyjęłam także skrajnie sceptyczną postawę głównej bohaterki. Jest ona całkiem zrozumiała, wszak trudno jest wyjaśnić niewyjaśnione. Można jednak w końcu odetchnąć z ulgą.

                Jestem oczarowana i nie przypuszczałam, że przeczytam tę książkę w zaledwie jedno popołudnie. Wysokie oceny czytelników wywołały we mnie duże oczekiwania i z radością stwierdzam, że książka spełniła je w stu (a niech już będzie, w stu dziesięciu!) procentach. Przede wszystkim trudno mówić tu o jakimkolwiek wzorowaniu się autorki na kimś innym (przynajmniej ja go nie dostrzegłam). Pomysł na książkę jest dla mnie niezwykle świeży. W końcu poznałam historię, która toczy się na naszych ziemiach, gdzie bohaterowie mają polskie imiona i czują po polsku! Dobrze jest wiedzieć, że jest w naszej literaturze coś, co z powodzeniem można wypuścić za granicę.



PS. Z wściekłością donoszę, że jedna z (chyba dość popularnych) blogerek uznała za stosowne skopiowanie mojego blogowego szablonu. Dziwnym trafem stało się to dzień po tym, jak dodałam ją do obserwowanych blogów. Zdaję sobie oczywiście sprawę z tego, że szablon ów jest uroczy i może podobać się nie tylko mnie, jednak – na litość boską – istnieją jakieś zasady!


Leniwie...
W piątek.